#

Zamiana fotela pisarskiego na plan filmowy była ciekawym doświadczeniem

wywiad z Joanną Opiat-Bojarską

„Polska rzeczywistość kryminalna nie ma nic wspólnego z »CSI« czy »Kośćmi«.” Już od 18 listopada na kanale CBS Reality fani Joanny Opiat-Bojarskiej będą mogli zobaczyć pisarkę w dość nietypowej dla niej roli. Pojawi się na małym ekranie, aby wraz z youtuberem Marcinem Myszką przedstawić widzom jedne z najgłośniejszych polskich spraw kryminalnych ostatnich lat. Z okazji zbliżającej się premiery „DNA polskich zbrodni” porozmawialiśmy z autorką o tym, jak odnalazła się na planie programu, instagramowej i brudnej stronie życia, pisarskich arkanach i warsztatach „Maszyny do pisania”.

Rafał Christ: Skończyła pani ekonomię. Jak to się stało, że zaczęła pani pisać kryminały?

Joanna Opiat-Bojarska: Takie chyba było moje przeznaczenie. Dziesięć lat temu przechodziłam grypę. Nie wyleżałam jej, przez co byłam całkowicie sparaliżowana. Kiedy wróciła mi sprawność, postanowiłam napisać książkę. Byłam przekonana, że na tym skończy się moja pisarska kariera. Chciałam tylko opisać swoją walkę z chorobą. Pracowałam nad tym pół roku. Jak już skończyłam poczułam niedosyt. Pojawiła się potrzeba pisania i opowiadania kolejnych historii. Początkowo były to powieści obyczajowe, ale dość płynnie przeszłam do kryminałów. W końcu to one zawsze mnie najbardziej kręciły. Najpierw zaczytywałam się w Joannie Chmielewskiej. Potem pojawiły się gazety typu „997”. Może merytorycznie nie był to najlepszy materiał, ale chodziłam wtedy do podstawówki. Rodzice mieli tego całą szafę i czytanie jak ktoś kogoś zabił było dla mnie interesujące.

R.Ch.: Czy pisania można się nauczyć?

J.OB.: Na pewno można udoskonalać warsztat pisarski. Trzeba tylko wiedzieć, co da się zrobić lepiej. Ważna jest świadomość w czym jest się dobrym, a w czym słabym. Wtedy można pracować nad tym, co nam nie wychodzi. Samego opowiadania historii nie da się wyuczyć. Według mnie, pisanie zgodnie z jakimiś schematami nie ma sensu. Czytelnik wtedy czuje, że nie jest to prawdziwa opowieść, tylko coś sztucznego i wymuszonego. Prowadzę warsztaty pisarskie w „Maszynie do pisania”. Kiedy spotykam się z kursantami, intensywnie pracujemy nad ich tekstami. Każdy z nich pisze w inny sposób. Najlepsi są ci, którzy po prostu opowiadają historie, a nie zastanawiają się jak odnaleźć swój styl. Styl ma każdy. I każdy powinien chcieć go udoskonalić. Bo niezależnie od tego czy to jest debiutant czy ja, wszyscy musimy iść naprzód. Nie można się zatrzymywać.

R.Ch.: To kto przychodzi na takie kursy?

J.OB.: Wszyscy. Od dziennikarzy, przez magistrów polonistyki po księgowe. Był nawet kontroler lotów. Naprawdę wszyscy. Każdy z nich jest inny i opowiada inne historie. Uwielbiam obserwować jak przychodzą i się otwierają. Na pierwszych zajęciach ludzie są zestresowani. Mają takie poczucie, że może nie powinni tu być, bo ktoś jest od nich lepszy. Uczą się, że można rozmawiać o każdym tekście. Dawać konstruktywne uwagi. To jedna z najlepszych rzeczy w tych warsztatach. Autor od razu sprawdza jak dany tekst działa na czytelników. Żeby się o tym przekonali zadaję im zadania domowe. Muszą coś napisać w ciągu tygodnia, a potem wspólnie to omawiamy. Wiadomo, że nawet pisarze miewają problemy z motywacją i zmuszaniem się do wysiłku intelektualnego, więc to chyba jest najtrudniejsze. Jednakże dzięki temu po czterech tygodniach oni już potrafią pisać. Co nie zmienia faktu, że pytają, czemu kurs trwał tak krótko.

R.Ch.: A gdyby któryś z kursantów zapytał jakie jest DNA polskich zbrodni... Co by pani odpowiedziała?

J.OB.: Polskie zbrodnie są bardzo zróżnicowane. Nazwa tego programu wyprodukowanego przez kanał CBS Reality, w którym jestem gospodynią, czyli „DNA polskich zbrodni” jest zbieżna z jego przekazem. Analizujemy w nim kolejne przestępstwa. Zamiast pokazywać inscenizacje, wchodzimy na miejsce zbrodni. Otrzymujemy komplet informacji dotyczących danego zabójstwa, a potem wraz ze śledczymi krok po kroku przemierzamy cały proces śledztwa. Dochodzimy w końcu do momentu wytypowania i zatrzymania sprawcy. Dowiadujemy się też jaką karę on otrzymał. Mam nadzieję, że każdy widz podczas oglądania programu będzie mógł poczuć się jak członek ekipy śledczej.

Fot. Albert Zawada

R.Ch.: Jak zareagowała pani na propozycję bycia gospodynią takiego programu?

J.OB.: Jak dostałam propozycję wzięcia udziału w tym projekcie, nie zastanawiałam się długo. Moja agentka powiedziała, że chcą mnie w tym programie i że moim zadaniem będzie przede wszystkim prowadzenie rozmów z ekspertami. A przecież ja rozmawiam z ekspertami na co dzień. Tu była szansa, żebym otrzymała dostęp do większej liczby ludzi. Może nawet do kogoś, kto zajmuje się dziedziną, z którą do tej pory miałam niewiele wspólnego. Naturalne więc wydawało się, że muszę wziąć w tym udział. Gorzej byłoby, gdybym musiała, jak Marcin Myszka, który razem ze mną prowadzi program, zająć się jego narracją. Snucie monologu o tym, co się tam wydarzyło jest dla mnie zbyt mało spontaniczne. Rozmowa natomiast jest spontaniczną wymianą energii.

R.Ch.: Biorąc pod uwagę, że odcinki powstają według gotowego scenariusza, ile siebie do takiego programu może wnieść pisarka o tak wyrazistym stylu?

J.OB.: To jest mój klimat. Nagrywaliśmy odcinki w pomieszczeniach opuszczonej fabryki samochodów osobowych. Gdy weszłam pierwszego dnia na plan zdjęciowy poczułam, że jestem u siebie. Znalazłam się w swoim świecie. Jakbym trafiła do miejsca z mojej wyobraźni. Wnętrza były industrialne, zimne i ciemne. Do tego miałam rozmawiać o zbrodniach i śledztwach, a te tematy już mnie nie ruszają. Robię to od dawna. I to jest w pewien sposób zgodne z moją, nie wiem czy to dobre słowo, wrażliwością. Trzymałam się co prawda wspomnianego scenariusza, ale jednak zawartość Opiat-Bojarskiej w Opiat-Bojarskiej jest naprawdę duża.

R.Ch.: Czyli żadne szczegóły zbrodni pani nie zszokowały?

J.OB.: W swojej karierze przerobiłam już tyle zbrodni, że trudno mówić o szoku. Rozmawiałam z ludźmi na planie. Operator na przykład ciężko wspominał odcinek ze sprawą małego Szymona z Będzina. Dotykają go po prostu przestępstwa, których ofiarami są dzieci. Pisząc książkę oczywiście zastanawiam się jakie emocje towarzyszyły rodzicom, kiedy na ekranie telewizora widzieli portret swojego syna. Ale to się tyczy tylko powieści. W programie skupiałam się na śledztwie i zatrzymaniu sprawców. Muszę jednak przyznać, że chociaż kryminalnie jestem bardzo zaawansowana i nie ma rzeczy, która mogłaby mnie zszokować, to ilość tych spraw i prowadzenie kilkunastu rozmów dziennie na ich temat już mnie przytłaczało. Jak skończyliśmy nagrywać naszła mnie nawet ochota, żeby dla równowagi pójść do kina na komedię romantyczną. Chciałam zobaczyć inny, cudowny świat.

R.Ch.: Wszystkie sprawy jakie pojawiają się w programie „DNA polskich zbrodni” były bardzo głośne. Co w nich jeszcze jest do odkrycia, skoro wszystko wiemy z mediów?

J.OB.: Media łapią emocje i tragedię. To one sprawiają, że Kowalski buszujący po internecie kliknie na ten, a nie inny tytuł. Na portalach czytamy o matce, która nie wiedziała, że córka wyszła z domu, żeby się spotkać z kimś kogo kocha, a ten ją zabił, bo to była nieszczęśliwa miłość. W „DNA polskich zbrodni” odcinamy się od takiego podejścia. Zaglądamy za kulisy śledztwa. Mamy na przykład historię małżeństwa, które teoretycznie wyjeżdża z domu, zostawiając list z informacją, że muszą zmienić otoczenie. Pokazujemy ten list. Pytamy grafologa jak wygląda analiza takiego tekstu i co można wywnioskować z charakteru pisma. A jest tego sporo. Z jednego zdania dowiemy się czy zostało napisane w pośpiechu czy pod groźbą. „DNA polskich zbrodni” to typowo eksperckie podejście do sprawy. Czegoś takiego w polskiej telewizji jeszcze nie było. To nie są tylko nasze opowieści. Marcin jest youtuberem, ja - pisarką. Obydwoje jesteśmy związani z tematyką kryminalną, ale tylko opowiadamy i rozmawiamy z ekspertami. Gościmy niesamowitych ludzi. Spotykamy się z osobami o specyficznej, kryminalnej wiedzy. Staramy się wyciągnąć od nich informacje. Poznać obowiązujące procedury. Myślę, że dzięki temu będziemy też edukować polskich pisarzy. Bowiem w „DNA polskich zbrodni” prezentujemy, jak wygląda nasza rzeczywistość kryminalna. A ta nie ma nic wspólnego z „CSI” czy „Kośćmi”.

R.Ch.: Skąd pani zdaniem bierze się tak wielka popularność i zapotrzebowanie na tego typu programy, seriale i książki kryminalne?

J.OB.: Zło fascynuje. Lubimy czytać i oglądać takie historie, bo każdy z nas stara się zachowywać odpowiedzialnie i być miłym dla wszystkich dookoła. Czasem jednak też jesteśmy źli. Oglądając kryminały widzimy, że może gdybyśmy przekroczyli pewne granice zdenerwowania i agresji, mogłoby się wydarzyć to i to, a z tym już wiążą się konsekwencje. Poza tym dzisiaj na social mediach jest tak słodziutko. Ostatnio widziałam filmik z dziewczyną, która wstaje pół godziny wcześniej, żeby zrobić sobie makijaż. Nakłada kosmetyki na twarz, a potem wraca do łóżka, pstryka sobie zdjęcie i udaje, że taka właśnie się obudziła. Zdajemy sobie sprawę, że ludzie tak robią. To jest ta ładna, instagramowa strona życia. Druga strona, to właśnie te brudne zbrodnie i sprawy kryminalne. Widząc takie dwie skrajności możemy ulokować się gdzieś pośrodku. To pozwala nam zachować równowagę w życiu.

R.Ch.: To teraz pytanie, które lubię zadawać rozmówcom na koniec. Czego nauczyła się pani sama, a wolałaby, żeby ktoś panią tego nauczył?

J.OB.: Nie ma takiej rzeczy. Lubię uczyć się sama. Posiadam takie umiejętności, dzięki którym zauważam w czym jestem gorsza i muszę się poduczyć. Pod tym względem praca przy programie była rewelacyjna. Zamiana fotela pisarskiego na plan filmowy była ciekawym doświadczeniem. Otaczało mnie kilkadziesiąt osób. Padał klaps i musiałam coś powiedzieć czy odpowiednio się zachować. Przy pisaniu nie muszę wykonywać niczyich poleceń, a tutaj trzeba było się dostosowywać do uwag reżysera. Nie przeszkadzało mi jednak, że musieliśmy jedno ujęcie nagrywać wielokrotnie, bo dobrze czuję się w nowych warunkach. I jak już mówiłam, na planie „DNA polskich zbrodni” od razu się odnalazłam.


Wywiad przeprowadził Rafał Christ.

Rafał Christ - filmoznawca z wykształcenia i zamiłowania. Jego zainteresowania obejmują całą szeroko pojętą popkulturę. Dlatego po wyjściu z kina, najchętniej sięga po komiks albo książkę. Publikuje przede wszystkim w internecie, ale nieraz można natrafić na jego teksty również w różnego rodzaju czasopismach.