#
Dobry wieczór, Marc. Nazywam się David Raker. Jestem detektywem i zajmuję się poszukiwaniem zaginionych osób. W tej chwili badam sprawę zaginięcia Lyndy Korin.

Tymi słowami mogłaby się zacząć praktycznie każda powieść z Davidem Rakerem, specjalistą od szukania osób zaginionych. Zachęcam do przeczytania wywiadu, w którym Tim Weaver opowie między innymi o tym, skąd czerpie inspiracje do swoich powieści.



Agnieszka Pruska: Polscy czytelnicy dostają właśnie do rąk Twoją kolejną powieść z Davidem Rakerem, byłym dziennikarzem, który po śmierci żony zajął się odszukiwaniem osób zaginionych. Sam też jesteś dziennikarzem, czy właśnie dlatego taki zawód ma twój bohater?


Tim Weaver: Rzeczywiście byłem dziennikarzem, ale zupełnie innego rodzaju niż David Raker. Pracowałem dla magazynów telewizyjnych, filmowych i tych, piszących o grach wideo, podczas gdy Raker zajmował się typowym dziennikarstwem prasowym. Z pewnością moje osobiste doświadczenia zawodowe w pewien sposób ukształtowały tego bohatera, ale pomysł na to, by był dziennikarzem podsunęła mi lektura doskonałej książki Grega Marinovicha i Joao Silvy, „The Bang Bang Club”, opowiadającej o grupie czterech fotografów z RPA działających w miastach Południowej Afryki w okresie apartheidu w latach ’80 dwudziestego wieku. Na podstawie książki powstał zresztą świetny, wstrząsający film z Ryanem Phillippe’em w jednej z głównych ról.



AP: Bardzo często czytelnicy starają się, nieraz na siłę, doszukać podobieństw pomiędzy pisarzem i bohaterem jego powieści. Czy spotykasz się z tym? A może są takie podobieństwa?


TW: To nieuniknione, że bohater przejmuje pewne cechy autora. Mnie i Davida Rakera łączy sporo podobieństw. On jest oczywiście o wiele bardziej odważny, inteligentny i pomysłowy niż ja. Jest też ode mnie znacznie przystojniejszy. Ale łączy nas sposób, w jaki patrzymy na świat, kierują nami również te same zasady moralne. No i dokładnie tak jak ja, David nie boi się okazywać odrobiny emocji!



AP:: Co spowodowało, że tematem przewodnim powieści z Davidem Rakerem są zaginięcia?


TW: Ten temat zawsze wydawał mi się fascynujący: każdego roku w Wielkiej Brytanii ginie 250 000 osób, i chociaż 99% z nich odnajduje się w przeciągu 12 miesięcy, 1% przepada bez wieści. A to oznacza, że 2 500 osób rocznie dosłownie rozpływa się w powietrzu. Co dzieje się z tymi ludźmi? Jak można zniknąć w społeczeństwie, na każdym kroku nadzorowanym przez zaawansowaną technologię, która wręcz nie pozwala nam się zgubić? Wszystkie te pytania potrafią rozpalić wyobraźnię pisarza. Poza tym zdecydowałam się pisać o ofiarach zaginięć z czysto komercyjnego względu − w 2010 roku, kiedy kończyłem pracę nad pierwszym tomem cyklu z Davidem Rakerem, niemal nikt nie podejmował tego tematu, zdawało mi się więc, że wypełniam pewną lukę. Oczywiście teraz o zaginięciach piszą już absolutnie wszyscy! Na szczęście żaden z autorów nie stworzył jak dotąd całej serii książek, których głównym tematem byłyby sprawy zaginięć, więc zakładam, że udało mi się zachować dla siebie bezpieczną niszę na rynku wydawniczym.



AP: Czy są przyczyny zaginięć, które wykorzystujesz chętniej niż inne?


TW: Hmm… chyba nie mam swoich ulubionych przyczyn zaginięć. Zresztą w ogóle staram się nie faworyzować żadnej z moich książek, ani też nie patrzeć na nie oceniająco z perspektywy czasu. Każda powieść jest najlepszą, jaką mogłem napisać w danym momencie mojej kariery. Zawsze znajdzie się coś, co można by poprawić lub zmienić i zawsze z pewnych rozwiązań fabularnych jest się bardziej zadowolonym, a z innych mniej, ale ja nie chcę się na tym skupiać. Mimo wszystko jestem bardzo dumny z serii z Daviem Rakerem jako całości. I choć jedne powieści cyklu są bliższe ideału, a inne dalsze, to nie żałuje podjętych wyborów pisarskich, ani też żadnej z tych książek w specjalny sposób nie wyróżniam − ani na plus ani na minus.



AP: Zdarza się, że napisanie powieści wiąże się z dosyć głęboką analizą zagadnienia. „Nie wiesz, kim jesteś” to kolejna książka traktująca o zaginięciu. Czy wiesz już na temat zaginięć wystarczająco dużo, czy też za każdym razem konsultujesz niektóre rzeczy ze specjalistami?


TW: W pisaniu, jak w każdej innej dziedzinie, zasada jest ta sama − wciąż czegoś się uczymy, nawet jeśli zdaje nam się, że wiemy już wszystko, i że poruszamy się po dobrze sobie znanym terenie i absolutnie nic nie może nas już zaskoczyć. Zresztą, przeświadczenie o tym, że wiemy już wszystko, jest albo po prostu z gruntu błędne, albo świadczy o skrajnej arogancji. Ja staram się mieć otwarty umysł, zachłannie chłonę wszelkie nowinki, uzupełniam braki w wiedzy i korzystam z wiedzy ekspertów.



AP: Skąd czerpiesz pomysły na sposób w jaki znikają bohaterowie Twoich powieści?

TW: Pomysły to najmniejszy problem. Przychodzą do mnie zewsząd, w najmniej oczekiwanych i w najbardziej niestosownych momentach. Wystarczy tylko zdecydować, które wykorzystać, a które odrzucić. Niektóre pomysły są szalenie kuszące, ale choć bardzo atrakcyjne, nie pasują do wykreowanej już sytuacji fabularnej albo do natury postaci. Jeśli więc chodzi o pomysły, to problemem nie jest ich gromadzenie, tylko właściwa selekcja i świadomość, że najlepsze pomysły mogą okazać się najgorszą pułapką.



AP: Praca pisarza to również spotkania z czytelnikami. Czy zdarza się, że czytelnicy podsuwają ci jakieś pomysły? Może nawet z własnego życia?


TW: Uwielbiam moich czytelników − są najlepszą częścią całej pisarskiej roboty. Wciąż uważam za niesamowite to, że ludzie kupują moje książki i znajdują przyjemność w czytaniu tego, co piszę. Uwielbiam z nimi rozmawiać i dostawać od nich maile i listy. Jestem im bardzo wdzięczny za wsparcie i biorę sobie do serca ich uwagi i spostrzeżenia. Staram się jednak, tak bardzo jak to tylko możliwe, trzymać własnych pomysłów. Przyjmuję założenie, że obowiązkiem i odpowiedzialnością pisarza jest zaskakiwanie czytelników i sprawianie im przyjemności lekturą, a nie podkradanie im pomysłów i liczenie, że to oni odwalą całą pracę za ciebie.



AP: Fabuła „Nie wiesz, kim jesteś” związana jest z branżą filmową. Czy wiąże się to z twoimi zainteresowaniami kinem?


TW: Zdecydowanie tak! Wprost uwielbiam kino, odkąd sięgam pamięcią jest to ważna część mojego życia. Zanim zostałem dziennikarzem marzyłem o pracy w zawodzie reżysera filmowego, dostałem się nawet do prestiżowej szkoły filmowej, tutaj w Wielkiej Brytanii. Sprawy potoczyły się jednak inaczej i nie zostałem drugim Stevenem Spielbergiem. Wciąż jednak uwielbiam oglądać filmy i powieść „Nie wiesz, kim jesteś” jest swego rodzaju listem miłosnym do X muzy.



AP: W powieści jest sporo informacji dotyczących starych filmów (sposobu nagrywania, montażu czy nawet taśm filmowych). Jak dużo czasu poświęciłeś na konsultacje z tym związane?



TW: Rozmawiałem z ekspertami wszelkich specjalności z dziedziny filmu − przede wszystkim ze specjalistami z Brytyjskiego Instytutu Filmowego, którzy mają niesamowitą wprost wiedzę na temat historii kina i przemysłu filmowego. Jako fan sam przez lata zgromadziłem całkiem spore pokłady wiedzy, bo nie tylko oglądanie, ale też kręcenie filmów niesamowicie mnie fascynuje.



AP: Nie mogę nie zapytać. Czy lubisz horrory tego typu jak te, w których grała Lynda Korin?


TW: Kiedy byłem nastolatkiem i dwudziestolatkiem pasjami oglądałem horrory − im gorsze, tym lepiej! Wszystkie horrory, w których zagrała Lynda Korin mają swoje odpowiedniki w rzeczywistych filmach z lat ’70 i ’80 dwudziestego wieku, z których wiele trafiło na listę filmów zakazanych w Wielkiej Brytanii. „Ursula z SS” jest inspirowana serią filmów „Ilsa, Wilczyca z SS”; pierwowzorem „Morderczego wiertła” był „Zabójca z wiertarką” Abla Ferrary z 1979 roku; zaś „Dom na cmentarzu” nawiązuje do „Ostatniego domu po lewej” Wesa Cravena z roku 1972, itd. Większość z nich (podobnie jak filmy powieściowego Hosterlitza kręcone u schyłku jego reżyserskiej kariery) jest absolutnie okropna − ale i tak wszystkie obejrzałem z przyjemnością i świetnie się przy tym bawiłem. Zdecydowanie bardziej cenię jednak atmosferę klasycznych horrorów, niż czystą krwawą rozrywkę, jaką fundują filmy gore. Na mojej prywatnej liście horrorów wszechczasów są: „Lśnienie”, „Coś”, „Amerykański wilkołak w Londynie”, „Psychoza” i filmy z klasycznymi potworami, jak choćby wyprodukowana przez Universal „Narzeczona Frankensteina”.



AP: Każda ze spraw odbija się na zdrowiu i (lub) psychice Rakera. Jak dużo Twój bohater jeszcze wytrzyma?

TW: No tak, trzeba przyznać, że poszukiwanie osób zaginionych jest obsesją Rakera, a on w dodatku nie należy do tych, którzy łatwo się poddają. Jednym z plusów pisania serii jest możliwość pokazania tego, jak narasta w nim stres związany z jego codziennym zajęciem, jak psychiczne obciążenie i zmęczenie fizyczne kumulują się wraz z każdą kolejną sprawą. W dziewiątym tomie serii, niewydanym jeszcze w Polsce You Were Gone, zdrowie psychiczne Rakera będzie poważnie zagrożone.



AP: A jaki jest Tim Weaver w życiu prywatnym? Czy też ma jakieś niebezpieczne hobby?


TW: Ha! Nie, ja akurat nie mam żadnego niebezpiecznego hobby (tak mi się przynajmniej zdaje). Jestem fanem futbolu i jednego z najbardziej brytyjskich sportów − krykieta. Uwielbiam się wspinać. I bardzo lubię podróżować, ubolewam, że w ostatnim roku było to tak utrudnione. Moją wielką radością i pasją jest kino, o czym już dziś mówiliśmy, i strasznie lubię czytać. W porównaniu z Rakerem jestem okropnym nudziarzem, dlatego zawsze staram się, żeby jego życie było tak bardzo ekscytujące, jak to tylko możliwe.



Bardzo dziękuję za rozmowę.
Agnieszka Pruska

o książce

recenzja

przeczytaj fragment


Agnieszka Pruska – od ćwierćwiecza gdańszczanka, nie pracująca w zawodzie nauczycielka, autorka dwóch serii powieści kryminalnych: policyjnej z nadkomisarzem Uszkierem („Literat”, „Hobbysta”, „Żeglarz”, „Spadkobierca) i komediowej z dwoma nauczycielkami w roli głównej ("Zwłoki powinny być martwe i „Wakacje z Trupami”). Nałogowa czytelniczka, posiadaczka czarnego pasa w aikido, cierpi na permanentny brak czasu, lubi bliższe i dalsze podróże.