#

wywiad z Simonem Toyne

Kiedy dowiemy się, kim jest w rzeczywistości Salomon Creed, jak głęboko trzeba wejść w świat, który chce się opisać i czy historia lat' 30 może się powtórzyć? O tym w rozmowie Agnieszki Pruskiej z autorem "Chłopca, który widział" Simonem Toyne.

Zanim został Pan pisarzem, przez wiele lat pracował Pan w telewizji. Czy zmieniając zawód, nie bał się Pan ryzyka?

Podjęcie nowego zajęcia zawsze wiąże się z ryzykiem, ale w moim przypadku było to ryzyko dobrze skalkulowane. Pracując w telewizji, naprawdę dużo pisałem – scenariuszy, konspektów, ofert – i nie przerażały mnie deadline’y. Wątpić mogłem jedynie w jakość, ale jedynym sposobem, by ją zweryfikować, było zabranie się do pisania na poważnie. Oczywiście bałem się porażki i przez dłuższy czas nie stać mnie było na spłacanie kredytu, ale wiedziałem, że jeśli polegnę, zawsze będę mógł wrócić do telewizji. Nie była to więc aż tak lekkomyślna decyzja, jak mogłoby się wydawać. Z perspektywy czasu widzę jednak, jak bardzo byłem naiwny, nie doceniając trudu pracy pisarza. Napisanie książki to jedno, ale wydanie jej i zadbanie o rynkowy sukces – to są dopiero wyzwania!

Czy odchodząc z telewizji, miał Pan już pomysł na swoją pierwszą książkę?

Pomysł na powieść „Sanctus” pojawił się znikąd. Miałem kilka drobniejszych konceptów, które od jakiegoś czasu obracałem w głowie i zamierzałem wykorzystać jeden z nich, pisząc pierwszą książkę. Zanim jednak zabrałem się do pracy, chciałem spędzić trochę czasu z żoną i dwójką moich dzieci. Zdecydowaliśmy się na wyjazd do Francji zimą, poza sezonem urlopowym, żeby skorzystać z bardziej atrakcyjnych cen. Wyruszyliśmy na początku grudnia i niemal natychmiast prom, którym płynęliśmy przez kanał La Manche, dopadł niespotykanie silny sztorm. Planowaliśmy odpocząć po przeprawie, przespać noc, a potem wyruszyć w ośmiogodzinną drogę samochodem do domu, który wynajęliśmy. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z noclegu i po 40 minutach jazdy dotarliśmy do Rouen. Już z oddali widziałem strzelającą w niebo wieżę katedry, a do głowy przyszło mi zdanie, które potem znalazło się na pierwszej stronie książki: „Człowiek jest bogiem ruin”. Gra słów Rouen i ruiny (ang. ruins) nasunęło mi myśl: „A co, gdyby gdzieś rzeczywiście istniało miasto o nazwie Ruiny (ang. Ruins)?”. Kilka godzin później, gdy dojechaliśmy do wynajętego domu, miałem w głowie strzelistą wieżę kościoła, nazwę dla powieściowego miasteczka i… gotowe zakończenie książki. Pozostało mi spróbować złożyć to w całość.

Co według Pana kryje się za słowem „powieściopisarz”?

Najprostsza odpowiedź jest najlepsza: to ktoś, kto pisze powieści. Ale ja nie uważam się wcale za powieściopisarza. Po prostu opowiadam historie, które czasem przybierają powieściową formę.

Dlaczego zdecydował się Pan na pisanie właśnie thrillerów?

Zawsze lubiłem czytać thrillery. Wiem, że współcześnie deprecjonuje się fabułę na rzecz głębi psychologicznej postaci, moim zdaniem to błąd, bo fabuła jest najważniejsza. Szczególnie w przypadku thrillerów jest to kluczowy element całości. Dobry thriller musi być arcydziełem rzemiosła – potrzeba maestrii, by za pomocą słów przyciągnąć uwagę czytelnika i przyprawić go o szybsze bicie serca z każdą przewracaną kartką. Wierzę w dociekliwą naturę człowieka, i jestem pewien, że czytelnicy kochają łamigłówki i rozwiązywanie zagadek dokładnie tak, jak ja – chcą połknąć haczyk, który rzucają im autorzy thrillerów, i podążać tropem bohaterów i ich przygód aż do ostatniej strony książki.

W przypadku serii z Salomonem Creedem podpisał Pan kontrakt z wydawnictwem. Czy nie odczuwa Pan tego jako pewnego rodzaju presji? „Muszę napisać” zamiast „Chcę napisać”?

Presja i deadline’y są nieodłączną częścią procesu twórczego. Na szczęście natura mojego bohatera i podróż, którą odbywa, dają mi wystarczająco dużo wolności i okazji do wplątywania go w najprzeróżniejsze historie. Jako zawodowy pisarz jestem skazany na pisanie, muszę to robić, by moje dzieci miały co jeść. Pisanie jest formą sztuki, ale dla kilku szczęśliwych osób, do których i ja się zaliczam, to także zawód, co niekiedy oznacza, że jako profesjonalista muszę pojawić się w pracy i zasiąść do pisania także wtedy, kiedy nie do końca mam na to ochotę. Ale z ciężkiej pracy biorą się najlepsze rezultaty – z pisaniem książek bywa podobnie.

W Polsce ma właśnie premierę kolejna książka z cyklu z Salomonem Creedem. Jak została ona przyjęta w Anglii?

Ta książka była jak dotąd najbardziej chwalona przez krytyków. Skłoniła też wielu czytelników, by skontaktowali się ze mną i podzielili rodzinnymi wspomnieniami z czasów wojny. Niestety, wywołała też lawinę listów od tych, których oburzyło porównanie współczesnej sytuacji politycznej i społecznej z nastrojami panującymi w Europie w 1939 roku. Kilku wyraźnie dało mi do zrozumienia, że powinienem skupić się na fikcji i dać spokój politycznemu zaangażowaniu, co przekonało mnie, że postępuję słusznie.

W „Chłopcu, który widział” wraca Pan do czasów drugiej wojny światowej. Czy wynikało to z Pańskich zainteresowań, czy też może chciał Pan pokazać coś czytelnikom?

Głównym tematem powieści jest to, jak ważne jest ocalanie przeszłości od zapomnienia. Druga wojna światowa wciąż jeszcze pozostaje żywa w pamięci – nie tylko tych pokoleń, które doświadczyły jej osobiście. Ale za kilka lat całkiem zapomnimy o tym, jakie były jej przyczyny i jak tragiczne miała skutki. Najzwyczajniej w świecie obawiam się, że okrutna lekcja, jaką dała nam druga wojna światowa, niczego nas nie nauczyła i znów popełnimy te same błędy. Jedyną nadzieją na postęp dla ludzkości jako gatunku i wyjście z destrukcyjnego kręgu jest pamięć o tym, co zrobiliśmy źle, i ciężka praca, by uczynić świat lepszym.

Czy historia opowiedziana w tej książce jest oparta na faktach? A może na wspomnieniach osób, które przeżyły obóz?

Zrobiłem naprawdę bardzo obszerny i wnikliwy research, żeby mieć pewność, że wszystkie fakty będą zgodne z rzeczywistością. Czułem, że mam moralny obowiązek upamiętnienia tych, którzy cierpieli i umierali w obozach koncentracyjnych. Istnieją niesamowite zapisy wideo – relacje ludzi, którzy przetrwali likwidację łódzkiego getta. Obejrzałem sporo tych poruszających materiałów, robiłem notatki, odnajdywałem opisywane miejsca na starych planach miasta i porównywałem je z innymi relacjami i zapiskami historycznymi na temat wkroczenia wojsk niemieckich do Łodzi oraz utworzenia, a potem likwidacji, getta. Obóz, który opisuję w książce – Schneider Lagernazywany też w książce Obozem Krawców – nie istniał w rzeczywistości, ale wzorowany jest na wielu podobnych, a wszystkie realia i wydarzenia są zgodne z prawdą.

Każda z powieści, w której główny bohaterem jest Creed, ma swoją własną fabułę, łączy je tylko jego postać. Czy zaczynając pracę nad pierwszą książkę z serii, miał Pan już pomysł na pozostałe?

Nie, niczego nie zaplanowałem. Na szczęście w przypadku tak tajemniczego bohatera, który podróżuje po świecie, by odkryć prawdę o sobie, to, że dalsze losy tej postaci do końca pozostają zagadką, zarówno dla mnie, jak i dla czytelników, jest całkowicie usprawiedliwione.

Salomon Creed szuka własnej tożsamości i odpowiedzi na nurtujące go pytania. Skąd pomysł na taką postać?

Zawsze podobały mi się historie, w których tajemniczy mściciel przybywa do miasta bezprawia, by zaprowadzić porządek, zawsze też lubiłem opowieści w stylu „zabili go i uciekł”, a cykl z Salomonem Creedem jest po części jednym i drugim. Ostatecznie dla każdego z nas życie jest podróżą, podczas której usiłujemy odnaleźć samych siebie, odkryć, kim naprawdę jesteśmy. To bardzo uniwersalna historia.

Czy wyjaśnienie historii Creeda zamknie tę serię?

Nie jestem pewien. Pracuję teraz nad trzecią powieścią, w której rzucę nieco światła na tożsamość bohatera. Mam wrażenie, że odkrycie, kim jest, w żaden sposób nie przeszkodzi mu w jego emocjonujących podróżach. Mam mnóstwo pomysłów na kolejne przygody, a czytelnicy już polubiliSalomona Creeda. Może odkrycie prawdy da mu nową motywację do działania, a historia zyska kolejną warstwę.

Niektórzy autorzy na miejsce akcji wybierają własne miasto. Czym Pan się kieruje, szukając odpowiedniej scenerii?

W moich książkach miejsce akcji jest pełnoprawnym bohaterem książki. Lokalizacja wydarzeń jest kluczowa i nadaje ton opowiadanej historii. Otoczenie definiuje ludzi, więc wybór odpowiedniego miejsca jest niezwykle istotny, nie może być mowy o pomyłkach ani o kompromisach. Przygotowując się do napisania „Salomona Creeda”, pierwszej książki z serii, wybrałem się na kilka tygodni do Arizony. Rozmawiałem z pogranicznikami, spacerowałem po pustyni, doświadczając na własnej skórze palącego słońca, siekącego deszczu i przenikającego wiatru, który wepchnie piach lub wilgoć w każdą szczelinę. Akcja „Chłopca, który widział” rozpoczyna się w małym francuskim miasteczku Cordes-sur-Ciel, które bardzo dobrze znam, dzięki czemu od razu mogłem zbudować klimat i wciągnąć czytelników w tę opowieść. Każde opisywane miejsce musi się wydawać prawdziwe, szczególnie jeśli zostało wymyślone.

Nie chcę wdawać się w rozważania polityczne, ale w „Chłopcu, który widział” jest wyraźne ostrzeżenie: nie reagując, dajemy przyzwolenie na zło. W tym przypadku chodzio nacjonalizm i faszyzm. Czy z takimi biernymi postawami spotkał się Pan wśród znajomych?

Jak powiedział Edmund Burke, irlandzki polityk i filozof epoki oświecenia: „Jedyną rzeczą potrzebną złu do zwycięstwa jest bierność dobrych ludzi”. Jestem pewien, że bierność nie wystarczy, ale na pewno pomoże zatriumfować złu.

Czytelnicy często doszukują się pierwowzorów bohaterów literackich w otoczeniu autora. Jak to jest w Pana przypadku? Czy tworząc fikcyjne postaci, nadaje im Pan cechy bliższych lub dalszych znajomych?

Prawdopodobnie tak, chociaż nieświadomie. Za każdym razem, tworząc nową postać, staram się, żeby była tak rzeczywista, jak to tylko możliwe, więc niewątpliwie zdarza mi się, że zachowują się i mówią tak jak ludzie, których znam. Zresztą każdy z moich bohaterów musi również mieć nieco mojego DNA, dotyczy to również czarnych charakterów – co nieco mnie niepokoi...

Jak udaje się panu łączyć życie zawodowe i rodzinne?

Moje życie zawodowe i rodzinne wciąż są na kursie kolizyjnym i raczej trudno powiedzieć, że istnieje szansa na harmonię pomiędzy nimi. Mam troje dzieci w wieku od sześciu do czternastu lat, psa i anielsko cierpliwą żonę. Pisanie powieści pochłania niemało czasu, więc zawsze czuję się nieco winny, że nie spędzam z najbliższymi tyle czasu, ile powinienem. Oczywiście, kiedy jestem z rodziną, mam z kolei wyrzuty sumienia, że nie pracuję. Sytuacja patowa. Ostatecznie postanowiłem, że to dzieci będą wyznaczały mi czas pracy. Kiedy wychodzą do szkoły, wyprowadzam psa, a potem siadam do komputera. Kończę, kiedy dzieci wracają do domu.To wymaga dyscypliny, ale się sprawdza.

Czy gatunek, który wybrał Pan jako autor, jest zgodny z gatunkiem książek, które Pan czyta?

Jedną z dodatkowych korzyści wynikających z bycia publikowanym pisarzem jest to, że dostaje się sporo książek innych autorów, zanim jeszcze trafią one na rynek, z prośbą o pochwałę lub rekomendację. W ten sposób właściwie nie mam szansy na czytanie czegokolwiek poza thrillerami i kryminałami. Właśnie skończyłem rewelacyjną powieść Steve’a Cavanagha zatytułowaną „Trzynaście” („Thirteen”), kolejną część cyklu z Eddiem Flynnem. Mam nadzieję, że zostanie w wydana w Polsce, bo jest naprawdę świetna!

W Polsce dużo się mówi na temat niskiego poziomu czytelnictwa. Jak to wygląda w Anglii?

Podobnie. Czytanie i pisanie jest coraz mniej popularne. To bardzo smutne, bo czytanie jest zdrowe dla duszy i umysłu – o wiele bardziej niż gapienie się w ekran smartphone’a czy komputera. Na szczęście ludzie wciąż szukają historii, które wciągną ich bez reszty, chociaż częściej na Netflixie niż w księgarni. Współczesne seriale są w zasadzie kolejnym stadium powieści. Ludzie lubią dobrze opowiedziane historie – tak było zawsze i na pewno się to nie zmieni.

Czy planuje już Pan kolejny cykl powieści?

Piszę właśnie trzecią książkę o Salomonie Creedzie, z której czytelnicy dowiedzą się wreszcie, kim w rzeczywistości jest ten enigmatyczny bohater. Gdy skończę, zamierzam zrobić sobie krótką przerwę i napisać coś zupełnie innego, poza serią. Zobaczę, czy będę chciał jeszcze pisać o Salomonie, a przede wszystkim, czy zatęsknią za nim czytelnicy. Ta postać ma wielki potencjał – może udać się w dowolne miejsce i robić, co tylko zechce. Chcę pisać takie powieści, które czytelnicy naprawdę polubią, jeśli więc będą chcieli więcej Salomona, napiszę o nim z przyjemnością.

Dziękuję za rozmowę.

Agnieszka Pruska

Recenzja.

Fragment książki.