#
#

tytuł: Koniec scenarzystów

autor: Wojciech Nerkowski

premiera: 13 lutego 2019 r

wydawnictwo; Czwarta Strona



Koniec scenarzystów

​Superprodukcja zmierza do nieuchronnego finału, w którym na planie padnie być może nie tylko ostatni klaps, ale i kilka głów.

Każdy scenarzysta zrobiłby wszystko, by dostać pracę w Hollywood. A kiedy w końcu Sylwia i Kuba stają przed szansą życia, okazuje się, że mogą to życie stracić. Zamiast pisać zamówiony przez hollywoodzkiego producenta scenariusz, wplątują się bowiem w zagadkę zniknięcia pięknej aktorki, Mandy Powell. Wkrótce przyjdzie im się zmierzyć się z przeciwnikiem przebieglejszym i bardziej wymagającym niż kiedykolwiek dotąd. A przecież nie po to tu przyjechali! Zupełnie przy okazji Sylwia i Kuba odkrywają mroczne tajemnice i głęboko skrywane żądze, ale też poznają na własnej skórze blaski i prawdziwą magię słynnej Fabryki Snów. Czy uda im się wspólnie dotrwać do szczęśliwego końca? Przygotujcie się na istną jazdę bez trzymanki!


Wartka akcja, wyraziste postaci i sporo humoru. A do tego lekko i ironicznie – czyli tak, jak lubię!

Alek Rogoziński


FRAGMENT DO POCZYTANIA:

– Tylko mi tu nie umieraj! – W gardle producentki Lidii Wybickiej zabulgotała panika. – Słyszysz? Nie pozwalam!

Jej dociążone tuzinami metalowych bransolet ręce z trudem obracały kierownicą. Turkusowe Porsche 911 Carrera wystrzeliło z bramy wytwórni filmowej i z piskiem opon skręciło w lewo, w Chełmską.

– Mów do mnie, nie zasypiaj. Bo jak zaśniesz, to już się nie obudzisz!

Sylwia nie dała rady odpowiedzieć. Jęknęła tylko z bólu, kiedy auto ostro zahamowało przed przejściem dla pieszych, na które weszła właśnie młoda kobieta pchająca granatową spacerówkę na dużych kołach ze szprychami. Kilka sekund później silnik zawył i w okamgnieniu porsche przecięło trzy przecznice: Sielecką, Stępińską i Górską.

To nie był sen ani film, ani serial. Ani powieść. To działo się naprawdę.

Kolejny rajdowy skręt i… oto utknęły w sznurze samochodów wlokących się Sobieskiego w kierunku centrum.

– Boże, wiedziałam! – histeryzowała Lidia. – Korek! W takim momencie… No nie! Ta Gronkiewicz-Waltz…

Zabiłabym babę. Himalaje nieudolności! Karakorum pychy!

Sylwia miała ochotę wyjaśnić, że już od dawna kto inny jest prezydentem Warszawy, ale odpuściła. Nie miała siły, poza tym bała się rozpraszać kierowcę. Ale już żałowała, że nie zaczekały na karetkę, tylko gnały do szpitala prywatnym samochodem Lidii.

Producentka, zwana Palomą Bis, odwróciła się i omiotła przerażonym wzrokiem pasażerkę, która blada jak ściana leżała na tylnym siedzeniu, trzymając się kurczowo jego krawędzi. Sylwia oddychała ciężko. Na jej czole perlił się zimny pot, a mina wyrażała jedną wielką determinację, żeby tylko przetrwać.

– I co ja mam teraz robić, Matko Boska?! – Producentka zatrzymała na chwilę rozbiegane spojrzenie. – I tapicerkę mi zapaskudziłaś. A samochód jeszcze nieubezpieczony!

– Przepraszam… – z najwyższym trudem jęknęła Sylwia.

Próbowała opanować strach. I ból. Raz było lepiej, raz gorzej, ale ogólnie źle. Czuła, że jeśli natychmiast nie trafi w ręce lekarzy, rozegra się dramat.

A co, jeśli chimeryczna producentka dostanie teraz ataku histerii? Stanie nagle na środku drogi i odmówi dalszej jazdy? Jak wtedy, kiedy pewien aktor grający w ich serialu zgolił brodę i trzeba było przekręcać dwanaście scen z jego udziałem. Sylwii zrobiło się słabo na samą myśl, że jej los jest w tej chwili całkowicie w rękach Palomy Bis.

– Puszczę ci coś… – Producentka zaczęła majstrować przy panelu radia. – Czekaj, mam tu taką piękną klasykę…

Z doskonałej jakości głośników huknęła msza żałobna Mozarta.

– Nnnie, nie… – stęknęła Sylwia.

– Wybitne wykonanie! – przekonywała Lidia. – Wsłuchaj się!

– Nie… – Sylwia jęczała, usiłując przekrzyczeć wyjący posępnie chór.

– Za batutą… No…? Zgadniesz? – Producentka nie dawała za wygraną. – Maestro Herbert von Karajan!

– Nie…

– To mam jeszcze w wersji dyrygowanej przez Zubina Mehtę. Słynne wykonanie ze zbombardowanego Sarajewa… – nęciła Lidia. – W roli tenora Jose Carreras…

– Nie!!! – wyartykułowała w końcu Sylwia z całą mocą.

– Dobrze! Już się tak nie drzyj! – wrzasnęła producentka, by po chwili dodać już cichym, choć obrażonym tonem: – Jak chcesz umierać przy dźwiękach Krzysztofa Krawczyka, proszę bardzo.

– Lidia, błagam cię, jedź… – Sylwia, skręcając się z bólu, usiłowała utrzymać wzrok na podsufitce w kolorze kawy z mlekiem.

Z trudem mieściła się na tylnej kanapie sportowego auta. Nawet na leżąco. Zastanawiała się, jak to możliwe, że taki drogi samochód może być taki ciasny. Swobodnie by się tu zmieściło jedynie dziecko, i to góra dwunastoletnie. Powinna była usiąść na siedzeniu pasażera.

„Jak minął dzień?” – śpiewał Krzysztof Krawczyk. „Jak ci się dziś pożyło? Jak minął dzień? Czy ci się coś skończyło?”

– Jedź, proszę… – jęczała cicho Sylwia, czując, że świat wokół niej zaczyna wirować.

– No przecież nie przefrunę! – fuknęła producentka i trzykrotnie nacisnęła klakson.

Oczywiście niczego to nie dało. Samochody w stronę centrum posuwały się w ślimaczym tempie. Lidia zaklęła pod nosem. Widząc we wstecznym lusterku wykrzywioną bólem twarz pasażerki, w mgnieniu oka podjęła decyzję. Skręciła na buspas.

– Wytrzymaj! – wykrzyczała niczym zaklęcie.

Sylwia zacisnęła powieki, spod których pociekły dwie łzy i spłynęły po policzkach. Stęknęła z bólu, kiedy przyspieszenie wbiło ją w kanapę. Niecałe pięć sekund do setki. Modliła się, żeby nie zatrzymała ich policja za przekroczenie prędkości i bezprawne korzystanie z buspasa. Tu gdzieś przecież zaraz, po prawej stronie, jest komenda. I to chyba jakaś główniejsza. Znając szczęście Sylwii, a raczej jego brak, na pewno je zatrzymają.

A przecież liczyła się każda minuta.

Teraz już strach przeradzał się w panikę. Mózg wyrwał się spod kontroli. Wszystkie racjonalne myśli pierzchły. Gdyby Sylwia miała siłę krzyczeć, wrzeszczałaby. Ale czuła, że z każdą chwilą słabnie. Stać ją już było tylko na niemy szloch.

– A mogłam jechać Czerniakowską – mamrotała pod nosem Lidia, kiedy minąwszy Belweder, zatrzymały się na światłach na wysokości ambasady Szwecji. – Życie składa się z błędów, ale wygrywa ten, kto popełni ich najmniej.

– Lidia! – zawołała ostrzegawczo Sylwia, bo stały na podjeździe i samochód zaczął się staczać.

Kierowca w czarnym fiacie bravo za nimi zatrąbił ostrzegawczo. Producentka w ostatniej chwili zaciągnęła ręczny.

– Czego trąbisz?! – odwróciła się. – Na wsi jesteś?

Znów spojrzała kontrolnie na Sylwię.

– Może zadzwoń, ja nie wiem, do tego szpitala, żeby ktoś po nas wyszedł?! Niech dezynfekują narzędzia! Szykują chloroform!

Sylwia nie była w stanie spełnić prośby Palomy Bis. W tej chwili nie dałaby rady kiwnąć nawet palcem u nogi. Czuła, jak zimny pot zaczyna spływać jej po twarzy i mieszać się ze łzami. W takich chwilach człowieczeństwo zostaje wyparte przez zwierzęcą naturę. Włącza się instynkt przetrwania. Tylko proste komunikaty: Wdech! Wydech! Wszystko inne jest nieważne, znika z pola widzenia. Nie ma wczoraj, nie ma jutra, liczy się tylko kolejna przeżyta sekunda. A ból jest jak alarm, który wyje, żeby ostrzec przed złodziejem. Kostuchą, która chce ukraść to, co najcenniejsze – życie.

– Który dziś jest? – spytała Sylwia, kiedy kolejna fala bólu przeszła, a następna dopiero zaczynała wzbierać.

– Co?! – Lidia rzuciła jej w lusterku nieprzytomne spojrzenie. Światło szybko zmieniło się na zielone. Wdepnęła gaz i pomknęły wzdłuż Ogrodu Botanicznego oraz Kancelarii Premiera, by zatrzymać się znów na światłach przed placem Na Rozdrożu.

– Który… Dziś… Dzień?

– Siedemnasty.

Siedemnasty maja. Sylwia czuła, że to jedna z tych dwóch najważniejszych w życiu dat, które pojawiają się na nagrobku.


o autorze:

Wojciech Nerkowski – (ur. 1977 r.) scenarzysta filmowy i telewizyjny, tłumacz literatury anglosaskiej. Współtwórca popularnych seriali, m.in. Singielki, BrzydUli, Egzaminu z życia oraz Na wspólnej. Wykładowca scenopisarstwa..

źródło: materiały prasowe wydawnictwa