#

Pisanie kryminałów to powrót do korzeni

wywiad z Anną Kańtoch

Po “Łasce” i “Wierze” nadszedł czas na “Pokutę”. Doskonale znana miłośnikom fantastyki Anna Kańtoch po raz trzeci sięga po konwencję PRL-owskiego kryminału. O różnicach między gatunkami i procesie twórczym autorka opowiada Rafałowi Christowi.

Rafał Christ: Twoje opowiadania i powieści wydawane są regularnie od kilkunastu lat. W tym czasie udowodniłaś swoją pisarską wszechstronność. Jakie wydarzenia i utwory ukształtowały Twoją autorską wrażliwość?

Anna Kańtoch: Trudne pytanie, bo tak naprawdę chyba wszystko, co przeżywamy (czytamy, oglądamy) w dzieciństwie i młodości w mniejszym lub większym stopniu nas kształtuje. Za dużo by tego było. Na pewno pod wieloma względami ukształtowały mnie czytane w podstawówce kryminały (klasyczne, czyli głównie Agatha Christie, a także peerelowskie, bo dużego wyboru wtedy nie było). Do dziś, mam wrażenie, myślę poniekąd „schematem kryminału” i lubię, żeby książki, które czytam, miały jakąś zagadkę do rozwiązania (niekoniecznie musi to być morderstwo, może być np. tajemnica dotycząca świata), a kiedy wiadomo już, kto i co, dalsza fabuła właściwie przestaje mnie interesować, przez co często zdarza mi się pomijać teoretycznie najbardziej dramatyczne końcowe konfrontacje. Fantastyka też oczywiście miała na mnie duży wpływ, ale to było później, bo już na studiach.

R.Ch.: Jeśli zaś chodzi o rynek wydawniczy, czy w czasie swojej kariery pisarskiej natknęłaś się na jakieś patologie?

A.K.: Nie wiem, czy to przykład patologii, ale nie znoszę tzw. vanity press. To piętrowe oszustwo, na którym tracą i czytelnicy, którym wmawia się, że książka wydana w tym systemie niczym nie różni się od książki wydanej w tradycyjnym wydawnictwie, i autorzy, którzy wierzą, że za kilkanaście tysięcy zostaną „prawdziwymi pisarzami”. Zyskują tylko cwaniacy, cynicznie żerujący na cudzych marzeniach. I żeby była jasność: absolutnie nie uważam, że wszyscy autorzy wydający w tym systemie są słabi, po prostu nie podoba mi się sam system.

R.Ch.: Jaki etap pracy nad książką uważasz za najprzyjemniejszy, a jaki najchętniej byś pominęła?

A.K.: Lubię właściwie wszystkie etapy z wyjątkiem poprawek redakcyjnych, które z mojego punktu widzenia przychodzą za późno, kiedy zdążę przyzwyczaić się do myśli, że książkę mam gotową. Poza tym często już na tym etapie myślę o następnym projekcie i wracanie do starego jest mi wyjątkowo nie na rękę. Zwłaszcza kiedy redaktor pyta, co ja właściwie miałam na myśli, pisząc takie czy inne zdanie, a ja nie pamiętam, bo od kiedy je napisałam, minęło pół roku...

R.Ch.: Co było impulsem, przez który po latach spędzonych w fantastyce i wielu nagrodach na koncie zdecydowałaś się spróbować swoich sił w kryminale?

A.K.: To nie był impuls, raczej powrót do korzeni. Jako dziecko wymyślałam i pisałam różne historie, w tym właśnie sporo kryminałów – potem dałam się uwieść fantastyce, ale miłość do powieści detektywistycznych wciąż we mnie tkwiła. Zresztą tak naprawdę historie fantastyczne, które pisałam i wciąż piszę, to też w dużej mierze są kryminały.

R.Ch.: Konwencja kryminału osadzonego w czasach PRL-u zdaje Ci się bardzo odpowiadać. „Pokuta” to trzecia książka utrzymana w tych klimatach.

A.K.: Lubię kontrast zgrzebnej peerelowskiej rzeczywistości z brutalnością morderstwa, wydaje mi się, że takie zestawienie tworzy ciekawy klimat. Poza tym mam sentyment do lat osiemdziesiątych XX wieku, bo w końcu to czasy mojego dzieciństwa.


Fot. © Sławomir Okrzesik

R.Ch.: Czym różni się praca nad książką fantastyczną od pracy nad kryminałem?

A.K.: Różnice nie są wielkie. W przypadku kryminału więcej uwagi poświęcam intrydze, a w przypadku fantastyki budowaniu świata, ale tak naprawdę praca nad oboma tymi gatunkami wygląda bardzo podobnie.

R.Ch.: Skąd wziął się pomysł na „Pokutę”?

A.K.: Nie było jednego pomysłu, tylko kilka różnych, drobnych. Pamiętam, że na początku wymyśliłam sobie nadmorską miejscowość turystyczną, w której od czasu do czasu znikają młode dziewczyny, a na drzewach są tajemnicze znaki. Potem pojawił się pomysł na drugi wątek, a wszystko złożyło się w całość, kiedy spacerowałam w deszczu po malowniczym Þingvellir na Islandii.

R.Ch.: Jak wyglądał proces tworzenia tej powieści?

A.K.: Zawsze piszę z planem, choć jest to plan raczej dość ogólny. Wiem, jakie mniej więcej będzie zakończenie i kto jest mordercą, ale detale, w jaki sposób bohaterowie do rozwiązania dotrą, wymyślam po drodze.

R.Ch.: Czy jest coś, co irytuje Cię we współczesnych kryminałach i za wszelką cenę chciałaś tego uniknąć w „Pokucie”?

A.K.: Tęsknię za tradycyjnymi kryminałami, w których poszukiwanie zbrodniarza to dla detektywa po prostu praca, a intryga koncentruje się na zagadce, nie na rozterkach głównego bohatera. Nie przepadam za historiami, w których detektyw ma osobiste porachunki z mordercą, który porwał/zabił mu żonę/dziecko itp. Teoretycznie powinno to podnosić napięcie, ale ten motyw był tak często wykorzystywany, że raczej już tylko irytuje. Poza tym coś takiego skłania do nakręcania spirali dramatyzmu aż po granice absurdu: bo jeśli w pierwszym tomie nasz dzielny bohater traci kogoś bliskiego i sam omal nie pada ofiarą zabójcy, to co wymyślimy w drugim? A w trzecim?

R.Ch.: Co było najtrudniejsze w budowaniu intrygi?

A.K.: Najtrudniejsze w sensie „wymagające największego wysiłku intelektualnego” było samo wymyślenie zrębów fabuły. Najtrudniejszy w sensie „żmudny, pracochłonny” był za to sam proces pisania.

R.Ch.: Ile Anny Kańtoch jest w poszczególnych postaciach?

A.K.: Mam nadzieję, że nie za wiele, biorąc pod uwagę, że moi bohaterowie to często osoby albo nieszczęśliwe, albo nieszczególnie sympatyczne (albo jedno i drugie), ale tak naprawdę trudno mi to oceniać – mam wrażenie, że takie rzeczy jednak lepiej widać z dystansu, na który nie potrafię się zdobyć.

R.Ch.: Pytam głównie ze względu na postać Poli. Pierwszy raz zetknąłem się z tak szczerym i empatycznym przedstawieniem osoby w depresji. Była na kimś wzorowana?

A.K.: Nie wzoruję na nikim swoich postaci, nie pamiętam też, żebym postać Poli budowała w jakiś szczególny sposób. Trochę sięgnęłam do swoich własnych wspomnień z czasów młodości , ale to była tylko podstawa, bo na szczęście nie byłam nastolatką tak wyalienowaną i nieszczęśliwą jak Pola.

R.Ch.: A teraz pytanie, które lubię zadawać na koniec rozmowy. Czego nauczyłaś się sama, a wolałabyś, żeby ktoś cię tego nauczył?

A.K.: Chyba nie było nic takiego, a przynajmniej nie wśród ważnych rzeczy. Dawno temu sama nauczyłam się prawidłowego zapisu dialogów – po prostu otworzyłam losową książkę i analizowałam kwestie mówione tak długo, aż zrozumiałam, jak to mniej więcej działa. Gdyby ktoś mi wtedy wyjaśnił zasady, pewnie zaoszczędziłabym sobie trochę czasu. Ale to drobiazg.


Wywiad przeprowadził Rafał Christ.


ZOBACZ TEŻ

FRAGMENT DO CZYTANIA

NASZA RECENZJA

WIĘCEJ O KSIĄŻCE