#

W poszukiwaniu informacji

felieton z cyklu: Im dalej w las, tym większy kryminał

Agnieszka Pruska

Aby napisać książkę lub cokolwiek innego, trzeba najpierw zastanowić się nad treścią, a do tego potrzebne są wszelakiego rodzaju dane, czyli jakaś pożywka dla uwielbianych przez Herculesa Poirota małych szarych komórek. Jeżeli już im tej strawy dostarczymy, można się pokusić o wymyślanie a to akcji książki, a to bohaterów, a to motywu morderstwa. Informacje napływają do nas ze wszystkich stron i są przechowywane w zakamarkach pamięci. Mogą to być wspomnienia, zasłyszane strzępki rozmów, jakieś obrazy, słowem WSZYSTKO. Jest tego naprawdę dużo, czasem wręcz za dużo i nie wszystko jest przydatne akurat w tej chwili, w pisanym tekście. Trzeba zrobić selekcję, oddzielić informacyjną papkę od pożądanych elementów. Oczywiście nie mam na myśli opracowań naukowych lub biografii, tu sytuacja jest zgoła inna – dane są, trzeba do nich dotrzeć, zebrać je i zapisać. W przypadku beletrystyki sytuacja ma się nieco inaczej, do pracy trzeba zagonić wyobraźnię, pilnując tylko, żeby nie popadła w przesadę.

Weźmy na przykład planowanie miejsca, w którym chcemy umieścić akcję. Chwila zastanowienia i... przed naszymi oczami pojawia się przepiękna sceneria wiejska. Duży stary dom, piękny ogród, a w okolicy las i jezioro. I co? I okazuje się, że posiadłość fajna, chętnie byśmy się tam przenieśli, ale z punktu widzenia pisanego tekstu – do niczego, bo akurat opisujemy zbrodnię popełnioną w mieście, a ofiarą jest motorniczy, który całe życie spędził wśród bloków. Skąd ten wiejski dom? Dlaczego tak natrętnie nasuwa się nam na myśl i przed oczy oraz wpełza na klawiaturę? Chwila zastanowienia i olśnienie! Dwa dni temu oglądaliśmy film i tam właśnie była podobna posiadłość. Najwyraźniej spodobała nam się na tyle, że teraz podświadomość podsuwa zapamiętany widok. Nic to, próbujemy dalej. Już lepiej, przed oczami pojawia się miasto, ale dlaczego zaśnieżone, skoro zamordowaliśmy naszą ofiarę w środku lata? Tęsknimy za śniegiem, nartami i odśnieżaniem samochodu? A może za oknem rozpościera się właśnie zimowa sceneria? Z trudem pozbywamy się śniegu, zazieleniamy gałęzie, siłą woli podnosimy temperaturę i wreszcie mamy: miasto i odpowiednią porę roku. Udało się. Generalnie zdobywanie informacji na temat miejsca, w którym planujemy umieścić akcję, robi się ostatnio coraz łatwiejsze. Google Maps i Street View wiele ułatwiają. Można pospacerować wirtualnie po interesującym nas terenie, sprawdzić, jak wyglądają ulice, budynki, gdzie są parki i skwery, przejść trasą, którą idzie nasz bohater, albo poszukać odpowiedniego miejsca zbrodni. Jednym słowem dokonać wyboru. To jednak nie zawsze wystarcza, czasem trzeba pofatygować się osobiście w wybrane miejsce, zrobić wizję lokalną. Dobrze, jeżeli akcja rozgrywa się gdzieś niedaleko, gorzej jeżeli wysłaliśmy bohatera w jakieś dalsze i nieznane nam rejony. Zdobycie niezbędnej porcji informacji jest wtedy trudniejsze, nie zawsze jest jak pojechać na drugi koniec Polski lub polecieć do, na przykład, Madrytu.

Charakterystyczne zachowanie bohaterów, mimo że wymyślone na potrzeby książki, też jest wynikiem selekcji posiadanych informacji. Aby coś stworzyć, musimy mieć dane wyjściowe i nie da się tego ominąć. Czasem wystarczy to, co już wiemy, czasem trzeba rozejrzeć się za czymś nowym, charakterystycznym. Poszperać w sieci, poczytać odpowiednie opracowania czy artykuły na interesujący nas temat, albo poobserwować otaczający nas świat i bliźnich. Całkiem niezłym materiałem do obserwacji i zdobywania informacji są współpasażerowie w różnej maści środkach komunikacji miejskiej. Jadąc do pracy, na spotkanie czy gdziekolwiek indziej, spędzamy w hipotetycznym tramwaju całkiem sporo czasu. Przecież nie ślepniemy i nie głuchniemy po przekroczeniu drzwi pojazdu, a niektóre rozmowy, czy to telefoniczne, czy bezpośrednie prowadzone są na tyle głośno, że trudno nie zwrócić na nie uwagi. Bez specjalnego wysiłku można usłyszeć, o czym rozmawiają gimnazjaliści, studenci czy emeryci, poobserwować ich zachowanie lub sposób ubierania. A potem to wykorzystać w tekście, dokonując sprytnego zabiegu przeszczepienia odpowiednich cech, uważając żeby się wzajemnie nie wykluczały i pasowały do stworzonej przez nas postaci. Czasem bywa to trudne, bo bardziej interesujące wydaje nam się coś, co niekoniecznie logicznie pasuje do bohatera. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.

A co z językiem, jakim powinni posługiwać się bohaterowie? Celowo napisałam powinni, bo nie zawsze chcą, czasem postanawiają żyć własnym życiem i trzeba się mocno natrudzić, żeby przywołać ich do porządku. Każdy wie i to nie od dzisiaj, że inaczej mówi pan Henio spod budki z piwem, inaczej lekarz a jeszcze inaczej zagorzały kibic Lechii. Tu najbardziej przydają się obserwacje własne i kontakt z odpowiednimi ludźmi. Gdzie znaleźć przedstawicieli odpowiednich środowisk? Można rozejrzeć się wśród znajomych, bliższych lub dalszych sąsiadów lub w celu „słownego research'u” wyruszyć w teren. Można pójść na mecz i poobserwować zachowanie kibiców lub kiboli, w zależności do której grupy należy jeden z naszych bohaterów. Zapisać w pamięci, nagrać, albo zanotować słownictwo (w przypadku kiboli jest ono powszechnie znane i raczej niezbyt rozbudowane, ale może usłyszymy jakieś nowe, charakterystyczne zwroty?), poobserwować zachowanie, zwrócić uwagę na stroje. Jednym słowem zgromadzić kolejne niezbędne informacje. A jeżeli bohater jest lekko zdegenerowanym miłośnikiem napojów procentowych i obraca się w środowisku, do którego nie mamy bezpośredniego dojścia? No cóż, tu można spróbować szczęścia wybierając się na spacer w odpowiednie, wcześniej wybrane miejsce. Ale co dalej? Nawiązać znajomość z obserwowanym osobnikiem, czy też udając brak zainteresowania po prostu patrzeć i słuchać? To pierwsze na pewno przyniesie większy plon, jednakowoż pod warunkiem, że nie zostaniemy obsobaczeni i nie dostaniemy polecenia, żeby się odczepić, oczywiście wydanego innymi słowami. W przypadku tak kibiców, jak i pijaczków jestem wygrana, bo stadion widzę z okien domu, a niedaleko mieszka dwóch miłośników jaboli zajmujących się zbieraniem puszek i innych metalowych skarbów. Informacje, rzec można, same przychodzą do mnie. Oczywiście przykłady słownictwa lub zachowania różnych grup społecznych docierają do nas również z mediów i książek, ale... No właśnie, własne obserwacje wydają mi się bardziej wiarygodne, poza tym słownictwo się zmienia, więc należy wziąć to pod uwagę.

Większość z nas nie jest omnibusami i musimy się z tym pogodzić. Sporo wiadomości trzeba zdobyć specjalnie na potrzeby pisanego tekstu przeszukując internet, czytając fachowe opracowania, a najlepiej wypytując specjalistów z przeróżnych dziedzin. I tu od razu się przyznam: bardzo lubię szukać informacji. Gdyby nie to, nigdy nie trafiłabym na różne ciekawostki, niekoniecznie potrzebne z punktu widzenia książki.

A wiadomo jak to jest: szukamy czegoś na przykład na temat muzeum, potem wchodzimy w link dotyczący danego miasta i w jego historię, a kończymy na czytaniu biografii jednej ze znamienitych osobistości w owym mieście mieszkającej. Gdy potrzebowałam informacji na temat protez gałek ocznych, temat tak mnie pochłonął, że oprzytomniałem gdzieś tak w okolicach średniowiecza. Aż tak daleko sięgająca wiedza wcale nie była mi do tekstu potrzebna, ale za to jakie to było ciekawe!

Informacje otaczają nas zewsząd, jesteśmy nimi wręcz bombardowani czy tego chcemy, czy nie. Niektóre są przydatne, wręcz nie dało by się bez nich żyć, inne nie potrzebne do niczego, ale i tak wpadają w ucho. Wykorzystywane w książce wiadomości trzeba sprawdzać, najlepiej wszystkie. Przekonałam się o tym na własnej skórze, dobrze, że bezboleśnie. Zmienić musiałam pierwotne założenia i jakieś pięćdziesiąt stron tekstu. Wydawało mi się, że znam miejsce o którym piszę, bywałam tam nieraz, pisząc widziałam je oczami duszy, a potem okazało się, że ostatnio „nieco” się zmieniło. Tak to już bywa.