Tytuł: Zanim zabijesz moją śmierć
Autor: Ryszard Oleszkowicz
Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 320
Data premiery: 9 października 2024
Ostatnie wpisy:
- Do pisania namówił mnie przełożony
- Zaczynam od zrobienia listy najbardziej osobliwych cech każdego z bohaterów
- "Obok czytania kryminałów, moją wielką miłością jest prestidigitatorstwo"
- "Mam nadzieję, że „Przyjaciółka” spełni oczekiwania czytelników"
- Bez doświadczeń zawodowych w ogóle nie próbowałbym pisać powieści szpiegowskich
- Lubię wywrócić wszystko do góry nogami i zostawić czytelnika w stanie zaskoczenia!
- Kwestionariusz autora: Vincent V. Severski
- Nie zamierzam rezygnować z pisania o rzeczach dla mnie ważnych. Nawet za cenę hejtu.
- Pisze wyłącznie o tym, co dobrze zna!
Pił kawę, patrzył na posągi dwóch lwów i … wymyślił thriller szpiegowski!
wywiad z Ryszardem Oleszkowiczem
Z Ryszardem Oleszkowiczem o jego debiutanckiej książce „Zanim zabijesz moją śmierć”, służbie oficera wywiadu, pracy wykładowcy i pisarskich planach rozmawia Małgorzata ChojnickaMałgorzata Chojnicka: „Zanim zabijesz moją śmierć” pochłonęłam przez jeden wieczór. Jest świetna! Jak narodził się pomysł na tak emocjonującą intrygę szpiegowską?
Ryszard Oleszkowicz: Krótkie zdania wykrzyknikowe czytelników w rodzaju „Pochłonęłam książkę w jeden wieczór!”, „Zarwałem noc na przeczytanie!” chyba każdemu pisarzowi przynoszą stokroć więcej satysfakcji, niż sążniste recenzje. Bardzo dziękuję za tak miłą opinię po przeczytaniu „Zanim…”.
Pisaniem zajmuję się już trzecią dekadę, z tym że do tej pory tworzyłem przede wszystkim opracowania naukowe z dziedziny historii najnowszej, w tym dotyczące historii służb specjalnych. Pomysł napisania powieści chodził jednak za mną od dość dawna. Sprecyzował się – jak napisałem w posłowiu – w lipcowe popołudnie 2019 roku, w kawiarni przy ulicy Puławskiej w Warszawie. Przed sobą miałem majestatyczne posągi dwóch lwów z czerwonego piaskowca, które dawno temu strzegły wejścia do nieistniejącego dzisiaj kina „Moskwa”. Niedaleko była siedziba mojej „firmy”. Po pracy wstąpiłem na kawę i wtedy pomysł się skonkretyzował. Pomyślałem, że mógłbym napisać coś o niewidocznych jeszcze wtedy, ale czających się już gdzieś zagrożeniach. Wie Pani, tzw. dziewiąty zmysł oficera służb. Postanowiłem napisać o tym w formule literatury gatunkowej, powieści – czyli sensacyjnego thrillera szpiegowskiego. W notesie zapisałem wówczas bardzo ogólnie zarys fabuły oraz wymyśliłem dwoje głównych bohaterów i ich antagonistę.
M.Ch.: Pracował Pan nad książką w szczególnym czasie. Najpierw pandemia, a potem wojna w Ukrainie. Wywarły one wpływ na fabułę?
R.O.: Prolog i pierwsze rozdziały powstały przed tymi wydarzeniami. Pandemia wybuchła, gdy byłem w połowie pisania, powieść kończyłem, gdy rozpoczęła się i trwała wojna. Owe dwa wydarzenia nie wpływały na fabułę, gdyż plan powieści powstał wcześniej i starałem się go trzymać. Jednak nie jeden raz miałem smutną refleksję, gdy widziałem, że niektóre kwestie wybrzmiały już w tym, co wcześniej napisałem. Chodzi tu przede wszystkim o zagrożenia dla infrastruktury krytycznej państwa, czy nieprzygotowanie społeczeństwa na kryzysy o zasięgu ogólnokrajowym. Odnośnie kwestii wyprzedzania fikcji przez fakty, to zdarzały się też takie sytuacje, gdy koleżanki i koledzy z kursów pisarskich, którzy czytali fragmenty powieści mówili mi np. „Ryszard, może przerzuć się z tego wróżenia przyszłych wydarzeń na romanse”…
M.Ch.: Któremu z bohaterów użyczył Pan najwięcej swoich cech charakteru?
R.O.: To trudne pytanie, bo wiadomo, że w fikcji powieściowej nie należy odwoływać się wprost do swoich przeżyć, wspomnień. Czytelnik zapewne będzie szukał alter ego pisarza w głównym bohaterze, majorze Krzysztofie Formiku. Jednak nie jest to właściwy trop. Chyba jedyną cechą, która w jakiś sposób łączy mnie z moim bohaterem, to znajomość łaciny i przywoływanie niekiedy języka Homera w życiu codziennym. Poza tym, Krzysztof Formik jest wymyśloną postacią, oczywiście nie „papierową”; ma cechy, które zaobserwowałem u wielu osób w swoim życiu i w swojej służbie. Może też kilka swoich cech użyczyłem ojcu majorowi Adamowi Piątce.
M.Ch.: Czy czytelnicy mogą spodziewać się kontynuacji?
R.O.: Prolog i pierwsze rozdziały powieści, która jest kontynuacją „Zanim…” napisałem zaraz po przyjęciu książki przez Wydawnictwo MUZA SA. Potem była kilkumiesięczna przerwa w pisaniu, bo zastanawiałem się, jakie będzie przyjęcie mojej debiutanckiej powieści. Po pierwszych recenzjach oraz reakcjach czytelników stwierdziłem, że pewnie trzeba wrócić do czytelników z moimi bohaterami, z Idą Sawro i Krzysztofem Formikiem. Cieszy mnie to, bo ja również polubiłem swoich bohaterów. Więc tak, będzie kontynuacja, ale na pewno chcę na spokojnie napisać kolejną powieść. Mam nadzieję, żę pisanie nie będzie trwało kilka lat, jak w przypadku „Zanim…”, bo i sami bohaterowie „domagają się” kontynuacji swych losów. Napisanie dobrej powieści wymaga jednak czasu. Należy przy każdej powieści zrobić wnikliwy research, sporządzić plan i poważnie potraktować cały proces. Uważam, że nawet najbardziej „filmowe” wspomnienia byłego oficera służb oraz „chęć szczera” do szybkiego przelania ich na papier z pewnością nie są receptą na dobrą powieść szpiegowską. Z pewnością nie zamierzam „produkować” kilku powieści w jednym roku.
M.Ch.: W swojej książce porusza Pan również problem sztucznej inteligencji. Nie obawia się jej Pan, bo ja osobiście mam bardzo ambiwalentne uczucia?
R.O.: Tak, obawiam się. Niestety, prawie każdy wynalazek ludzkości wykorzystywany jest zarówno w dobrych, jak i w złych celach. Poczynając prozaicznie od koła, poprzez dynamit, przez technologie wyzyskiwane do podboju kosmosu, aż po energię jądrową. Pozbywam się złudzeń nie tylko jako oficer służb, szkolony, by być „czarnowidzem”, ale też jako historyk oraz człowiek obserwujący chociażby w ostatnich latach owo szalone parcie do rozstrzygania sporów za pomocą środków wojennych, z użyciem najnowszych technologii, w tym sztucznej inteligencji. Czy będzie jakiś ogólnoświatowy konsensus dotyczący ograniczeń zastosowania sztucznej inteligencji, jak było to chociażby przez jakiś czas po Hiroszimie? Musimy sobie tego oczywiście życzyć – aby te najgorsze scenariusze pozostawały tylko pożywką dla autorów powieści sensacyjnych.
M.Ch.: Zdradzi Pan, jak wygląda służba oficera wywiadu? Czy jest tak widowiskowa, jak w filmach czy książkach, czy może polega bardziej na analizowaniu mnóstwa danych?
R.O.: Jak każdy były oficer służb odpowiem na to pytanie podobnie: nie mogę zdradzać żadnych szczegółów. Odnośnie tej kwestii mam jednak takie ulubione porównanie: kucharz, który przyrządza potrawy przy użyciu zestawu przyborów kuchennych może ugotować taką czy inną potrawę, na podstawie konkretnych przepisów na poszczególne dania. Potem, gdy odejdzie z tej kuchni, już nie ma tych narzędzi i tychże przepisów, może też być związany przyrzeczeniem dyskrecji odnośnie różnych przepisów oraz zasad funkcjonowania restauracji. Ale ten człowiek może używając innych narzędzi, sporządzać inne potrawy, z których będzie dobywał się zapach bardzo zbliżony do tych gotowanych przez niego wcześniej…
Praca oficerów służb jest bardzo różnorodna. Służby specjalne wykorzystują przede wszystkim osobiste predyspozycje każdego funkcjonariusza, dokładnie rozpoznawane w procesie rekrutacji. W służbach jest więc miejsce dla takich osób jak James Bond (nieliczni), jak i dla funkcjonariuszy w stylu Majora Boothroyda „Q”, który jest mistrzem techniki specjalnej. Jest w służbach miejsce dla nieprzeciętnych pań, dla których pierwowzorem może być bondowska Miss Moneypenny, ale i dla skrupulatnych analityczek, archiwistek. Jedna rzecz jest dla wszystkich funkcjonariuszy wspólna – wszyscy przechodzą przeszkolenie w zakresie posługiwania się bronią palną. A w związku z tym możemy sobie wyobrazić, że nie wszystko w służbach może być, i zawsze jest, według ustalonych schematów.
M.Ch.: Czy będąc w służbach specjalnych marzył Pan o tak spektakularnej karierze, jaką zrobił wiecznie młody James Bond?
R.O.: Rozpoznanie takich marzeń w procesie rekrutacji skutkuje odmową przyjęcia do służby. Rzecz jasna, chyba każdy kandydat i kandydatka takie „bondowskie” lub zbliżone wyobrażenie o pracy służb kiedyś mieli, gdy rozmyślali o decyzji złożenia aplikacji do służby w wywiadzie lub kontrwywiadzie. Odpowiem trochę przekornie: agent 007, James Bond, najsłynniejszy szpieg w historii literatury i filmu, wymyślony przez byłego agenta wywiadu brytyjskiego w latach 50. ubiegłego wieku jest wiecznie młody, bo wiecznie młode są każde służby specjalne. A ową niesamowitość i „młodość” służb zapewnia przyjmowanie do pracy ludzi dobrych, bardzo dobrych i najlepszych.
M.Ch.: Gdyby miał Pan wymienić cechy doskonałego szpiega, jaka znalazłaby się na pierwszym miejscu?
R.O.: Z pewnością na pierwszym miejscu znajdzie się wysoko rozwinięta zdolność obserwacji – w tym najszerszym, nawet definicyjnym rozumieniu. Czyli rozumielibyśmy tutaj zdolność nie tylko do „badania wzrokiem”, ale i do monitorowania, przyglądania się, pilnowania, dyskretnego ścigania spojrzeniem, śledzenia, zwracania uwagi, strzeżenia, baczenia, brania na muszkę, bronienia, chronienia, czuwania… Zmysł „obserwacji” to u oficera służb także wyrobienie sobie zdolności do stałego obserwowania każdej „sceny”, na której się znajduje, czyli każdej sytuacji życiowej. Z biegiem czasu przechodzi to w nawyk… W mojej powieści widzimy to np. u jednego z moich bohaterów drugoplanowych, wspomnianego dominikanina, majora rezerwy Adama Piątki.
M.Ch.: Co jest najważniejsze dla oficera wywiadu i jaka umiejętność przydaje się najbardziej?
R.O.: Obok wspomnianej wyżej zdolności do obserwacji i samoobserwacji, na pewno zdolność znalezienia się w każdej sytuacji. W biologii mamy dwa ciekawe pojęcia, które w pewnym sensie można również odnieść do kwestii tychże pożądanych umiejętności. Mimetyzm, czyli zdolność upodabniania się organizmu do otaczających elementów środowiska, w którym dany osobnik żyje. I drugie, mimikra, czyli zjawisko polegające na naśladowaniu organizmu modelowego przez naśladowcę, w celu wprowadzenia tego pierwszego w błąd. W tym miejscu stwierdzimy, że cechy filmowego Jamesa Bonda dalekie są od obu pożądanych w wywiadzie postaw. Choć, jak wspomniałem, w służbach jest niekiedy czas i miejsce także dla takich działających z przytupem i otwartą przyłbicą funkcjonariuszy, delektujących się w zatłoczonym barze wstrząśniętym drinkiem na bazie Dry Martini Bianco.
M.Ch.: W Pana zainteresowaniach leży również wywiad II RP. Prawda, że miał sobie równych?
R.O.: Druga Rzeczpospolita trwała, niestety, bardzo krótko, zaledwie dwie dekady, co dla każdej państwowości jest jak mrugnięcie powieki. Jednak nasi przodkowie zdołali w tym krótkim czasie odbudować po zaborach państwowość, stworzyć przemysł, gospodarkę i sprawnie funkcjonujące wojsko, w tym służby specjalne. Można już teraz swobodnie badać ich dokonania, przedzierać się przez udostępniane archiwalia, publikować artykuły. Generalnie wyłania się z tych badań obraz bardzo pozytywnych dokonań polskich służb specjalnych w okresie II RP. Oczywiście miały te służby swoje „blaski i cienie”. Natomiast wiele sukcesów przedwojennych polskich służb specjalnych było oszałamiających. Dość wspomnieć kwestię złamania szyfru Enigma i zbudowania genialnego systemu deszyfrującego ten niemiecki szyfr, który uchodził za nie do złamania. Niesamowite są dokonania naszych służb w okresie wojny polsko-bolszewickiej. Zasługuje na wielkie uznanie codzienna, mrówcza praca służb zarówno wywiadu, jak i kontrwywiadu. Powstało już wiele opracowań na ten temat, mam w nich również swój, skromny udział. Są one dostępne w Internecie, między innymi na stronach Wydawnictwa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zachęcam do zapoznawania się z nimi.
M.Ch.: Dobrze się Pan czuje w roli wykładowcy? Bardzo jest Pan wymagający wobec studentów?
R.O.: Miałem to szczęście, że władze Uczelni Państwowej w Sanoku postanowiły wykorzystać moje wieloletnie doświadczenie i zatrudniły mnie jako wykładowcę w Zakładzie Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Było to w jakimś stopniu spełnienie moich marzeń, by kiedyś stać się wykładowcą również w sferze studiów cywilnych. Czy jestem wymagający? Oceniają to studenci, ale myślę, że będąc wymagającym, przekazuję im wiedzę wraz z elementami moich doświadczeń w pozytywny i atrakcyjny sposób – czego świadectwem jest dla mnie otrzymywany od moich studentów feedback.
M.Ch.: Przyszło nam żyć w ciekawych czasach. Wojnę mamy nie tylko za wschodnią granicą. Jakby Pan ocenił, czy grozi nam globalny konflikt zbrojny?
R.O.: Trudno odpowiedzieć dziś na to pytanie. Tak, na naszych oczach spełnia się to stare chińskie przysłowie, które jest raczej złorzeczeniem, niż życzeniem pomyślności. Z pewnością zakończyła się w Europie i na świecie era kilkudziesięciu lat globalnego pokoju – w rozumieniu funkcjonowania względnego, ogólnoświatowego poczucia bezpieczeństwa. Po zakończeniu II wojny światowej wybuchło kilkaset lokalnych konfliktów jednak to, co obecnie przeżywamy i widzimy, jest zupełnie nową jakością. W Europie trwa wojna pełnoskalowa, mocarstwa straszą się nawzajem użyciem broni niekonwencjonalnych, do gry wchodzą nowe państwa, które nakręcają spiralę nastrojów wojennych. Przywódcy państw otwarcie mówią swoim społeczeństwom o konieczności szykowania się na sytuacje kryzysowe, w tym wojnę. Jest bardzo wiele zmiennych, których złożoność powoduje, iż moim zdaniem nawet najwytrawniejsi analitycy służb specjalnych nie są w stanie ułożyć wiarygodnego scenariusza globalnych zdarzeń w dziedzinie bezpieczeństwa. Obyśmy więc powrócili do nieciekawych czasów, a o tego rodzaju zagrożeniach czytali tylko w thrillerach sensacyjno-szpiegowskich.
M.Ch.: Dziękuję za rozmowę!
fot. Emanuela Wojnar