#

KOSZMARY ZASNĄ OSTATNIE

O pisaniu, o kolejnym kryminalnym bohaterze i planach na przyszłość w rozmowie z Robertem Małeckim

Margotta Kot: Kiedy wpadła ci do głowy myśl, że możesz zostać pisarzem?

Robert Małecki: Ile razy myślę o tym momencie, to z perspektywy lat coraz bardziej mnie on śmieszy. A było tak; dawno temu przeczytałem powieść Harlana Cobena pt. „Najczarniejszy strach”. Była to moja pierwsza przeczytana książka tego autora. I po odłożeniu jej na półkę powiedziałem sobie, że muszę zabrać się za własną fabułę. Wyszukałem jakiś niezapisany zeszyt, sięgnąłem po długopis i zacząłem myśleć nad fabułą. Wymyśliłem i napisałem powieść koszmarnie złą, w której do dziś nie wiem kto kogo zabija. Jak widać, zamiast mrocznie, zrobiło się śmiesznie.

MK:Czy nie czujesz się tak troszkę pisarzem prowincjonalnym? No bo Krajewski i Wrocław, Łódź, Warszawa, duże miasta, a tu taki dwustutysięczny Toruń…

RM: Pewnie bym się czuł, gdyby było tak, że moje powieści sprzedawałyby się tylko w Toruniu. Tymczasem, z czego bardzo się cieszę, jestem czytany w całej Polsce. To oczywiście zasługa wydawcy, który walczy o rynek dla moich powieści. Bywam też na spotkaniach w bibliotekach w różnych miejscach w kraju, w tym także na targach książek i festiwalach. Otrzymuję sporo sygnałów od czytelników z wielu różnych miast, miasteczek i wsi, i co ciekawe, piszą oni, że podoba im się Toruń przedstawiony w moich powieściach. Czasami przygoda z lekturą jest dla nich sentymentalną podróżą do tego miasta, które zapadło im w pamięci. I to mnie bardzo cieszy.

MK: Czy pisanie to według Ciebie rzemiosło czy artyzm?

RM: Dla mnie pisanie jest rzemiosłem. Mam plan pracy, którą muszę wykonać w terminie i to w taki sposób, by powieść satysfakcjonowała moich czytelników.

MK: Piszesz dla siebie czy dla innych? Czy tworząc nową powieść zastanawiasz się nad tym, kto będzie ją czytał?

RM: To trudne pytanie, bo o ile piszę, żeby być czytanym, tak to, co piszę jest wyłącznie moim własnym, świadomym wyborem. Nie chcę układać fabuł pod „publiczkę”, bo byłoby to nie fair wobec czytelników, a oni doskonale wyczują każdy fałsz. Poza tym, kiedy wybieram temat na powieść, chcę, żeby mnie zaintrygował i porwał. Tylko wtedy jestem w stanie wykorzystać go fabularnie. Pisanie musi być dla mnie przygodą, a nie byłoby, gdybym dał się skusić różnym modom.

MK: Pisanie jest dla Ciebie….

RM: Wciąż hobby, ale gdyby zmieniło się w pisarski etat, miałbym wówczas robotę marzeń.

MK: Talent czy praca – co tworzy pisarza?

RM: Jedno i drugie. Ale w moim przypadku praca zdecydowanie przeważa. Praca zarówno nad sobą, jak i nad tekstem.

MK: Czy przed napisaniem masz gotowy plan, konspekt, rozpisane wszystkie sceny i dialogi czy tylko szkielet, a reszta rodzi się w trakcie? Pozwalasz się zaskoczyć swoim bohaterom?

RM: Trzy tomy z Markiem Benerem pisałem na podstawie scenopisów. W trakcie pracy każdy z tych planów oczywiście ewoluował, ale bywało i tak, że bohaterowie robili co chcieli, nie zwracali uwagi na moje pokrzykiwania. Z kolei podczas pracy z najnowszą powieścią scenopis był mocno okrojony. Dałem sobie więcej swobody. Jestem ciekaw jakie będą tego efekty.

MK: Czy zazwyczaj jesteś zadowolony z tego co napisałeś? Jak silny jest Twój wewnętrzny krytyk?

RM: Trudno mi się z nim dogadać (śmiech). Niestety, jest to silny głos, wobec czego rzadko bywam zadowolony z tego, co tworzę oraz z tego, jak piszę. Dlatego tak często jestem przekonany, że żadnej powieści nie uda mi się napisać, i że nawet jak już zacznę, to na pewno nie skończę. Próbuję takie myślenie zwalczać, ale idzie opornie.

MK: Czytałam kiedyś jak pisze Katarzyna Bonda. Zamyka się sama w domu, nie kontaktuje z ludźmi i pisze, pisze, pisze. A ty? Czy zewnętrzne odgłosy, ludzie, inne zajęcia przeszkadzają ci czy raczej stymulują pisanie?

RM: Różnie z tym bywa. Czasami piszę w fast-foodach, w kawiarniach i jestem w stanie kompletnie się wyłączyć, nie reagować na głośne otoczenie i sprawiać, aby otoczenie nie wpływało na mnie. Ale jak piszę w domu, to szukam spokoju. Zamykam się w pokoju syna na poddaszu. Uwielbiam jak jest ciemno za oknem, a na biurku świeci się lampka. To są idealne warunki do pracy.

MK: Czy w czasie pisania też coś czytasz, a jeśli tak to czy aktualna lektura wpływa w jakiś sposób na to co piszesz, inspiruje czy jest jedynie odskocznią?

RM Staram się nie czytać, a jeśli już czytam, to raczej rzeczy zgromadzone w ramach researchu. Za powieści zabieram się dopiero po postawieniu ostatniej kropki w moim tekście, wtedy kompulsywnie połykam zaległości, pożeram długo odkładane książki. I takie chwile uwielbiam.

MK: Czy po napisaniu książki czujesz pustkę czy ulgę? Ile czasu odpoczywasz po napisaniu jednej zanim zabierzesz się za kolejną?

RM: Zazwyczaj czuję ulgę. Mówię sobie: „ no chłopie, kolejny raz się udało!”. Potem daję sobie czas, żeby ta nowa opowieść ułożyła się we mnie, dopiero wtedy zabieram się za autokorektę. Kiedy ją zrobię, wysyłam powieść do beta-testerów i wtedy robię sobie wolne. A kiedy spłyną do mnie uwagi, ponownie siadam do tekstu i poprawiam tak długo, aż uznam, że powieść mogę przesłać do wydawcy. Wówczas zaczyna się prawdziwa praca redakcyjna i dopiero kiedy się skończy, czuję jeszcze większą ulgę. Pustki nie odczuwam, bo staram się od razu infekować mózg nowymi inspiracjami, z których musi wyrosnąć nowa powieść.

MK: Czy chciałbyś być w rzeczywistości takim detektywem jak Bener, czy wolisz jednak fikcję i przeżywanie emocji na papierze?

RM: Zdecydowanie wolę to drugie, bo jest po prostu bezpieczniejsze (śmiech).

MK: Plany na przyszłość. Czy spotkamy się jeszcze z Markiem Benerem?

RM: Obecnie pracuję nad nową serią kryminalną, której akcja będzie działa się w podtoruńskiej Chełmży. Pojawi się nowy bohater, który – mam taką nadzieję – spodoba się czytelnikom. A Marek Bener powróci za rok. Nie będzie to jednak powieść, która w bezpośredni sposób nawiąże do wydarzeń w „Koszmarach”, nie będzie kontynuacją. Dlaczego? Bo trylogia to trylogia. Nowa powieść z Markiem Benerem obejmie lato 2014 roku. Bener będzie rozwiązywał sprawę tajemniczego zaginięcia młodego mężczyzny w Grudziądzu.

MK: Gdzie się widzisz jako pisarz za 10 lat?

RM: Chyba nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Skupiam się wyłącznie na najbliższej powieści nie martwiąc się o to, o czym będzie następna. Liczy się tylko i wyłącznie ta powieść, którą piszę i tylko tej powieści poświęcam maksimum uwagi. Nie wybiegam za daleko w przyszłość. Dziesięć lat temu nie wiedziałem, że będę pisał, a obecnie mam na koncie dobrze przyjętą przez czytelników trylogię kryminalną. Zatem jedyne o czym mogę pomyśleć, to to, że za 10 lat chciałbym realizować się jako pisarz na pełen etat.

MK: I na koniec pytanie intymne - czy twoja żona nie jest troszeczkę zazdrosna o Agatę?

RM: Zapytam ją o to, ale odpowiedź zostawię dla siebie (śmiech).

MK: Dziękuję za rozmowę:)

o autorze:

Robert Małecki – autor trylogii toruńskiej z Markiem Benerem: „Najgorsze dopiero nadejdzie”,„Porzuć swój strach” i „Koszmary zasną ostatnie”. Politolog, filozof i dziennikarz. Miłośnik kryminałów, thrillerów i zespołu Dżem. Uczestnik warsztatów kreatywnego pisania realizowanych w ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu, a także tych organizowanych przez Maszynę do Pisania. Laureat ogólnopolskich konkursów na opowiadanie kryminalne (MFK Wrocław i Kryminalna Piła).Laureat Złotej Karety Nowości2017 w kategorii kultura. Jego powieść pt. „ Najgorsze dopiero nadejdzie” zdobyła tytuł najlepszego debiutu kryminalnego 2016 w plebiscycie Magazynu Pocisk. Pracownik Toruńskich Wodociągów Sp. z o.o. oraz Prezes Zarządu Fundacji Kult Kultur.

autorem zdjęć jest Łukasz Piecyk