tytuł: M jak morderca
autor: Przemysław Semczuk
wydawnictwo: Świat Książki
liczba stron: 288
premiera: 13 lutego 2019
ISBN 9788381392440
M jak morderca
"Jeśli myślicie, że znaliście historię Karola Kota, to przeczytajcie książkę Semczuka. Trzyma w napięciu, od pierwszej do ostatniej strony, choć przecież wiadomo, jak to się wszystko skończy. Bo nie o puentę tu chodzi, ale o makabryczne szczegóły, do których Semczuk dociera po pięćdziesięciu latach. Dzięki niemu dowiadujemy się, co dzieje się w głowie seryjnego mordercy" - Cezary ŁazarewiczPod koniec września 1964 roku po Krakowie rozeszła się plotka o mordercy, który napada na kobiety. Dwie z jego ofiar przeżyły, trzecia nie miała tyle szczęścia. Po tych atakach cały Kraków ogarnęła panika. Milicja uspokajała, dementując na łamach gazet plotki o kolejnych napadach. Ale ludzie wiedzieli swoje. Przerażone kobiety nosiły pod płaszczami pokrywki od garnków, aby osłonić plecy.
W lutym 1966 roku kolejna zbrodnia wstrząsnęła miastem. Ofiarą nożownika był jedenastoletni chłopiec. Jego pogrzeb stał się prawdziwą manifestacją. Ludzie żądali, by milicja jak najprędzej schwytała zwyrodnialca.
Sprawa Karola Kota to nie tylko studium zła, ukazujące oblicze bestii, która z satysfakcją opowiada o oblizywaniu krwi z noża po zamordowaniu dziecka. To także obraz społeczeństwa, które domaga się powieszenia Kota na Rynku Głównym, i to bez sądu. O milicji, która broni oskarżonego przed linczem. Tej historii nie da się porównać z żadną inną.
"Choć od tamtych wydarzeń minęło pół wieku, czytając tę książkę czułam, jakby akta seryjnego mordercy właśnie trafiły na moje biurko" Urszula Cur, profilerka Centralnego Biura Śledczego Policji.
FRAGMENT KSIĄŻKI:
[...] Pół godziny później na spacerowniku komendy następu- je jeszcze jedno okazanie. Tym razem na ławce siedzi kobieta koło pięćdziesiątki. Tak samo jak za pierwszym razem figuranci chodzą, biegają, odwracają się. Kobieta w końcu podchodzi do stojących w rzędzie czterech mężczyzn. Prze- biega po nich wzrokiem i bez namysłu wskazuje na Kota, mówiąc: „To bydle w kościele mnie napadło, za co?”. Chce jeszcze coś powiedzieć, ale prowadzący okazanie porucznik Florek ucisza ją i gestem nakazuje funkcjonariuszom wyprowadzić czterech mężczyzn. Nie chce, by przybrani do okazania aresztanci zorientowali się, o jaką sprawę chodzi. Gdy znajdują się już w korytarzu aresztu, Kot głośno komentuje: „To śmieszne”.
Helena Węgrzyn zeznaje, że rozpoznała podejrzanego po ruchach, sylwetce, rysach twarzy, kolorze i uczesaniu włosów. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że to ten młody chłopak pchnął ją nożem w plecy.
Mijają kolejne dwa dni, gdy Kot wraz z trójką tych samych mężczyzn ponownie staje pod ścianą spacerownika. Tym razem na ławce czeka już starsza przygarbiona kobieta. W lewej ręce trzyma laskę. Długo przygląda się mężczyznom. Prosi, by wszyscy raz jeszcze przeszli w prawo i lewo. Wreszcie nieśmiało unosi rękę i wskazuje na pierwszego z lewej, mówiąc: „Zdaje się, że to będzie ten”. Kot wybucha ironicznym śmiechem. Patrzy na starszą kobietę i z drwiną wypowiada słowa: „Dobrą ma pani pamięć, pani Lewanowska, niech pani przyjdzie do mnie, to do reszty z pani farbę wytoczę”.
Milicjanci natychmiast wyprowadzają mężczyzn. Kot na- dal się śmieje. Jego diaboliczny rechot niesie się po korytarzu aresztu.
Franciszka Lewanowska jest w szoku. Pyta prokurator Pałkównę, skąd on zna jej nazwisko. Odpowiedź jest prosta. Skojarzył osobę z nazwiskiem podanym w zarzutach.
Karol wraca do celi. Po chwili mówi do milicjanta udającego więźnia, że chciałby zostać przesłuchany. Ma zamiar powiedzieć prawdę.
O godzinie szesnastej trzydzieści prokurator Krystyna Pałkówna razem z pułkownikiem Stanisławem Radziejewskim i porucznikiem Mieczysławem Florkiem rozpoczynają przesłuchanie.
Zabiłem i co z tego / fragment rozdziału 24
Sędzia dopytuje o planowane morderstwa. Kot mówi o ludziach jako obiektach, które przypadają mu do gustu. Dodaje, że nie wymienił jeszcze wszystkich dziewcząt z li- sty. Planował zamordować Ewę Gałkowską i Danutę Dyląg. Gałkowską chciał zabić nożem, a potem uznał, że do niej lepiej będzie pasowała brzytwa. Sędzia wotant, Bogusław Nizieński, przytacza fragment protokołu przesłuchania, w którym mowa jest o brzytwie, nazywanej przez oskarżonego „golichą”. O cięciu od ucha do ucha, co miałoby lepszy efekt i dało więcej krwi. Po tych słowach oskarżony milknie. Sędzia jeszcze raz przytacza fragment protokołu, ponownie wypowiadając słowa „brzytwa” i „krew”.
Kot zaczyna sapać, a potem rzęzić. Nie może nic powiedzieć, z ust dobywa się tylko charkot. Robi się czerwony na twarzy. Publiczność, do której stoi tyłem, dostrzega, że jest czerwony także na karku. Trzyma się za serce. Sędzia dopytuje, czy coś mu jest. Kot chwyta się za głowę, a jego przeraźliwy krzyk rozdziera salę: „Krew! Brzytwa! Krew! Brzytwa! Dajcie mi spokój! Dajcie mi spokój!”. Wybucha płaczem.
Sędzia zarządza półgodzinną przerwę. Milicjanci wyprowadzają oskarżonego. Publiczność siedzi jeszcze chwilę w milczeniu. Ludzie nie mogą uwierzyć w to, co się dzieje. Nie wiedzą, czy Kot zgrywa się, mówiąc o morderstwach, czy symuluje atak nerwowy. Kilka osób opuszcza salę, głośno komentując, że tego nie da się wytrzymać.
Po przerwie sędzia Adam Olesiński pyta Kota, czy dobrze się czuje. Ten potwierdza, że nic mu nie jest. Przewodniczący postanawia zmienić temat przesłuchania. Wypytuje o szkołę, relacje rodzinne, o sposób spędzania czasu wolnego. Jednak publiczność dostrzega, że coś się zmieniło. Oskarżony jest senny, odpowiada monosylabami, czasem dłuższą chwilę milczy. Często prosi sędziego, aby wpisał do protokołu jego zeznania złożone w śledztwie. Jest nieobecny, zamyślony. Zdaje się nie rozumieć pytań.
„Jeśli chodzi o film p.t. „Morderca M” to byłem na nim z Jarosińskim, drugi raz film ten oglądałem w telewizji. Z Danką na tym filmie nie byłem, ale pamiętam, że na temat tego filmu rozmawiałem z nią i mówiłem aby go obejrzała. W filmie tym występował też taki „facet”, który zabijał. Mówiłem do Danki, że morderca ten na końcu filmu opowiada ciekawe rzeczy. Dzisiaj dokładnie treści filmu nie pamiętam”.
Kot z dumą opowiada o pseudonimach, które nadano mu w szkole. Koledzy mówili o nim „Krwawy Lolo”, „Lolo Donosiciel”, „Lolo Erotoman”, „Lolo Benzyna” albo „Wampir”, „Al Capone”. Sam prosił ich, by nazywali go „Anastazja”, od pseudonimu włoskiego bandziora, o którym przeczytał w „Przekroju”. Wyjaśnia, co znaczy uderzenie „karatem” i opowiada o makabrycznych zabawach, zarzucaniu kolegom sznura na szyję czy udawaniu harakiri. Przyznaje, że zdarzało mu się bić siostrę. Nie o wszystkim chce jednak mówić.
„Odmawiam odpowiedzi na pytanie, czy mówiłem do Danuty Włodarczyk, że mam w sobie jakąś dziwną moc, która mnie nakłania do wbicia noża.
Nie odpowiem również na pytanie, czy moc ta pojawiała się u mnie często i narastała.
W czasie pobytu w areszcie ta dziwna moc wzbierała we mnie”.
ROZDZIAŁ 2
„Mamy go” – konferencja prasowa
Tego samego dnia, 7 lipca 1966 roku, w Komendzie Miejskiej przy Siemiradzkiego milicja naprędce organizuje konferencję prasową. Obecnych jest zaledwie kilku reporterów, wyłącznie z krakowskich dzienników. „Gazety Krakowskiej”, „Dziennika Polskiego” i popołudniówki „Echo Krakowa”. Sprawę referuje szef specjalnej grupy operacyjnej „Siedemnastka”, pułkownik Stanisław Radziejewski.
Dziennikarze od pierwszej chwili doskonale wiedzą, o co chodzi. W lutym, gdy pod Kopcem Kościuszki zamordowano jedenastoletniego chłopca, Janusz Jakubowski, reporter „Dziennika Polskiego”, spędził w komendzie kilka dni. Przyglądał się pracy oficerów szukających jakiegokolwiek tropu. Dzięki temu sporo wiedział o sprawie pościgu za mordercą. Mimo to jest zaskoczony tym, co mówi Radziejewski. Jako doświadczony reporter rozumie, że ta sensacja będzie praw- dziwą bombą dla czytelników gazety.
Pułkownik Radziejewski z całą stanowczością stwierdza, że schwytano niebezpiecznego mordercę. To on miał atakować kobiety we wrześniu 1964 roku w przedsionkach kościołów. Dwie zostały ranne, jedna z nich jest teraz kaleką. Trzecia ofiara nożownika zmarła. Tamto śledztwo umorzono. Społeczeństwo uznało, że milicja przegrała walkę z mordercą. Po ponad roku względnego spokoju ginie dziecko. Kilkanaście pchnięć nożem, każde z nich mogło być śmiertelne. Jedenastoletni chłopiec zmarł na miejscu. I choć dobór ofiary był inny, to uwagę śledczych od razu zwrócił sposób działania. Byli pewni, że to ten sam sprawca.
Dwa miesiące później kolejny atak. Jeszcze bardziej zuchwały. Morderca zdawał się drwić z milicji. Uderzył za- ledwie dwieście metrów od Komendy Miejskiej. Dwieście metrów od miejsca, gdzie trwała narada grupy operacyjnej „Siedemnastka”. Tym razem ofiara miała szczęście. Dziecko przeżyło. Ale mieszkańcy Krakowa żyli w strachu i nie kryli swego powszechnego oburzenia. Ludzie psioczyli, że milicja sobie nie radzi.
Teraz pułkownik Radziejewski mówi tryumfalnie: „Mamy go!”. Szczegółów jednak nie podaje, zasłaniając się dobrem śledztwa. Obiecuje jednak dziennikarzom, że niebawem będzie mógł powiedzieć więcej. Na razie prosi, by ogłosić w gazetach wiadomość, że Kraków może odetchnąć. Ludzie mogą czuć się bezpiecznie. Matki nie muszą już drżeć w obawie o dzieci. A starsze kobiety mogą spokojnie modlić się w kościelnych przedsionkach. Prasa może napisać, że milicja jest skuteczna.
Wieczorem krakowska rozgłośnia Polskiego Radia jako pierwsza nadaje komunikat.
13-go lutego bieżącego roku wstrząsnął opinią publiczną Krakowa niecodzienny wypadek: zabito nożem małoletniego chłopca Leszka Całka pod Kopcem Kościuszki. Mimo największych wysiłków organów bezpieczeństwa dość długo nie udało się wykryć sprawcy.
Aż to znowu 14-go kwietnia przy ulicy Sobieskiego w bramie nieuchwytny sprawca poranił ciężko 7-mio letnią dziewczynkę Małgosię P[...], której życie udało się na szczęście uratować w klinice. Zaniepokoiło to ogromnie Kraków, szerzące się plotki rozniecały paniczne nastroje. Niektórzy rodzice bali się wypuszczać dzieci na ulicę. Przypomniano sobie, że dwa lata temu jesienią 1964 roku w niewyjaśnionych okolicznościach padły ofiarą tajemni- czego napastnika także trzy starsze kobiety.
Wykrycie sprawcy było niezwykle trudne, gdyż nie był to żaden ze znanych dotąd milicji przestępców i wykolejeńców. Cała milicja była zmobilizowana do działania w tym kierunku. Działała zwłaszcza specjalna, większa grupa milicji pod kierownictwem podpułkownika Stanisława Radziejewskiego. Zrobiono wszystko, co było możliwe, dla unieszkodliwienia skrytobójcy. Wykorzystano wszelką pomoc społeczeństwa, które zaufało pracownikom milicji i nie szczędziło rad i wskazówek. Otoczono szczególniejszą opieką zwłaszcza szkoły i młodzież.
I wreszcie ogromny trud pracowników milicji przy- niósł rezultaty. Sprawcę tych niespodziewanych napaści na dzieci i starsze osoby wreszcie unieszkodliwiono. Jest to dwudziestoletni uczeń Krakowskiego Technikum, który egzamin maturalny zdał niedługo po tych dwóch skrytobójstwach. Po przedstawieniu dowodów i świadków przyznał się do wszystkich dokonanych przestępstw. Przy- znanie się nie budzi wątpliwości. Niezwykła sprawa niebawem znajdzie przed sądem epilog. Ze względu na dobro śledztwa i przygotowania do rozprawy nie podajemy jesz- cze nazwiska. Uczynimy to w odpowiednim momencie.
Działał nie z chęci rabunku, lecz niewątpliwie z pobudek patologicznych, w okolicznościach bardzo trudnych do wykrycia i udowodnienia.
Milicja nasza zdała nie po raz pierwszy wielki egzamin sprawności i właściwego działania. Gdyż oprócz tej sprawy potrafiła wykryć także sprawców innych napadów i gwałtów, które zaprzątały ostatnio opinię publiczną, a których sprawców udało się również unieszkodliwić. Wiele uznania należy się również tym wielu mieszkańcom Krakowa, którzy pomagali milicji do osiągnięcia tak poważnych rezultatów w zwalczaniu przestępczości i zapewnieniu bezpieczeństwa.
W „Dzienniku Polskim” następnego dnia ukazuje się artykuł Dwudziestoletni „kolekcjoner noży” aresztowany pod zarzutem makabrycznych morderstw i napaści. W tekście zastrzega się, że na razie milicja nie może podać nazwiska i szczegółów ze względu na dobro śledztwa. To i tak nie ma znaczenia. Całe miasto wie, że owym „kolekcjonerem” jest Karol Kot, tegoroczny absolwent Technikum Energetyczne- go. W tłumie obserwującym wizję lokalną był jeden z jego kolegów z sekcji strzeleckiej SKS „Cracovia”. Jeden wystarczył, by skojarzyć Karola z nagłówkiem. Informacji było aż nadto.
Karol był znany z zamiłowania do noży. Miał ich sporo, nikt właściwie nie mógł policzyć ile. Przynosił je na treningi i rzucał nimi namiętnie do drzew, drzwi i desek. Początkowo nieporadnie, z czasem jednak zyskał wprawę. Tak dużą, że nie miał sobie równych. Ale nie wzbudzał tym uznania. Wprost przeciwnie. Nie był lubiany, a nawet się go bano. Zachowywał się dziwnie, był agresywny i nie- przewidywalny. A co gorsza, źle odnosił się do koleżanek. Szczypał, wykręcał ręce, próbował pocałować albo pytał, czy mogą się z nim pokochać.
Nagłówki w gazetach są czytelne także dla uczniów Technikum Energetycznego przy Loretańskiej. I to nie tylko tych z klasy. Karola znają wszyscy, szczególnie dziewczęta, które zaczepiał. Klepał po pupach albo łapał za piersi. Czasem proponował dwadzieścia złotych za odbycie stosunku. Najwięcej wiedzą uczniowie V b. Oni najlepiej znają pasje Karola. Często przynosił noże do szkoły, chwalił się nimi. Popisywał. Bawił się nimi pod ławką w czasie lekcji. Rysował w zeszytach. Tylko o nich potrafił rozmawiać. Wszyscy mieli tego dość. A na domiar złego te głupie zagrania, jak zwykli nazywać dziwne zachowanie. Karol czaił się za drzwiami i znienacka napadał na wchodzących do klasy. Czasem dusił, a czasem udawał, że uderza nożem w brzuch albo podrzyna gardło. Demonstrował też, jak popełnia harakiri. Wydawał przy tym realistyczne dźwięki. Charczał jak konający. Po wszystkim śmiał się w dziwaczny sposób. To wystarczyło, by koledzy zaczęli nazywać go wampirem albo krwawym Lolkiem. Był z tego dumny.
Koledzy najczęściej wołali na Karola idiota. Gdzie indziej, nikt by się za to słowo nie obraził. Ot wyzwisko jak inne, dureń, debil, głąb, wariat. Ale w Krakowie nazwanie kogoś idiotą, tak samo jak bucem, to wyjątkowa zniewaga. Denerwował się wtedy. Za idiotę potrafił uderzyć. Mówili też donosiciel lub kapuś, bo wciąż biegał na skargi do nauczycieli, informując o wszystkich psotach i wykroczeniach. To sprawiało, że po maturze wszyscy odetchnęli z ulgą, tracąc go z oczu. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że znajomość z Kotem przysporzy wszystkim jeszcze wielu kłopotów.
o autorze:
Przemysław Semczuk – pisarz, dziennikarz, publicysta, autor reportaży. Zajmuje się głównie historią PRL. Publikował na łamach tygodników „Newsweek” i „Wprost”, obecnie współpracuje z miesięcznikiem „Wysokie Obcasy Extra”. Autor książek Czarna wołga. Kryminalna historia PRL, Maluch. Biografia, Zatajone katastrofy PRL, Magiczne dwudziestolecie, Wampir z Zagłębia, Kryptonim Frankenstein i Tak będzie prościej. Dwukrotny Laureat Nagrody Prezydenta Lublina – Kryształowej Karty Polskiego Reportażu. Prowadzi zajęcia w Maszynie do pisania