#

​Pisanie o emocjach i relacjach to czysta intuicja pisarska – której zawierzam.

wywiad z Jędrzejem Pasierskim

Jędrzej Pasierski wraca z nową powieścią o komisarz Ninie Warwiłow, która tym razem prowadzi śledztwo na wyspie Wolin. Do czego jednak autor zdążył nas już przyzwyczaić, w jego powieściach nie tylko o kryminał chodzi. Twórczość Pasierskiego nie stroni bowiem od opisów silnych emocji, trudnych decyzji czy nietuzinkowych przemyśleń. O wycieczkach w opisywane okolice, kobiecej i męskiej perspektywie w jego książkach oraz o tym, czy cykl o Ninie ma się ku końcowi, z pisarzem rozmawiała Paulina Stoparek.

Paulina Stoparek: Pana najnowsza książka, „Martwy klif”, właśnie trafiła do księgarń. To szósty tom cyklu o komisarz Ninie Warwiłow, która odnalazła swoje miejsce do życia w Beskidzie Niskim. Tym razem jednak akcja nie dzieje się w górach, a na wyspie Wolin. Co sprawiło, że wybrał Pan te okolice na miejsce swojej powieści?

Jędrzej Pasierski: Korciło mnie, żeby wysłać Ninę na jakąś wyspę. Wierzę w stałe odświeżanie cyklu – między innymi za pomocą scenerii – więc to od dawna leżało u mnie na warsztacie. Poza tym uwielbiam wyspy. Parę lat temu, na etapie podejmowania decyzji, zastanawiałem się nad kilkoma opcjami, lecz wygrał Wolin. Choćby dlatego, że poznałem wyspę w 2017 roku, zauroczyłem się i jeszcze kilkukrotnie na nią przyjeżdżałem. A na poziomie bardziej świadomego pisarskiego namysłu Wolin wygrał również klimatem, fascynującą historią i burzliwymi dziejami.

P.S.: Właśnie, wyspa Wolin była swojego czasu istnym tyglem kulturowym. Research, by tak rzec, teoretyczny był trudny?

J.P.: Był – ja znam tę wersję współczesną. Tę historyczną mogę sobie bardziej wyobrazić. Lecz piszę współcześnie i przede wszystkim staram się przekazać własne emocje związane z danym miejscem. Wierzę, że pewien realizm scenerii jest pochodną tych emocji. Bo przecież nie mienię się znawcą Wolina w takim stopniu, jakim jestem od Beskidu Niskiego – ale tylko dlatego, że w tych górach spędziłem część życia.

P.S.: Z Pańskiego fanpejdża można wywnioskować, że chodził (i biegał) Pan wolińskimi ścieżkami, może nawet tymi samymi co Nina. Jakie ma Pan wrażenia po tych wycieczkach?

J.P.: Można powiedzieć, że tak, wręcz po tych samych. Czuć morze, ale nie tylko morze, bo jest też Zalew Szczeciński, dla mnie niesamowity. Ciekawe, że najpiękniejszy na niego widok miałem w niemieckiej miejscowości Kamminke, na wyspie Uznam. W pewien letni, słoneczny dzień tafla była szeroka jak ocean i idealnie płaska. Przypominało mi to słynne solnisko, Salar de Uyuni. Po wolińskiej stronie ujmująco dzika jest przyroda; również fascynujące, jak tamtejsza woda determinuje życie mieszkańców. To zupełnie inny żywioł niż dominujący w Beskidzie las…

P.S.: W „Martwym klifie” sporo jest mowy o ucieczce, powiedziałabym, że to lejtmotyw tej powieści. Nina jednak, jak sama twierdzi, uciekać przestała. To brzmi, jakby cykl zmierzał ku końcowi…

J.P.: Tego nie mogę potwierdzić [śmiech]. Innymi słowy, nic mi o tym nie wiadomo. Motyw ucieczki jest u mnie dosyć stały, może na jakimś podświadomym poziomie, od Roztopów, przez Kłamczucha, Gniazdo… A co do Niny – zobaczymy, na ile te jej słowa się sprawdzą.

P.S.: W powieści, której główną bohaterką jest kobieta, wprowadził Pan też narrację filtrowaną przez mężczyznę – Szymona Kacperskiego, policjanta z Kamienia Pomorskiego, który skrywa pewną tajemnicę. Z której perspektywy woli Pan pisać – kobiecej czy męskiej?

J.P.: Tak, zdecydowałem się tu na dwoje narratorów, czyli relatywnie niewiele. Albo może to opowieść tak mi wskazała. W każdym razie, dla przykładu, w Gnieździe było ich aż czworo. Od początku to był również układ policjantka–policjant, czyli stale jesteśmy w śledztwie. Odpowiadając zaś na pytanie: nie robi mi różnicy, jaką piszę narrację. Ale odnosiłem kiedyś wrażenie, że postaci kobiece wychodzą mi ciekawsze. Może to już nieaktualne.

P.S.: Jednym z wątków pobocznych w „Martwym klifie” jest konflikt pomiędzy Niną a jej niedoszłą teściową, konflikt niczym z życia wzięty. Do tego dochodzi rodzinna impreza, na którą Nina dostaje zaproszenie, a więc i sporo rozmów z pozostałymi jej gości, i to rozmów niekoniecznie o zbrodni. Zmierzam do tego, że sporo w tej powieści elementów obyczajowych, może i najwięcej dotąd w Pana twórczości. Którą czynność pisarską Pan woli: wymyślać intrygę kryminalną czy prowadzić czytelnika po meandrach ludzkich zachowań i charakterów?

J.P.: „Martwy klif” to powieść kryminalna, więc uważam, że powinno tu być dużo kryminału w kryminale [śmiech]. Moje powieści – albo w ogóle powieści kryminalne – nie składają się jednak tylko z intrygi, jest też sporo o ludziach, ich relacjach, problemach. Jako autor nie mam preferencji, ale jest różnica w tych dwóch wątkach. W kryminalnym jest trochę technikaliów, które należy ująć, jest on niczym nauka ścisła. A pisanie o emocjach i relacjach to czysta intuicja pisarska – której zawierzam.

P.S.: „Martwy klif” to także wątek, by tak rzec, romansowy. W życiu komisarz Warwiłow pojawia się nowy mężczyzna, charakterny, nieoczywisty w odbiorze i znacznie od Niny starszy. A w prawdziwym życiu? Czy wiek partnerki/partnera ma znaczenie?

J.P.: W moim prawdziwym życiu [śmiech]? Nie ma. Może być, że osoby w tym samym wieku lepiej się dogadują, choćby z uwagi na pewną równowagę doświadczeń – ale może być też zupełnie odwrotnie. A tutaj rzeczywiście pojawia się starszy mężczyzna i to jest coś innego, bo Nina do tej pory była w długich związkach z rówieśnikami. Nie trzeba dodawać, że nie do końca wypaliły…

P.S.: Jest w „Martwym klifie” parę niedomówień. Mam tu na myśli życie uczuciowe Niny, stosunek Szymona do jego policyjnej partnerki, a także niuanse kryminalnej zagadki. Osobiście bardzo mi się te niedopowiedzenia podobają, dzięki nim powieść naturalniej wybrzmiewa. Wyszły przypadkowo czy zostały zaplanowane?

J.P.: Czasami nie jesteśmy pewni swoich uczuć, nie umiemy ich łatwo zdefiniować. Ale jednak intuicja, instynkt kierują nas w daną stronę. Może stąd to niedomówienie. A jeśli chodzi o życie uczuciowe Niny, to jest pewien proces. Jako autor wiem, dokąd zmierza – albo mam nadzieję, że wiem.

P.S.: Pięć lat pisarskiej kariery, szósty tom cyklu z Niną w roli głównej. Nie obawia się Pan zmęczenia materiału?

J.P.: Nie bardzo. To znaczy nie z mojej strony. A od strony czytelniczej, jeśli Nina będzie czytana, to ja będę opisywał jej losy. Bo tak jak często mówiłem, to jest dla mnie przyjemność, zaś Nina jest naturalną bohaterką, która po części sama się pisze.

P.S.: Pod koniec zeszłego roku wyszła superprodukcja spod Pana pióra, „Wodnik” z Agnieszką Żulewską i Andrzejem Chyrą w rolach głównych. Jak wygląda praca przy tego typu medium? Bardzo się różni od tradycyjnego pisarstwa i współpracy z redaktorem?

J.P.: Z mojego punktu widzenia – nie aż tak. W gruncie rzeczy jeśli chodzi o formę, jest to powieść, więc odbyłem regularną współpracę z redaktorką. Największe różnice rozgrywają się na polu efektu końcowego. Dla mnie był oszałamiający, widać wkład tak wielu ludzi: reżysera, aktorów, muzyków, realizatorów, którzy świetnie znają się na swojej pracy. W ten sposób mój tekst zyskał zupełnie nowe życie, a „Wodnik” stał się w dużej mierze dziełem łączonym.

P.S.: Na Pańskim fanpejdżu znalazłam informację, że maluje Pan obrazy. Co sprawiło, że zajął się Pan malarstwem? Co Panu daje to zajęcie?

J.P.: Zajmowałem się głównie malarstwem, zanim zacząłem pisać. Malowanie – w zasadzie trudno mi nazywać to pełnym malarstwem – stanowiło dla mnie swoistą furtkę do wejścia w świat kreacji. Miałem w głowie obraz, a potem malowałem, aż uzyskałem upragnioną wizję. To się jakimś cudem udało, piękne doświadczenie. Jestem jednak z natury jednokierunkowy. Kiedy zacząłem pisać, trudno mi było równocześnie malować. Może dlatego, że pisanie również jest dla mnie swoistym malowaniem – obrazów, portretów, scen, które pojawiają mi się przed oczyma.

P.S.: Nad czym Pan obecnie pracuje?

J.P.: Jeśli mogę, pozwolę sobie przekazać to za jakiś miesiąc, dwa. Chyba taki się już urodziłem, z tendencją do sekretów.

P.S.: Dziękuję za rozmowę!


o książce

nasza recenzja

fragment do czytania