#
#

Tytuł: Krzyże z popiołu

Autor: Antoine Sénanque

Wydawnictwo: Znak Horyzont

Liczba stron:416

Premiera: 30 września 2024

Krzyże z popiołu

Stojący nad grobem mnich spisuje historię, która może przesądzić o losie Kościoła. Inkwizycja ma jednak wobec niego inne plany. Polityczne intrygi, zakazana miłość, herezja i prawda straszliwsza niż dżuma – powieść historyczna godna Umberto Eco.


Finalista Nagrody Goncourtów 2023

Laureat Polskiej Nagrody Goncourtów 2023



SPOWIEDŹ, KTÓRA WSTRZĄŚNIE POSADAMI KOŚCIOŁA

Luty roku pańskiego 1367. Spustoszona czarną śmiercią Francja odradza się do życia. A wraz z nią budzą się dawne demony, wracają polityczne intrygi i walka o władzę.

Przeor klasztoru dominikanów w Verfeil wysyła mnichów Antonina i Roberta po welin, wyjątkowy pergamin, na którym zamierza spisać swą spowiedź. Tego bowiem, czego był świadkiem, zwykły papier nie przyjmie.

Zaraz po przestąpieniu bram Tuluzy dominikanie wpadają jednak w ręce inkwizytora. Ten stawia Antoninowi ultimatum: albo dostarczy inkwizycji manuskrypt starego zakonnika, albo Robert spłonie na stosie.

Tak rozpoczyna się pojedynek między przeorem a inkwizytorem, którego stawką jest przyszłość Kościoła. Uwikłany w ich rozgrywkę Antonin spisuje wspomnienia przełożonego. Strona po stronie poznaje historię oblężonej Kaffy, franciszkańskich intryg, polowania na heretyków, niemieckich beginaży i toczącej Europę plagi.

A w sercu tych wszystkich wydarzeń przewija się tajemniczy Mistrz Eckhart...


Powieść, która łączy w sobie historyczną erudycję, kryminalną fabułę i wspaniałą atmosferę.

Le Monde


Opowieść trzyma niesamowite tempo, a od dialogów nie sposób się oderwać (…). Umberto Eco mógłby uwzględnić Sénanque’a w testamencie: oto mój godny spadkobierca.

L’Histoire


Sénanque mistrzowsko operuje napięciem, balansując między walką o władzę nad Kościołem a teologicznymi dysputami; ci, którzy tęsknią za Umberto Eco, znajdą w tej książce pocieszenie.

Lire


Erudycyjny i ambitny kryminał, który przenosi czytelnika do czternastowiecznej Europy.

Le Figaro

To niesamowite i fascynujące, jak powieść historyczna staje się powieścią totalną: najpierw galopujemy od przygody do przygody, z Langwedocji na Sorbonę, do Niemiec, a potem na Krym; następnie dostajemy historię detektywistyczną, w której śledzimy losy śmiercionośnej epidemii z czternastego wieku; na koniec zaś czytamy traktat teologiczny, kiedy na scenę wkracza niepokojąca postać dominikanina i filozofa Mistrza Eckharta, a na wszystkim kładzie się cień Wielkiego Inkwizytora (…).

La Vie


Pełna finezji opowieść – do przeczytania za jednym razem.

Le Pelerin



Powyższy opis pochodzi od wydawcy.


O autorze:


Antoine Sénanque – pseudonim literacki neurologa urodzonego w 1959 r. Karierę pisarską rozpoczął od powieści o tematyce medycznej. Jego debiut z 2004 roku, Blouse, spotkał się z głośnym przyjęciem, a kolejna książka, La Grande Garde, zdobyła nagrodę Jean-Bernard. Wydana w 2008 roku powieść L’Ami de jeunesse została nagrodzona m.in. przez magazyn „Le Figaro”. W 2016 roku Sénanque opublikował swój pierwszy kryminał historyczny, Jonathan Weakshield, osadzony w dziewiętnastowiecznym Londynie. W 2020 roku otrzymał honorowe odznaczenie Ministra Kultury Francji. Bestsellerowe Krzyże z popiołu z 2023 roku znalazły się w finale Nagrody Goncourtów.



FRAGMENT:


Inkwizytor był gruby. Zjawisko wyjątkowe wśród dominikanów, którzy szczupły wygląd traktowali jak swoją powinność.

Członkowie zakonów żebraczych od ich zarania poddawali się szeregowi wyrzeczeń. Robert, który zaokrąglił się, odkąd objął obowiązki w klasztornej kuchni, był besztany przez przeora: „Krzyż uniesie tylko lekkie ciało”, czyli takie, które nie stawia oporu podczas wznoszenia się do nieba.

Inkwizytor wymknął się tej regule, ale w tutaj, w Langwedocji, to on ustalał zasady. Na południe od Loary inkwizytorzy nie byli posłuszni nikomu poza papieżem. Innymi słowy, przez większość czasu podlegali wyłącznie sobie.

Poza samymi braćmi dominikanami i kilkoma zakonami, które mieli obowiązek szanować, w ich mniemaniu istnieli tylko kanonicy, masa kompletnie niewykształconych duchownych posłusznych biskupom, którzy byli może nieco mniejszymi prostakami niż oni, ale ich zachłanność i ignorancja okryły Kościół hańbą. Pewnego dnia, kiedy już serca wszystkich heretyków zostaną wyrwane z piersi, także na ich głowy spadnie zasłużona kara.

Tłusty inkwizytor, jak nazywali go profani, wierzył w Boga bezlitosnego i chudego. Był człowiekiem światłym, srogim i wstrzemięźliwym. Narzucał sobie posty i na pamiątkę cierpień Chrystusa nosił włosiennicę. Jego ciało nie poddawało się jednak wyrokom jego woli: za sprawą dziwnej anomalii chemicznej, choć pozwalał sobie tylko na odrobinę pożywienia, wciąż tyło. Ucierpiała na tym jego zakonna kariera. By dowieść uczciwości dominikanina, jego przeor musiał na kilka tygodni zamknąć go w celi o chlebie i wodzie i poddać obserwacji świadków przysłanych przez rzymskich kardynałów. Jego waga ani drgnęła, nigdy jednak nie podźwignął się psychicznie po tej biologicznej niesprawiedliwości.

Inkwizytor Ludwik z Charnes miał o sobie wysokie mniemanie, jeśli tylko nie brał pod uwagę swej cielesnej powłoki, a skupił się na umyśle i wierze. Pogarda, jaką czuł wobec własnego ciała, wpływała na jego wyroki. Jego surowość była mniejsza wyłącznie w odniesieniu do kobiet, gdyż torturowanie ich dziwnych ciał budziło w nim odrazę; wolał, by raczej gniły powoli w państwowych lochach.

Nie przypominał wielkich inkwizytorów minionych dekad, których wspomnienie wciąż było postrachem wśród ludu. Budził zaufanie dobrodusznym wyglądem, a wysłuchując oskarżonych, zdawał się okazywać im miłosierdzie. Jego wyroki były jednak absolutnie bezwzględne.

Bracia klęczeli z pochylonymi głowami. Niepostrzeżenie przysunęli się do siebie i teraz stykali się ramionami. Odczuwali taki sam strach. Mieli ściśnięte gardła i mimo przejmującego zimna po plecach spływał im gęsty pot. Antonin i Robert rozumieli, że znaleźli się w tym miejscu nie w charakterze świadków, lecz aresztowanych. Nie mieli pojęcia, jakiego zła mogli się byli dopuścić w drodze po weliny. Wiedzieli jednak, że inkwizycja nie dba o ludzkie czyny, lecz skupia się raczej na walce ze złymi myślami oskarżonych, które odkrywa za sprawą jasnowidzenia. Inkwizytor miał wgląd w sumienia. Antonin sądził, że zostanie ukarany za pożądliwe myśli o dziewczynie, a Robert – za kradzież kawałka słoniny.

Donosiciele najwyraźniej podsłuchali ich rozmowę. „Badacze”, szpiedzy nasłani przez sędziów, na wszystko mieli oko i tropili heretyckie myśli niczym gończe psy. Prowadzili poszukiwania również na cmentarzach, gdzie na ich rozkaz grabarze wykopywali szkielety niewiernych, którzy im się wymknęli. Trupy posyłano na stos. Płonęły tam obok żywych, by każdy mógł sobie przemyśleć naukę Świętej Inkwizycji: zdrajcy nie znajdą schronienia na tamtym świecie.

Inkwizytor siedział samotnie pośrodku prezbiterium w obszernym, pozbawionym zdobień fotelu z niemalowanego drewna. Otaczały go trzy puste krzesła – zajmowali je podczas przesłuchań jego zastępcy oraz notariusz odpowiedzialny za spisywanie protokołów. Trybunał inkwizycyjny nie był w komplecie, co bynajmniej nie dodawało oskarżonym otuchy.

Antonin przypomniał sobie słowa, które jego towarzysz wypowiedział w lesie w Verfeil.

„Robercie, czy widziałeś już, jak się pali człowiek?”

„Nie, ale widziałem, jak palą się świnie. Chyba nie ma dużej różnicy”.

Zadrżeli. W sali rozległ się głos inkwizytora:

– Brat Antonin i brat Robert z klasztoru w Verfeil.

Wysoki głos dobywał się z tłustego gardła. Podbródek mężczyzny wśród fałdów był niemal niewidoczny, a wąskie czerwone usta wyglądały jak pomalowane.

– Bracie Antoninie, twój ojciec był lekarzem. A twój, bracie Robercie?

– Sługą na włościach.

– Czyli chłopem?

– Nie – poprawił go Robert – nie chłopem, sługą na włościach. Chłopem był mój dziadek, a ojciec miał ziemię w Bellugue, którą zarządzał dla jednego z panów.

Za całą odpowiedź inkwizytora posłużyło wymowne milczenie. Młodzi zakonnicy oczami wyobraźni widzieli postaci materializujące się w pustych fotelach – trybunał duchów, który miał ich sądzić. Z zamyślenia wyrwał ich słodki głos:

– Jak się miewa przeor Wilhelm?

Pytanie ich zaskoczyło. Wymienili spojrzenia i Robert już zamierzał odpowiedzieć, gdy inkwizytor uniósł dłoń.

– Zwracam się do twojego współbrata.

Czekał, utkwiwszy wzrok w klęczącym ze spuszczonymi oczami Antoninie, który nie wiedział, jak zareagować.

– To ty zajmujesz się leczeniem mnichów? – zapytał inkwizytor.

– Uprawiam zioła lecznicze i przygotowuję lekarstwa – odparł Antonin.

– Nie ma w twoim ogrodzie diabelskiego ziela?

– Nie, ojcze.

– Bracie Robercie?

– Nigdy, ojcze.

– Jakie jest twoim zdaniem najlepsze lekarstwo dla dominikanina?

Antonin się zawahał.

– Chodzi ojcu o najlepsze zioła?

– Nie, o najlepsze lekarstwo.

– Nie potrafię powiedzieć – wybąkał Antonin.

Inkwizytor cierpliwie powtórzył pytanie.

– Jakie jest najlepsze lekarstwo dla mnicha?

– Modlitwa – rzucił krótko Robert.

Wyglądało na to, że ta odpowiedź zadowoliła inkwizytora, bo pokiwał swoją wielką głową. Uniósł rękę, przycisnął powieki palcami i zwiesiwszy brodę na piersi, trwał tak przez kilka chwil. Klęczących zakonników zaczynały boleć kolana.

– Bracie Antoninie, jak oceniłbyś stan zdrowia twojego przeora? – zapytał inkwizytor.

Antonin zerknął na Roberta w poszukiwaniu wsparcia, ale towarzysz bezradnie milczał.

– Ma się dobrze – wyjąkał w końcu. – Ale puchną mu kolana i czasem ma trudności z oddychaniem.

– Nie pytam o to zdrowie.

– Nie rozumiem, ojcze.

– Powinieneś rozumieć, synu, lekarza – powiedział nieco ostrzej inkwizytor, a następnie zwrócił się do jego towarzysza:

– A co ty o tym myślisz, bracie Robercie?

Robert wybełkotał coś niezrozumiałego.

– To normalne, że nic nie myślisz, chłopski synu. Ale ciebie, bracie Antoninie, ojciec powinien był nauczyć, że zdrowie dotyczy trzech obszarów: ciała, umysłu i duszy. Nie mówię o zdrowiu fizycznym Wilhelma ani o jego zdrowiu duchowym, bo ono zawsze było dla nas wszystkich przykładem, którego jednak żaden z was nie byłby w stanie ocenić. Ale co powiesz o stanie jego umysłu?

– Nie wiem, ojcze.

– Zdarza mu się czasem mówić coś dziwnego albo coś, co, że tak powiem, nie licuje z harmonią i pokojem niezbędnymi w życiu poświęconym Bogu?

– Nigdy nie słyszałem z ust przeora Wilhelma żadnych niewłaściwych słów, ojcze.

– Podobno pisze księgę.

– Tak, i to ona jest powodem naszej misji.

Inkwizytor przekręcił stalowy pierścień na swoim palcu wskazującym. Żadnego kamienia, żadnych zdobień – obrączka z matowej stali, jak ślubna. Był spokojny i wyglądało na to, że ma czas. Ale może czas był mu posłuszny z obawy przed zbyt surowym osądem.

Młodzi bracia nie wiedzieli, ile minut, a może godzin upłynęło od chwili ich wejścia do kaplicy.

– Gdzie są weliny?

– U garbarza, razem z naszym osłem.

– A czego ta księga ma być kopią?

– Nie wiem, ojcze.

– Co w takim razie będzie tłumaczone?

– Nie wiem, ojcze.

– Mnisi dominikańscy tłumaczą lub kopiują. Tłumaczą teksty greckie, a kopiują ojców łacińskich. Pięćdziesiąt pergaminów pasowałoby do Organonu Arystotelesa, bracie Antoninie, ale weliny są bardzo drogie. Dlaczego zakon nie został o tym poinformowany? Wiesz?

– Nie, ojcze.

– A ty, bracie Robercie? Nic nie powiesz?

– Przeor nie opowiada o takich rzeczach – odparł Robert.

– Aha… – Inkwizytor zmienił głos na surowszy. – Istnieją jednak takie rzeczy, o których nikt nie mówi, ale i tak o nich wiemy. O tobie na przykład, Robercie z Nuys, synu Alberta, wiem takie rzeczy, których nigdy byś mi nie wyznał.

Inkwizytor kazał wezwać oblata. Stary krzyżowiec podszedł do młodych zakonników. Trzymał w ręku łańcuch, z którego zwisały dwie bransolety. Inkwizytor wyjął z kieszeni tuniki zwój pergaminu i go rozwinął.

– Mam tutaj akt oskarżenia. Ostatniej wiosny w Albi pewien dominikanin miał pobić jednego z naszych braci franciszkanów, gdy tamten głosił Dobrą Nowinę. Czy ta historia brzmi prawdziwie?

Robert spuścił głowę, niezdolny wypowiedzieć choćby słowa.

– Bracie Robercie, wiedz, że zakon dominikański odnosi się pokojowo i po bratersku do członków wszystkich innych zakonów chrześcijańskiego świata, tym bardziej zaś wobec zakonów żebraczych, a takim są franciszkanie.

Na skinienie inkwizytora oblat opuścił stalowe bransolety na kostki Roberta. Gdy dwóch żołnierzy chwyciło go za ramiona, młody mnich prawie się nie bronił. Zdrętwiałe nogi odmówiły mu posłuszeństwa, tak że musieli go nieść do progu kaplicy.

– Ojcze…

Inkwizytor zatrzymał strażników.

– Chcesz coś powiedzieć, bracie Antoninie?

– Tak, ojcze.

– W obronie twojego brata?

– Biskup Albi już go osądził, Robert odbył karę.

– Biskup? A czymże jest decyzja jakiegoś biskupa w obliczu wyroku inkwizycji? Skoro twój zakon został wybrany przez papieża do sądzenia kościelnych spraw, czy ty, bracie z Verfeil, zabronisz mi ukarania parszywej owcy, która hańbi nasz biały habit?

– Odbył surową karę, jestem świadkiem.

Inkwizytor spojrzał na niego z udawanym rozczuleniem i mówił dalej słodkim głosem:

– Bracie, czy wiesz, dlaczego w procesach prowadzonych przez inkwizycję nigdy nie ma adwokata?

Antonin pokręcił głową.

– Ponieważ to Bóg broni oskarżonego. To On, używając mojego głosu, udziela łaski bądź skazuje.

– Robert nie jest winny, ojcze.

– Dość! – uciął inkwizytor, uderzając dłonią o podłokietnik fotela.

Jego wielkie cielsko zatrzęsło się, gdy obracał się w stronę Roberta. Wycelował w niego palec z obrączką.

– To ja zdecyduję o wysokości twojej kary. Pozostaniesz w karcerze, dopóki mój trybunał nie wyda wyroku. Zabierzcie go.

Oblaci wywlekli skutego Roberta z kaplicy. Jego towarzysz został sam przed obliczem inkwizytora. Duszę Antonina ogarnął niepohamowany gniew, który mącił mu w głowie. Zacisnął pięści i przegnał słowa modlitwy dobijające się do mniszego serca.

ROZDZIAŁ 7

Zdrada


– Jak wygląda karcer?

– A jak sądzisz, braciszku? – zakpił oblat.

– To cela wypoczynkowa – dodał jeden z żołnierzy. – Uczą cię tam spać na stojąco.

Ich ordynarny rechot odrzucił Antonina w stronę dormitorium.

Zapadła gęsta, wilgotna noc. Świece w domu Seilhana niczego nie oświetlały. Mdłe światło w korytarzach spływało razem z woskiem żółtawymi kroplami, które wyznaczały drogę karaluchom. Takie właśnie wrażenie zrobił na Antoninie pusty klasztorny korytarz: był jak ścieżka karaluchów. Przemieszczający się nim bracia szli ich śladem, wytyczonym przez plamki światła równie rachityczne jak ich serca.

– Karaluchy, karaluchy… – powtarzał Antonin w drodze do dormitorium, a na myśl o towarzyszu do oczu napływały mu łzy.


*

Obudził się o świcie. Jakiś zakonnik rzucił mu pod nogi jego tobołek i zaprowadził go bez słowa do głównej kaplicy, gdzie czekał już inkwizytor w otoczeniu oblatów. Tłuścioch odprawił swoich ludzi i zostali sami.

Antonin nie ukląkł.

– Kazałem dostarczyć galasy, esencje i pióra do garbarni.

Zakonnik usłyszał słowa inkwizytora, ale ich sens jeszcze do niego nie docierał.

– Do garbarni?

– Tak, tam gdzie weliny. Załadujesz wszystko na osła i ruszysz w drogę do Verfeil.

– A Robert?

Inkwizytor nie odpowiedział. Antonin czuł, że wszystko mu się wymyka. Przeżycie Roberta było związane z posłuszeństwem, ale kompletnie nie rozumiał, jaka jest właściwie wola inkwizytora. Stał bezradny przed tym człowiekiem o lodowatym sercu i ciele wylewającym się z fotela, przed człowiekiem, który przyglądał mu się jak robakowi schwytanemu w pułapkę.

Chciałby go ujrzeć z rozpłatanym gardłem, jak trędowatego z katedry, ale stłumił w sobie tę żądzę, tak jak go nauczył przeor Wilhelm, i usiłował opróżnić swój umysł. Nie zdołał jednak wymazać zeń obrazu Roberta stojącego w celi i ścisnął mu się żołądek.

– Nie rozumiem – powiedział, z trudem wydobywając z siebie bezbarwny głos.

– Wilhelm musi darzyć was wielkim uczuciem, skoro powierzył wam tak ważną misję. A uczucia często bywają wzajemne.

Antonin wytrzymał spojrzenie inkwizytora. Zachowywał się odważnie, co było rzadko spotykane u braci w jego wieku. Na inkwizytorze jednak duma i odwaga od dawna nie robiły wrażenia. Wiedział, że ma do czynienia z materiałem nietrwałym, szybko ulegającym zepsuciu w cuchnącym powietrzu celi czy pod katowskim toporem. Ileż to wielkich osobistości zgięło przed nim kolana po kilku godzinach na łożu tortur! Wolał tchórzliwe jednostki, które już w chwili narodzin pozbyły się poloru odwagi i szlachetności, tak słabo trzymającego się ludzkiej skóry. Tych, którzy pozwalali mu zaoszczędzić wysiłku i denarów wydawanych na pracę kata. Dlatego dla tchórzy miał więcej pobłażliwości niż dla śmiałków.

– Czy wiesz, czego od ciebie chcę?

Antonin milczał. Inkwizytor nachylił się ku niemu. Roztaczał woń piżmowego pachnidła. Zbliżył twarz, by wpółprzymkniętymi szmaragdowymi oczami zajrzeć w głąb jego duszy.

– Chcę wiedzieć, co on pisze.

Młody dominikanin powoli zaczynał rozumieć.

– Czy strach przed piekłem mógłby cię powstrzymać od kłamstwa, bracie Antoninie?

Inkwizytor skrzywił się z powątpiewaniem i nie czekając na jego odpowiedź, mówił dalej:

– Nie sądzę, żeby strach przed piekłem powstrzymał cię od kłamstwa. Strach przed utratą twojego brata Roberta owszem. Ale nie przed piekłem.

– Kłamstwo jest grzechem – szepnął Antonin.

– Z grzechów można się wyspowiadać, bracie. Na tym polega ich siła. Spowiedź to zbroja dla grzechu. Chroni go, broni, wybacza. Jak można sądzić, że strach przed popełnieniem grzechu jest wystarczający, skoro grzech można odpuścić? Gdybyś mi przysiągł, że informując mnie o pracy twojego przeora, nie pominiesz żadnego szczegółu, uwierzyłbym w twoją szczerość, ponieważ masz czyste serce. W dobrej wierze pomyślałbyś, że ta obietnica zapewni ci moje zaufanie. Ale tym, co gwarantuje uczciwość człowieka o wiele pewniej niż jego obietnice, jest jego brat zamknięty w lochu.

– Ale ja nie potrzebuję…

– Milcz! – przerwał mu inkwizytor – I słuchaj: w moich rękach jest życie duchowe twojego towarzysza. Trybunał nigdy nie skazuje na śmierć, przekazuje los skazanego władzy świeckich książąt. Winnych pali na stosach świat ziemski, nie świat niebieski, do którego należymy. Mogę mu przebaczyć albo go skazać, to zależy od ciebie. A jeśli go skażę, nawet jeśli świecka władza go uniewinni, wykluczę jego duszę z naszego zakonu. Stanie się niczym dla swoich braci. Przeklęty będzie ten, kto udzieli mu jałmużny, i ten, kto będzie z nim rozmawiał. Będzie jak trędowaty, którego wczoraj widziałeś. Gorzej, stanie się jak trędowaty duchem, który błaga strażników miejskich, by zaprowadzili go na stos. Co tydzień chcę dostawać od ciebie list z kopią tekstu, który podyktuje ci przeor Wilhelm – mówił dalej rozkazującym tonem. – Nie wolno ci niczego pominąć, żadnego z jego słów, nawet jeśli któregoś nie zrozumiesz. Powierzam ci trudne zadanie, ale jeżeli dobrze je wykonasz, może ono przed tobą otworzyć drzwi do wysokich funkcji w naszym zakonie, dopilnuję tego. A przede wszystkim ocali życie naszego drogiego brata Roberta.

Inkwizytor wezwał oblata, który wręczył Antoninowi jego tobołek – był w nim chleb i pełen bukłak. Następnie podał mu skórzaną teczkę z przygotowanym pergaminem i piórami.

– Któryś z oblatów będzie odbierał od ciebie listy w każdą niedzielę w porze nieszporów.

– Co mam powiedzieć przeorowi w sprawie Roberta?

– Że zachorował i zatrzymaliśmy go na czas rekonwalescencji.

– Czy mogę się z nim zobaczyć, ojcze?

Inkwizytor spojrzał życzliwie na młodego człowieka, poprosił oblata o sprawdzenie, czy w bagażu niczego nie brakuje, a potem odpowiedział ze współczującą miną:

– Nie.

Oblat nakazał Antoninowi cofnąć się do drzwi. Do kaplicy wpadało blade światło. Zakonnik po raz ostatni popatrzył na ślady kolan Roberta i swoich, widoczne jeszcze na wilgotnym podłożu. Kiedy przekraczał próg, usłyszał wysoki głos inkwizytora.

– Bracie Antoninie.

Zatrzymał się. Inkwizytor stał, jego ciało zdawało się wypełniać całe prezbiterium. Wycelował w stronę mnicha palec z pierścieniem.

– Antoninie z Verfeil, jeśli mnie zdradzisz, każę w twoje imię połamać wszystkie kości twojego brata. – I skinąwszy głową oblatowi, dodał: – Wyprowadź go.


Antoine Sénanque