#

Przychodzę nie w porę

„Podobno dobro powraca. Ludzie, zdaje się, w to wierzą. Jeśli tak, powinni także wierzyć, że i zło wraca”

W dotychczas uśpionym, spokojnym miasteczku pojawia się morderca.

Na początku października, na terenie ogródków działkowych w okolicach Zwierzyńca znaleziono ciało kobiety. Nagie i okaleczone. Niedługo potem morderca uderza po raz kolejny. Ile jeszcze będzie ofiar? Czy w mieście grasuje tarnobrzeski wampir? Strach pada na ludzi niczym stalowoszary, posępny cień. Giną młode, piękne kobiety, przed którymi jeszcze do niedawna przyszłość stała otworem. Teraz leżą martwe i zimne na stołach w prosektorium czekając na ostatnią posługę – sekcję zwłok.

Początkowo Jakub Rau, prywatny detektyw, nie pali się do pomocy w poszukiwaniu seryjnego zabójcy, tym bardziej, że o gratyfikacji finansowej nie ma mowy. Jednak, gdy bezpośrednio poznaje jedną z zaginionych dziewczyn sprawa przybiera inny obrót. Staje się jego osobistą krucjatą. Czy uda mu się zdążyć na czas?

W książce Eweliny Dydy „Przychodzę nie w porę” wszyscy czytają książki. Nałogowo. Rozczytane towarzystwo w tym Tarnobrzegu! Czyta barman, szaleciarz i bibliotekarz. Książki pochłania zarówno morderca jak i jego ofiary. Książkoholikiem jest także prywatny detektyw Kuba Rau. Czy czytanie książek może być niebezpieczne? Czy to niewinne hobby to coś złego?

Czytanie to czasami niebezpieczne zajęcie, prawda? Trzeba uważać, jaką książkę bierze się do ręki.

W szarym tłe miasta Dyda dobrze umiejscawia korowód barwnych, pełnokrwistych postaci. Tytułową bohaterką jest śmierć, której nadejście zawsze bywa nie w porę. Jej nieodzownym wspólnikiem jest on – MORDERCA. Tropi go policja, stara się go namierzyć prywatny detektyw „o twarzy zmęczonej i smutnej, w odcieniu szarego papieru”. Jakub Rau idealnie wpisuje się w bogartowski wizerunek detektywa twardziela, który za kołnierz nie wylewa, a dodatkowo straszny z niego pies na baby. Jego dni dzielą się na takie bez kaca (tych jest mniej) i takie z kacem (tych jest znacznie więcej), z pracą i bez pracy, a co za tym idzie i bez gotówki. Musi się więc chwytać wszystkich możliwości i brać nawet mało ambitne zlecenia. Rau wynajmuje pokój u fryzjerki Danuty, kobiety dużo starszej od niego, ale całkiem do rzeczy. Ciekawymi postaciami są również Patrycja i Marcela, dwie wiecznie skłócone ze sobą lesbijki, które żyją ze sobą mimo konserwatywnemu otoczeniu. Trudno też nie wspomnieć o taksówkarzu Heńku, któremu marzy się kariera polityczna. A także o najważniejszej personie – kocie Chandlerze, który prowadzi swe utajone, pełne tajemnic kocie życie u boku Danuty, jej fagasa "Clooneya" i Kuby, łaskawie dając się karmić i głaskać przez wyżej wymienionych. Życie bohaterów, ich perypetie, śmiesznostki, zalety i wady opisuje Dyda z dość mocnym przymrużeniem oka. Tylko śmierć jest na serio. Śmiertelnie poważna. Okrutna. Prawdziwa.

Tarnobrzeg, miasto aptek, ciucholandów i ławeczek.

Tarnobrzeg - miejsce ciemne, szare i beznadziejne pod każdym względem. Wieje tu nudą i panuje marazm, tym bardziej, że nadchodzi jesień, pora totalnego bezruchu. Bohaterowie jak jeden mąż nienawidzą tego miasta „wyssanego z życiowej energii i perspektyw, gdzie wszystko było brzydkie, jakby zastygłe na etapie tuż przed ostatecznym rozkładem”. W powieściach i w filmach noir miasto zazwyczaj jawi nam się jako miejsce występku i bezprawia, brudu i niezupełnie legalnych biznesów. Nie inaczej przedstawiony został Tarnobrzeg. Śliskie interesy, szemrane towarzystwo i brudna polityka wrosły na stałe w krajobraz w jego krajobraz. Ludzie duszą się w we własnym sosie marząc o wyjeździe. Fantazjują, że gdzieś indziej toczy się inne, lepsze życie. A tu nic się nie dzieje. Tu życie zastygło w zakurzonych ramach niczym niegustowny landszaft pędzla prowincjonalnego pacykarza.

Lecz…

Nawet w spokojnym mieście w ludzkich głowach budzą się demony.

Powieść przesiąknięta jest tym rodzajem chandlerowskiego cynizmu, który tak kochają wielbiciele stylu noir. To czarny kryminał z femme fatale, papierosowym dymem i bohaterem, będącym stałym bywalcem barów alkoholowych. Autorka bawi się konwencją, przywołując klimaty z czarnych kryminałów, nadaje im własne piętno, nasycając charakterystycznym dla siebie humorem. Wypracowała oryginalny styl, czerpiąc przy tym szczodrze z kultowych pozycji Chandlera i Kinga, czego absolutnie w żaden sposób się nie wypiera. Nie mamy tu jednak do czynienia z naśladownictwem. Ewelina Dyda przejmuje od mistrzów sposób budowania napięcia, kreując atmosferę czarnego kryminału, tworząc nową jakość. Można, z lekkim przymrużeniem oka, powiedzieć, że czego nie udało się napisać Chandlerowi teraz dopisuje Dyda. Wygląda na to, że właśnie tu, w Polsce, narodził się nowy literacki nurt – dydaizm , czyli tarnobrzeski noir.

Tarnobrzeg. Miasto przeklęte.

Ciekawe jakie zdanie o Tarnobrzegu ma prywatnie jego mieszkanka, Ewelina Dyda? Trzeba będzie zapytać autorkę przy okazji jakiegoś wywiadu. „Ale to nie na temat” skwitowałby dowcipnie Jakub Rau.

Czarny ogon kota Chandlera zniknął za framugą drzwi. To już koniec książki. Miejmy jednak nadzieję, że z naszymi ulubionymi bohaterami spotkamy się jeszcze nie raz.

A więc żegnaj koteczku.

A raczej do zobaczenia.

Margota Kott