#

„Bolała mnie ręka od podpisywania książek.”

wywiad z Ryszardem Ćwirlejem

Ponoć o rozwoju zawodowym i artystycznym świadczy, gdy twórca potrafi krytycznie spojrzeć na swoje dzieło powstałe w przeszłości. Gdyby Ryszard Ćwirlej, który zapoczątkował podgatunek literacki nazywany kryminałem neomilicyjnym, pisał dziś wznowiony właśnie debiut „Upiory spacerują nad Wartą” – zabrałby się do tego inaczej. Z okazji trzeciego wydania „Upiorów” z Autorem rozmawiała Paulina Stoparek.


fot. Adam Ciereszko


Paulina Stoparek: Właśnie ukazało się trzecie wydanie Twojego literackiego debiutu „Upiory spacerują nad Wartą” – pierwszej powieści kryminalnej z milicjantami z Poznania. Opowieść ta ma 12 lat. Trzy wydania jak na taki czas to niezły wynik. Milsze sercu Ryszarda Ćwirleja kolejne wydanie starszej powieści czy Wielki Kaliber?

Ryszard Ćwirlej: Każde nowe wydanie starej powieści to dla mnie ważne wydarzenie. Tym bardziej, że przed wznowieniem wrzuciłem tekst do komputera, przeczytałem go od deski do deski i coś tam dopisałem. Nie za dużo oczywiście, nie napisałem od nowa książki, ale dokonałem lekkiego liftingu – tak, żeby stary tekst pasował do pięknej nowej okładki. Takie wznowienie to oczywiście radość dla autora, ale nie da się tego porównać z Nagrodą Wielkiego Kalibru. Wznowienie, gdy już zapadnie decyzja w wydawnictwie, jest pewne i wystarczy tylko na nie poczekać. A Wielki Kaliber, to nagroda, na która się czeka i nigdy, do samego momentu ogłoszenia, człowiek nie ma pojęcia, czy ją dostanie. Więc tu emocje są zdecydowanie inne.

PS: Dwanaście lat to sporo. Dzisiaj napisałbyś „Upiory” inaczej? Jeśli tak, to co byś zmienił?

RĆ: Gdybym dziś miał pisać „Upiory”, to byłaby to zupełnie inna książka. Mój styl się zmienił i trochę wydoroślał. Więc ten sam pomysł obrobiłbym zdecydowanie inaczej. No ale klamka już zapadła, „Upiory” wylazły z Warty i straszą już 12 lat. Więc dawny tekst musiał zostać taki, jak był, z lekkimi poprawkami, które nie zmieniają sensu tej starej opowieści.

PS: Kobiece trupy bez głów, nieudana próba dopasowania głowy do reszty ciała, wymiotujący na brzegu Warty żółtodziób Blaszkowski… To chyba najbardziej makabryczna z Twoich powieści, no może za wyjątkiem „Śliskiej sprawy” i zwłok prosto z grobu. Pamiętasz, skąd wziąłeś inspirację do intrygi w niej zawartej?

RĆ: Dokładnie nie pamiętam, skąd wziął się pomysł. Jedno jest pewne: chciałem, żeby w tej książce było i śmieszno, i straszno, więc spróbowałem połączyć coś, czego pozornie połączyć się nie da – ogień z wodą, lekkość narracji z horrorem – a wszystko dodatkowo okrasić humorem, dowcipem sytuacyjnym i żartem. Zadanie karkołomne jak na początkującego pisarza, ale myślę, że udało mi się tego dokonać.

PS: W „Upiorach” pojawia się motyw krwawych horrorów klasy B, tworów „zgniłego kapitalizmu”, jak mówią Twoi bohaterowie. Pirackie VHS-y, pierwsze magnetowidy, pierwsze przecieki zachodniej popkultury… Miałeś wtedy niewiele ponad 20 lat. Jakie „zgniłe” twory oglądał na VHS-ach Ryszard Ćwirlej?

RĆ: Wszystkie tytuły, te które były przebojami pokazów filmów video na zbiorowych seansach w akademikach, oglądało się z wypiekami na twarzy. Nic więc dziwnego, że moi bohaterowie w „Upiorach” oglądają te same filmy, jakie ja widziałem w tamtym czasie. Lista tytułów najważniejszych znajduje się w książce. Można by było ją rozszerzyć o jeszcze kilkadziesiąt innych filmów, ale kto by je dziś wszystkie spamiętał. W każdym razie, w tamtych czasach „Rambo” i „Conan Barbarzyńca” zrobili na mnie największe wrażenie.

PS: Ludziom „odbijało”, gdy sporadycznie łapali ukradkiem zachodnie dobra? Czy raczej przeważała frustracja z powodu niemożności posiadania czegoś przy świadomości, że gdzieś na świecie jest to w każdym sklepie? Chciałeś wtedy czegoś, czego mieć nie mogłeś, czy raczej przyjmowałeś ustrój takim, jaki był?

RĆ: Wszyscy mieliśmy świadomość, że można żyć inaczej, w lepszym świecie, w którym za zarobione pieniądze można kupić wszystko to, co się chce. Dlatego jeśli to tylko było możliwe, ludzie starali się wyjeżdżać za granicę. Najłatwiej było pojechać do NRD czy Czechosłowacji i tam kupować to wszystko, czego u nas brakowało. W latach 80. u sąsiadów zaopatrzenie było zdecydowanie lepsze. No, ale szczytem marzeń był wyjazd na Zachód. Mnie się udało wyjechać do pracy w RFN w 1989 roku. Po dwóch miesiącach wróciłem do domu starym, ale pięknie zachowanym bmw, którego bagażnik wypchany był ekskluzywnymi dobrami, takimi jak soki w kartonikach, kawy, czekolady i papierosy. Na tym właśnie polegała powszechna niezgoda na komunistyczny siermiężny i niewydolny ustrój. Chcieliśmy żyć godnie, mieć porządne auta i zarabiać dobre pieniądze, za które można było coś kupić. A wiadomo, że jeśli cały naród czegoś chce, to władza, która myśli tylko o sobie i swoich poplecznikach, ma małe szanse na utrzymanie się u steru. Każda tyrania w konfrontacji z niezadowolonym narodem musi w końcu upaść.

PS: Celowo unikam tematu aktualnej polityki w tej rozmowie. Wiem, jak ona na Ciebie działa... Wrócę jeszcze do książki. Jak to było, gdy już zasiadłeś do pracy nad nią? Pisząc „Upiory”, przewidywałeś, że będą początkiem cyklu? Że rzecz tak się rozrośnie?

RĆ: Gdy siadałem do pisania „Upiorów”, nie miałem nawet pewności, czy w ogóle jestem w stanie napisać całą książkę. Zdziwiłem się, że mi się udało, bo wszystko robiłem po omacku. Nie miałem żadnej teoretycznej wiedzy na temat pisania powieści, a wszystko, co robiłem, opierało się na intuicji. Ale gdy doszedłem do końca opowieści, pomyślałem sobie, że właściwie zacząłem ją w złym momencie…

PS: Jak to?

RĆ: Pisanie powinienem rozpocząć od dnia wprowadzenia stanu wojennego, od chwili, w której główni bohaterowie zaczynają działać razem. No i wtedy nie miałem już wyjścia. Musiałem zabrać się za pisanie kolejnej książki.

PS: Kolejne pytanie poprzedzi taki oto błyskotliwy cytat… Ekhem… „A ty się na tym znasz jak ksiądz na dupczeniu” [śmiech]. Takich dowcipnych i przaśnych kwiatków jest w Twojej twórczości więcej. Śmiejesz się, gdy piszesz?

RĆ: Lubię się śmiać. Niekoniecznie przy pisaniu. Jestem człowiekiem obdarzonym dużym poczuciem humoru, więc mój prześmiewczy charakter musiał znaleźć odbicie w książkach. A gdy mi się uda jakiś ciekawy dowcip albo zabawną sytuację wprowadzić na karty powieści, wtedy odczuwam wielką satysfakcję. Może nie śmieję się głośno z własnych dowcipów, ale moja dusza na pewno się śmieje. Wiem natomiast, że podczas czytania śmieją się moi czytelnicy, bo piszą mi o tym: „Czytałam dziś pana książkę w tramwaju i śmiałam się na głos, a ludzie patrzyli na mnie jak na wariatkę”. Kocham takie wariatki. Dla nich piszę książki.

PS [śmiech]: A czarny humor, którego również nie brakuje w „Upiorach” i innych powieściach? Wymyślasz fabularne sytuacje komiczne na bieżąco? Skąd czerpiesz na nie pomysły?

RĆ: Nie mam jakiejś tajnej kopalni pomysłów. One wszystkie są wokół nas, trzeba tylko uważnie się rozglądać i przede wszystkim słuchać tego, co ludzie mają do powiedzenia. W opowieściach przypadkowo spotkanych osób ukryte są historie, które później wykorzystuję na kartach swoich powieści. Tak naprawdę te historyjki tworzy samo życie, a ja je tylko zbieram, zapisuję i wkładam do książki w odpowiednim momencie.

PS: Ale Twoje książki to nie tylko konwencja półserio. Zauważyłam, że historia niejako zatacza w nich koło. W „Upiorach” Marcinkowski bierze pod swoje skrzydła nowicjusza Blaszkowskiego, ratując go przed ZOMO. Wiele lat później, w „Ostrej jeździe”, tenże Blaszkowski, doświadczony jak niegdyś Marcinkowski, daje zawodową szansę młodej policjantce z prowincji, Anecie, z nostalgią wspominając własne początki. Miałeś w życiu takiego mentora? Osobę, która podała Ci dłoń i zapoczątkowała drogę, po której teraz pewnie kroczysz?

RĆ: Gdy zaczynałem pracę w Telewizji Katowice, zwrócił na mnie uwagę pewien wydawca, Piotr Biernat, i bardzo wnikliwie zaczął analizować moje pierwsze, nieporadne jeszcze dziennikarskie teksty. Wtedy wydawało mi się, że próbuje mnie zadręczyć, każąc pisać po kilka razy od nowa ten sam tekst. Ale nie poddawałem się i pisałem, poprawiając i pisząc od nowa w zupełnie inny sposób. I nagle zauważyłem, że efektem tego dręczenia stała się umiejętność coraz szybszego i sprawniejszego pisania na każdy temat. Po jakimś czasie mój wydawca przestał odrzucać moje teksty, bo okazało się, że piszę już dokładnie tak, jak powinienem pisać, czyli tworząc spójną opowieść. Kto wie, jakbym dziś pisał, gdyby nie ta szkoła szybkiego pisania i przeredagowywania tekstów w redakcji newsowej, w której wszystko robiło się pod presja czasu. Kilkanaście lat takiej pracy reportera zmieniło w pisarza. Ale na początku był redaktor Biernat. Dzięki, Piotrek.

PS: Jednaj telewizję zamieniłeś na radio, radio na pełnoetatowe pisanie. Ale wykładanie na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM pozostało. Jakim jesteś wykładowcą? Studenci Cię lubią?

RĆ: Nie wiem, czy mnie lubią. Wiem, że lubią moje zajęcia w pracowni telewizyjnej i radiowej, bo są one po prostu ciekawe. A ja staram się, żeby wynieśli z nich praktyczną wiedzę, która przyda im się w przyszłej pracy reportera radiowego czy telewizyjnego. W każdym razie na moich zajęciach na pewno nikt się nie nudzi.

PS: A czytelnicy? Dopisała frekwencja na Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie?

RĆ: Jak zwykle bolała mnie ręka od podpisywania książek. Ale nie narzekam. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz mnie rozboli. Do tego jeszcze rozpadła mi się kompletnie pieczątka, którą stempluję moje książki. To znaczy, że była już bardzo mocno wyeksploatowana przez ostatnie pięć lat i czas zrobić nową.

PS: W przyszłości chciałbyś tylko pisać i całkowicie się z tego utrzymywać czy tak jak teraz jest dobrze?

RĆ: Lubię pracę na uczelni, lubię mieć kontakt z młodymi ludźmi, którzy tryskają entuzjazmem i pomysłami, więc póki starczy sił, będę starał się łączyć pracę na uczelni z pisaniem. I to mi całkowicie wystarczy. Przestałem już myśleć o powrocie do radia czy telewizji. Zresztą myślę, że niedługo nie będzie już do czego wracać.

PS: Podczas poprzedniej naszej rozmowy wspomniałeś, że nowa książka, tym razem z cyklu retro, ukaże się na początku przyszłego roku. Czyli lada moment prześlesz ją wydawcy, o ile już tego nie zrobiłeś. O czym będzie „Zaśpiewaj mi kołysankę”?

RĆ: Książka właśnie się pisze, a gotowy tekst mam oddać do wydawnictwa do końca grudnia. Oznacza to, że ukaże się na wiosnę. Terminu jeszcze nie znam, ale na pewno pojawi się na rynku przed targami książki w Warszawie, które odbywają się zawsze w maju. Akcja tej powieści będzie się rozgrywać w 1922 roku i na razie mogę zdradzić tyle, że komisarz Fischer będzie miał do rozwiązania bardzo skomplikowaną zagadkę uprowadzenia pewnej dziewczynki.

Ale na początku roku ukaże się jeszcze jedna moja powieść. Będzie to wznowienie „Jedynego wyjścia”, czyli książki, w której po raz pierwszy pojawia się na scenie sierżant Aneta Nowak. Cieszę się z tego bardzo, bo oznacza to, że wszystkie moje powieści PRL-owsko–współczesne będą w końcu wydane w jednolitej szacie graficznej a cała seria będzie się na pewno bardzo ładnie prezentować na półkach czytelników.


O KSIĄŻCE

FRAGMENT DO CZYTANIA

NASZA RECENZJA


Wywiad przeprowadziła

Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)