#

Pisarz kryminałów, nawet kiedy chce pisać o ważnych społecznie sprawach, przede wszystkim musi pisać ciekawie

wywiad z Julią Łapińską

22 marca swoją premierę miały „Dzikie psy”, druga powieść Julii Łapińskiej, w której obok wątku kryminalnego bardzo istotną rolę odgrywają fragmenty przywodzące na myśl reportaż społeczno-polityczny. O tym, dlaczego napisanie kryminału jest trudnym wyzwaniem, jak autorka przeżywa wydarzenia na wschodniej granicy oraz dlaczego jako naród nie jesteśmy tacy najgorsi z Julią Łapińską rozmawiała Paulina Stoparek.

Paulina Stoparek: Druga książka z reguły jest dla autora sprawdzianem, tym bardziej jeżeli pierwsza została dobrze przyjęta. „Dzikie psy” właśnie weszły do księgarń. Czuje się Pani jak na egzaminie czy niekoniecznie?

Julia Łapińska: Premiera książki jest zawsze radosnym, a jednocześnie stresującym momentem w życiu autora. Pisząc „Dzikie psy”, starłam się zrobić wszystko, żeby powieść była jak najlepsza. Wykonałam swoją robotę, a teraz „Dzikie psy” zaczynają żyć własnym życiem. Już nie mam wpływu na to, jak odbiorą powieść czytelnicy, bo ona zaczyna samodzielny żywot, przetwarzana przez ich wyobraźnię i wrażliwość. Mnie zaś wzywa kolejna przygoda i kolejna książka. Przyznam też, że nie chciałam, żeby „Dzikie psy” były kopią „Czerwonego Jeziora”. Więc choć spotykamy tu tych samych prowadzących śledztwo głównych bohaterów, byłego fotoreportera wojennego Kubę Kralla oraz rudowłosą podkomisarz Ingę Rojczyk, to w „Dzikich psach” zagadka jest zupełnie nowa. Tym razem nie ma retrospekcji. Wydarzenia dzieją się tylko we współczesności, co sprawia, że dynamika tej książki jest inna. Można ją też czytać bez znajomości pierwszej części.

P.S.: Jest Pani absolwentką Instytutu Reportażu, publikowała Pani reportaże i wywiady w kilku popularnych w Polsce prasowych tytułach. Od nich do kryminału – to raczej dość daleka droga. Co sprawiło, że zdecydowała się Pani na napisanie kryminału?

J.Ł.: Myślałam o zostaniu pisarką już wtedy, kiedy studiowałam filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Z kolei dziennikarstwo, które także później studiowałam, a zwłaszcza reportaż, to bardzo dobra szkoła dla przyszłego pisarza. Reportaż uczy dostrzegać szczegół, a poprzez szczegół właśnie budujemy wiarygodny świat przedstawiony w powieści. Mówi się też o tak zwanym reporterskim uchu, które pomaga wychwytywać specyficzny dla danego człowieka język, sposób budowania wypowiedzi. Myślę, że je posiadam, a dialogi są mocną stroną moich książek. Wielu pisarzy zaczynało od dziennikarstwa. Dziennikarzem był Stieg Larsson, autor trylogii „Millenium”, światowego, kryminalnego bestsellera, w którym wybrzmiewają mocno problemy społeczne. Z autorów niekryminalnych reporterem był choćby jeden z moich ulubionych pisarzy, autor „Stu lat samotności” i „Miłości w czasach zarazy”, Gabriel Garcia Marquez.

Odpowiadając na drugą część pytania, o to, dlaczego wybrałam właśnie kryminał, to myślę, że to bardzo pojemna forma, która nie bez przyczyny zyskuje dziś taką popularność. Kryminał daje możliwość stworzenia wyrazistych bohaterów, poruszenia ważkich tematów społecznych, a zarazem każe trzymać opowieść w pewnych ramach. Owe ramy, determinowane przez gatunek, są wygodne dla autora i dla czytelnika. Zawsze wiemy, do czego zmierzamy. Za każdym razem bohater ma konkretny cel i zagadkę do rozwiązania. Z drugiej strony, forma kryminału jest trudnym wyzwaniem, jeśli chce się przy całej jego gatunkowej schematyczności opowiedzieć niebanalną historię, a przy tym wyrazić ją dopracowanym stylem.


P.S. Wspomniała Pani o studiach dziennikarskich i filozoficznych. Takie kierunki pomagają w późniejszym pisaniu powieści?

J.Ł.: Bardzo. Filozofia uczy precyzyjnego myślenia, które przydaje się w budowaniu kryminalnej intrygi. W zetknięciu z filozoficznymi tekstami stajemy się bardziej refleksyjni. I mam nadzieję, że to się daje odczuć w moim pisarstwie. Bo oprócz rozrywki, którą dostarcza literatura gatunkowa, a także budowania napięcia, chciałabym, żeby była dla czytelnika impulsem do refleksji na tematy społeczne. Studia dziennikarskie z kolei świetnie uczą szeroko rozumianego researchu, który jest niezbędny, by zbudować wiarygodną postać w powieści. Bolesław Prus prowadził podobno kartoteki wszystkich swoich bohaterów i ja też staram się wiedzieć o nich jak najwięcej, zanim zasiądę do pisania. Wiele historii i postaci w moich książkach ma swój początek w rzeczywistości, co też być może związane jest z dziennikarskim instynktem do wyłapania ciekawej opowieści. Choćby w „Czerwonym Jeziorze” bardzo mi pomógł dziennikarski research, dotyczący byłego radzieckiego garnizonu w w Bornem Sulinowie. Sam pomysł na pierwszą, debiutancką książkę zrodził się z mojego reportażu, który przed laty opublikowałam w „Tygodniku Przegląd”.

P.S.: W „Dzikich psach” porusza Pani ciągle ważkie tematy wojny w Afganistanie, także bliskowschodnich konfliktów, powojennej traumy i uchodźców ze Wschodu. Skąd taki, a nie inny wybór tematyki?

J.Ł.:Narzucił go bohater, Kuba Krall – były fotoreporter wojenny. Dramaty ludzkie, które widział w Czeczenii, Syrii czy Afganistanie ciągle mu towarzyszą. Kuba nawet w sielskim krajobrazie jezior i lasów Pomorza Zachodniego nie potrafi o nich zapomnieć. Cierpi na PTSD, zmaga się z traumą. Trzeba tu jednak podkreślić, że akcja „Dzikich psów” rozgrywa się w Polsce. W Bornem Sulinowie, byłym garnizonie radzieckim, gdzie nad malowniczym jeziorem Pile osiadł na jakiś czas Krall, oraz w Warszawie. Jeśli chodzi o wątek uchodźców, choć w książce mamy 2015 rok, to musiał się on pojawić. To, co dzieje się na naszej wschodniej granicy od miesięcy, nie daje mi spokoju i nie mogło pozostać bez wpływu na moją twórczość. W Puszczy Białowieskiej ciągle giną ludzie. Także Jezydzi, o których piszę w „Dzikich psach”. Ta grupa religijna i etniczna doświadczyła ze strony ISIS w 2014 i 2015 roku czegoś, co można by śmiało nazwać pogromem. Wiele Jezydek zostało wtedy porwanych przez ISIS, które dokonywało także masowych egzekucji. Świetnie pomaga to zrozumieć nominowany do Oscara film Hanny Polak „Anioły z Sindżaru”, który był dla mnie jednym z elementów researchu do „Dzikich psów”.


P.S.: „Dzikie psy” miały jakichś konsultantów?

J.Ł.: Tak. Ponieważ wprowadzam wątek związany z hipnozą, korzystałam z konsultacji z psychologiem. Czytałam też sporo książek z tej dziedziny, które pomogły mi zgłębić temat.

P.S.: Przyznać trzeba, że nie oszczędza Pani rodaków. W „Dzikich psach” znajdziemy fragmenty nawiązujące do polskiej ksenofobii i wynikających z niej konsekwencji. Wstydzi się Pani czasem za Polaków?

J.Ł.: Kiedyś usłyszałam takie zadnie, że „nikt nie mówi tak źle o Polakach jak sami Polacy”. Nie wstydzę się za Polaków, bo mamy też wiele świetnych cech. Jednak obawiam się, że jako naród łatwo dajemy sobą manipulować. Szybko pozwoliliśmy, by nas sztucznie podzielono na „lepszy” i „gorszy” sort. A przez te sztuczne podziały wiele tracimy. Choćby całkiem wymierne rzeczy jak gigantyczne fundusze europejskie, dzięki którym tyle osób mogłoby zyskać pracę i realizować ciekawe projekty z owych funduszy. Czasem wydaje mi się, że ksenofobia jest sztucznie podsycana, bo służy politycznym celom ludzi, którym przede wszystkim zależy na władzy. Tak zwane zarządzanie strachem, czyli typowanie sztucznie wykreowanego wroga, to bardzo wygodny i sprawdzony, szczególnie na wschodzie, sposób na nabijanie wyborczych słupków. Ale jak wspomniałam, Polacy jako naród potrafią być też fantastyczni, dowiedliśmy tego nie raz. Choćby teraz, angażując się w pomaganie uchodźcom z Ukrainy. Tym bardziej przykre, że inni, także i wojenni uchodźcy, muszą ginąć, tonąc w Narwi. Ukrywać się jak zwierzęta przed pogranicznikami. W cywilizowanej Europie, w dwudziestym pierwszym wieku. Myślę, że kiedyś poczucie winy związane z tymi trupami na granicy, niepotrzebną, okrutną śmiercią tych ludzi dopadnie cały nasz naród. Może nawet będą pomniki ofiar tych politycznych decyzji. To jest sytuacja, którą wciąż można rozwiązać humanitarnie. I nasz kraj na to stać, jeśli stać nas na przekop Mierzei Wiślanej, którego całościowy koszt to dwa miliardy z budżetu państwa.

P.S.: Wspomniała Pani o uchodźcach z Ukrainy. Także w swojej nowej powieści nawiązuje Pani do wojny w Ukrainie. Nie dosłownie, gdyż akcja dzieje się w 2015 roku, ale niejako kasandrycznie, przepowiadająco. Gdyby nie wojna, „Dzikie psy” wyglądałyby inaczej?

J.Ł.: Na pewno. Pisarz nie żyje w próżni. W każdym razie we mnie rezonuje to wszystko, czego właśnie doświadczam. Co czytam, oglądam, jakich ludzi spotykam. I to wpływa na moich bohaterów.

P.S.: Pierwszy recenzent „Dzikich psów”, Jarosław Czechowicz z bloga „Krytycznym okiem”, napisał: „Wciąż zastanawiam się nad zasadnością pojawiania się w kryminałach i thrillerach publicystyki z elementami reportażu społeczno-politycznego”. Abstrahując od Pani powieści, uważa Pani, że rozrywkowy gatunek potrzebuje tego rodzaju pogłębienia?

J. Ł.: Jarosław Czechowicz w swojej recenzji napisał, że ten zabieg mi się udał, a książka nie pozostawia nic przypadkowi. I o to mi właśnie chodziło. Myślę, że tematyka społeczna czy polityczna może nadać kryminałowi głębi. Poruszyć jakieś palące problemy naszych czasów, nie rezygnując z przygodowej formy. Jednak według mnie pisarz kryminałów, nawet kiedy chce pisać o ważnych społecznie sprawach, powinien zawsze pamiętać, że może o tym opowiadać, ale przede wszystkim musi pisać ciekawie. Najlepiej tak, by czytelnik zarwał przez jego książkę noc. A zatem, jeśli poruszać tematy polityczne, to tylko poprzez akcję i przez wyrazistych bohaterów. Spostrzegam nową falę czytelników, którzy zaczęli szukać kryminałów, które, oprócz czystej rozrywki, mają w sobie pewien naddatek. Wszystko zatem zależy nie od tego, jaki jest temat książki, ale w jaki sposób się go zrealizuje. Moim celem jest, żeby pisać książki nieodkładalne, dobrze skonstruowane. Tak by czytelnik czuł się częścią tej przygody. A jeśli przy okazji przemyśli kilka ważnych społecznie kwestii, to tym lepiej.

P.S.: Czyta Pani konkurencję? Kogo ceni Pani szczególnie?

J.Ł.: Unikałabym słowa „konkurencja”. Mam wielu dobrych znajomych wśród pisarzy kryminałów i my sobie szczerze kibicujemy. Rynek kryminałów jest ogromny i każdy dotrze, prędzej czy później, do grupy swoich czytelników. Tych, którzy czekają na jego książki. Bardzo lubię kryminały Roberta Małeckiego, Macieja Siembiedy, Jędrzeja Pasierskiego czy Ryszarda Ćwirleja. Wszystkie biorę w ciemno. W komedii kryminalnej nie ma sobie równych Marta Matyszczak. Cenię sobie prozę Anny Rozenberg, Gai Grzegorzewskiej, Anny Górnej, Izabeli Janiszewskiej. Trylogię „Biel”, „Czerń” i „Czerwień” Małgorzaty Oliwii Sobczak przesłuchałam na audiobooku z przyjemnością. Mogłabym jeszcze długo tak wymieniać, bo tych ciekawych nazwisk w polskim kryminale jest naprawdę wiele. Natomiast z autorów zagranicznych bardzo ważni są dla mnie Henning Mankell, Johan Theorin i Jo Nesbø. A przede wszystkim czytam sporo prozy, która nie jest gatunkowa.

P.S.: W „Dzikich psach” wiele jest nawiązań do filmu, muzyki, nawet i wtręty filozoficzne się znajdą. Jakie tytuły z szeroko pojętej kultury i sztuki są dla Pani kamieniami milowymi?

J.Ł.: Mogłabym tutaj podać całą długą listę, ale oszczędzę czytelników. Na pewno od lat bardzo ważne jest dla mnie kino. Często słyszę, że moje książki są bardzo filmowe, więc coś jest na rzeczy. Uwielbiam chodzić sama do kina i chłonąć filmy tak, by nikt mnie nie rozpraszał. Roman Polański, Stanley Kubrick, Krzysztof Kieślowski, Wong Kar-Wai czy niedawno odkryty przeze mnie, nieżyjący Edward Yang. To są reżyserzy, którzy mocno mnie inspirują. Lubię precyzyjnie stworzone przez nich światy, w których oprócz perfekcyjnych obrazów jest też jakiś mocny przekaz. Jeśli chodzi o muzykę, to czytelnicy już pewnie zorientowali się, że jestem maniaczką twórczości Toma Waitsa.

P.S.: Utrzymać się w Polsce z pisania, a zarazem nie być Remigiuszem Mrozem – czy to możliwe? Chciałaby Pani?

J. Ł.: Nie tylko Remigiusz Mróz utrzymuje się z pisania książek. Polski rynek jest wbrew pozorom sporym rynkiem czytelniczym, bo mimo słabych statystyk czytelnictwa, jesteśmy dużym krajem. Skoro ludzie piszą, to ktoś te książki kupuje. Dla mnie wzorcem jest francuski pisarz Pierre Lemaitre, którego miałam przyjemność poznać osobiście kilka lat temu. Otóż jest on popularnym autorem kryminałów, a jednocześnie napisał też powieść „Do zobaczenia w zaświatach”, za którą dostał najważniejszą nagrodę literacką we Francji, czyli Nagrodę Goncourtów. Jego przykład pokazuje, że kiedy ma się dobry pisarski warsztat, to można napisać wszystko. Lemaitre wydaje jedną książkę rocznie. We Francji da się, pisząc w takim cyklu, utrzymać. Zatem czemu nie w Polsce?

P.S.: Nad czym obecnie Pani pracuje?

Zaczęłam pracę nad kolejnym tomem historii Kuby Kralla i Ingi Rojczyk. Tym razem większość akcji będzie się działa poza Bornem Sulinowem, choć w niedalekiej okolicy. Pojawi się nowa zagadka, retrospekcje i tajemnice z przeszłości. A wraz z nimi kalejdoskop wyrazistych postaci. Więcej nie mogę zdradzić. Dodam tylko, że Rojczyk i Krall zmierzą się z bardzo trudną sprawą do rozwiązania.



o książce

nasza recenzja

fragment do czytania