#
#

tytuł: Pójdę twoim śladem

autor: Ryszard Ćwirlej

wydawnictwo: Czwarta strona

gatunek: retro kryminał

premiera: 16 stycznia 2019

Pójdę twoim śladem

Czwarta część serii od Ryszarda Ćwirleja - podwójnego zwycięzcy Wielkiego Kalibru!

Wiosna roku 1919. Porucznik Antoni Fischer, weteran armii pruskiej i uczestnik powstania wielkopolskiego, wraca do Poznania. Oddelegowany z frontu powstańczego ma zająć się organizacją i tworzeniem w mieście polskiej policji. Już w kilka godzin po przyjeździe do miasta Fischer staje przed pierwszym w swojej karierze wyzwaniem śledczym.

W budynku dawnej Królewskiej Akademii Niemieckiej, w którym właśnie powstaje Uniwersytet Poznański, pracownicy natrafiają na powieszone zwłoki nocnego stróża. Wszystko wskazuje na samobójstwo – twierdzi wezwany na miejsce lekarz, więc sprawa powinna zostać czym prędzej zamknięta. Jednak Fischera coś niepokoi. Postanawia przyjrzeć się sprawie dokładniej. Szybko okazuje się że młody policjant, bez śledczego doświadczenia, musi rozwiązać zagadkę, z którą nie poradziłoby sobie wielu jego starszych kolegów.

Pójdę twoim śladem to czwarta część niezwykle popularnego i nagradzanego cyklu kryminałów, której bohaterem jest komisarz Antoni Fischer. Tym razem Ryszard Ćwirlej odsłania przed czytelnikami tajemnicę pierwszego śledztwa prowadzonego przez poznańskiego policjanta.


Fragment powieści

– A wyście już kiedy widzieli wisielca? – zapytał porucznik Fischer.

– Pan porucznik raczy żartować?

– Ani myślę.

– Skoro tak, uff, to widziałem może ze dwie setki, uff.

– Aż tylu?

– Obwiesić się, uff, jest najłatwiej, uff! – stwierdził, sapiąc i prychając ze zmęczenia, wywiadowca policyjny Seweryn Gil. Obszerne, marmurowe schody prowadzące na piętra gmachu Królewskiej Akademii Niemieckiej stanowiły dla niego nie lada wyzwanie. Pięćdziesięciokilkuletni zażywny jegomość dość nikczemnego wzrostu, za to solidnej tuszy, ubrany był w liche palto z futrzanym kołnierzem, na głowie zaś miał wyświechtany kapelusz typu homburg z wywiniętym do środka rondem. Z upomadowanymi i podkręconymi wąsami wyglądał jak drobny sklepikarz, który raczej rzadko miewa cokolwiek wspólnego z policją. I o to mu chodziło. Bo jak tłumaczył nowemu oficerowi śledczemu, sukces policyjnego wywiadowcy w pierwszym rzędzie bierze się stąd, że potrafi się wtopić w tłum i w żaden sposób z tego tłumu się nie wyróżnia. Wywiadowca Gil w tym fachu przepracował już ponad dwadzieścia lat. Jak sam podkreślał, z sukcesami. Na czym te sukcesy miały polegać, nie zdążył jeszcze wytłumaczyć młodszemu koledze, ale na to zapewne przyjdzie czas. Tym bardziej że jak nakazał przełożony Fischera, zastępca komendanta policji w Poznaniu, kapitan Duraj-Jurkiewicz, obaj policjanci, stary i nowy, mieli współpracować. Współpraca zaczęła się właśnie w tej chwili, to znaczy dokładnie od momentu, w którym Fischer miał przejąć śledztwo.

– Powieszenie to sprawa w sam raz dla was, poruczniku – stwierdził kapitan, gdy Fischer przyszedł zameldować o tym, co przekazał mu stróż przysłany z wieścią o nieboszczyku na drabinie malarskiej. – Gil pokaże wam wszystko, co się w takich wypadkach robi, a wy patrzcie pilnie i uczcie się od starego wygi, bo kiedyś ta wiedza wam się przyda. I to nie przy samobójstwie, ale przy, powiedzmy, prawdziwym zabójstwie.

Fischer oczywiście zgodził się ze swoim pryncypałem. Dobrze wiedział, że człowiek uczy się przez całe życie, a szczegółową wiedzę bierze się nie z książek, ale z praktyki. Taka właśnie praktyka była mu potrzebna do tego, by w miarę komfortowo i przyjemnie spędzić ten krótki, jak mu się wydawało, okres swojego zaangażowania w pracę śledczego. Liczył, że szybko wróci na studia, a ta policyjna przygoda przyda mu się w przyszłym adwokackim fachu. A że należał do ludzi, którzy zawsze solidnie podchodzą do wykonywanych obowiązków, postanowił, że wyniesie z roboty śledczej jak najwięcej wiedzy. Dlatego pytał Gila, gdy tylko nasunęła mu się jakaś wątpliwość. Oczywiście musiał robić to dyskretnie, żeby nie wywoływać niepotrzebnych komentarzy wśród stojących w drzwiach ludzi. Bo tych zebrał się spory tłumek, jak to zwykle bywa, kiedy wydarzy się coś ciekawego. Trup wiszący na drabinie niewątpliwie był dziś w budynku pruskiej uczelni prawdziwą atrakcją.

Gil wbił się w ludzką ciżbę i łokciami jął torować drogę swojemu nowemu zwierzchnikowi. Ludzie rozstępowali się na boki jak wody Morza Czerwonego przed Mojżeszem. Wywiadowca, który w najmniejszym stopniu nie przypominał proroka, a wzrostem co najwyżej prorokowego osiołka, okazał się nad wyraz skuteczny. Tym bardziej że prócz łokci użył jeszcze swojego poważnego, urzędowego głosu:

– Rozchodzą się państwo szanowne, bo policja przedsięwzięła już czynności urzędowe i na miejscu proszone są o pozostawienie się ino persony, które coś w sprawie mają do opowiedzenia, czyli świadkowie. A pozostali na nic się nie muszą gapić, bo truposz nie jest do patrzenia, ale do pochowania w trumnie!

Krótkie przemówienie sprawiło, że ludzie zaczęli szybko się rozchodzić. Wiadomo przecież, że z policją żaden porządny człowiek nie chce mieć nic do czynienia – ani jako świadek, ani w jakimkolwiek innym charakterze. Choć kilka ciekawskich osób ani myślało ruszyć się od drzwi. Szczególnie zaciekawione były trzy młode biuralistki ubrane w czarne fartuchy z białymi kołnierzykami.

– A szanowna panna to zapewne świadek obwieszenia wisielca, że się została i się gapi? – Gil dźgnął palcem najbliższą. Ta odskoczyła jak oparzona i z przerażeniem w oczach spojrzała na niewielkiego człowieczka.

– No co?

– Imię, nazwisko, rok urodzenia… Wszystko się spisze i zaraz jutro świadków się wezwie do Prezydium Policji… na te, no, przesłuchanie.

– Ale ja nie świadek!

– A panny? – Spojrzał groźnie na dwie pozostałe. Natychmiast pokręciły głowami.

– My koleżanki – wyjaśniły.

– No to zmykać mi stąd, bo jak nie, to się zaraz zapisze was do notesu. – Włożył rękę za pazuchę, szukając groźnego policyjnego brulionu. Nie musiał jednak nic wyciągać. Panny zniknęły, a wraz z nimi ostatni gapie. Korytarz był pusty, a drzwi do pokoju stały otworem. Tyle że w drzwiach tkwił człowiek oparty o framugę i z rękoma złożonymi na piersi. Ubrany w poplamiony farbą fartuch i równie brudne spodnie uśmiechał się szeroko.

– A wy co niby? – zapytał Gil.

– Ja onego znalazł. – Kiwnął głową, wskazując do środka.

– To pewnie ten malarz. – Wywiadowca wyjaśnił Fischerowi, tak jakby trudno było się tego domyślić po wyglądzie mężczyzny.

– Mistrz malarski Karol Marciniak do usług. Jakby szanowne panowie życzyli se przemalowanie chaty albo co…

– Nie życzą sobie – fuknął Gil, odsuwając mistrza. – Pan porucznik pozwolą do środka.

Zaciekawiony Fischer wszedł do pokoju. W pustej przestrzeni odnawianego pomieszczenia prócz wielkiego okna znajdował się tylko jeden punkt godny uwagi: solidna drabina z wiszącym ciałem człowieka w cywilnym uniformie. Porucznik zrobił trzy kroki w głąb i zatrzymał się, lustrując uważnie twarz nieboszczyka.

o autorze:

Ryszard Ćwirlej – dziennikarz w TVP Katowice, a później w TVP Poznań, od 2010 roku zastępca redaktora naczelnego poznańskiego Radia Merkury. Przede wszystkim jednak – autor bestsellerowych powieści kryminalnych, a także laureat podwójnej Nagrody Wielkiego Kalibru 2018 za powieść Tylko umarli wiedzą.

źródło: materiały prasowe wydawnictwa

Ryszard Ćwirlej