#

Skazany

wywiad z Elisabeth Carpenter

„W tej sprawie nie konsultowałam się ze specjalistami, postanowiłam za to skorzystać z bogatego doświadczenia byłych więźniów i ich licznych relacji dostępnych na półkach księgarń i w sieci. Część z tych osób skazano w młodym wieku, a do więzienia trafili po wcześniejszym pobycie w poprawczaku. Po wyjściu na wolność nie potrafili sobie poradzić poza strukturami systemu penitencjarnego, który latami organizował im codzienność.”

Wyrok kończy śledztwo, bardzo rzadko dowiadujemy się jakie są dalsze losy skazanego. Mało też wiemy o tym, co się stało z jego rodziną i znajomymi. W najnowszej powieści Elisabeth Carpenter jest inaczej.

Agnieszka Pruska: W swojej najnowszej powieści poruszasz niełatwy temat, a właściwie tematy, związane z oskarżeniem o morderstwo. Spytam najpierw o to, co dlaczego postanowiłaś pisać akurat o tym. Czy w Wielkiej Brytanii dużo jest przypadków, gdy wyrok w sprawach o zabójstwo budzi wątpliwości? Gdy nie wszystko wydaje się wyjaśnione?

E.C.: System sądowy w Anglii opiera się na dwunastu ławnikach, prokuratorze, obronie i sędzim. Zadaniem prokuratury jest przedstawienie na tyle silnego argumentu, aby przekonać ławę przysięgłych – lub przynajmniej znaczną jej część – do wydania wyroku skazującego bez najmniejszych wątpliwości. Ten system zazwyczaj się sprawdza, ale w były też takie przypadki, kiedy skazywano niewinnych ludzi za zbrodnie, których nie popełnili. Do najbardziej znanych należała sprawa Barry’ego George’a skazanego za zamordowanie Jill Dando. Dando była popularną brytyjską prezenterką telewizyjną, którą zabito w 1999 roku niemal na progu jej domu. George’a uznano za winnego w 2001 roku na podstawie dowodów poszlakowych oraz mikroskopijnych śladów wystrzału z broni palnej, które na nim znaleziono. Po kilku apelacjach sąd uznał, że powiązanie go ze śladami wystrzału budzi uzasadnione wątpliwości, i zdecydował o wznowieniu procesu. W 2008 roku George został uwolniony od zarzutu zamordowania Dando i ostatecznie uniewinniony.

Tak więc, choć to rzadkie, zdarza się, że wymiar sprawiedliwości się myli.

A.P.: Czy inspiracją do powieści była może znana ci sprawa podobna do przypadku Craiga Wrighta?

E.C.: Nie oparłam akcji książki na żadnej konkretnej sprawie, ale w 2011 roku w Stanach Zjednoczonych pewien osiemnastolatek został skazany na więzienie za zamordowanie swojej piętnastoletniej dziewczyny. Niemal dekadę później na miejscu zbrodni odkryto ślady DNA innego mężczyzny, a sędzia uznał, że ten dowód mógłby doprowadzić do wydania zgoła innego wyroku. Sprawa wróciła na wokandę. O całej masie pomyłek sądowych nie mamy pojęcia, bo nie są to głośne sprawy. Dopiero popularne seriale dokumentalne (dostępne choćby na Netflixie), które skupiają się na tym temacie, zwracają uwagę opinii publicznej na problem, jakim są błędy wymiaru sprawiedliwości. Moja książka, „Tylko matka”, jest inspirowana sprawami, o których opowiadają tego rodzaju produkcje.

A.P.: W „Tylko matka” możemy obserwować zachowanie bohatera po wyjściu z więzienia. Najpierw wyczekiwał na ten moment, a potem okazało się, że pojawia się pewna tęsknota za więzieniem i kolegami więźniami. Czy opisując zachowanie Craiga, korzystałaś z pomocy konsultantów?

EC: W tej sprawie nie konsultowałam się ze specjalistami, postanowiłam za to skorzystać z bogatego doświadczenia byłych więźniów i ich licznych relacji dostępnych na półkach księgarń i w sieci. Część z tych osób skazano w młodym wieku, a do więzienia trafili po wcześniejszym pobycie w poprawczaku. Po wyjściu na wolność nie potrafili sobie poradzić poza strukturami systemu penitencjarnego, który latami organizował im codzienność. Pobyt w więzieniu okazał się niemożliwym do zatarcia piętnem – popełnienie zbrodni czy innego przestępstwa nie pomaga w budowaniu nowego życia, a utrudnia wszystko, choćby znalezienie pracy. Z relacji więźniów wynika, że doświadczenia dzielone w niewoli mogą naprawdę mocno zbliżyć osadzonych, co może być trudne do zrozumienia i zaakceptowania przez ich bliskich na wolności.

A.P.: Powszechnie wiadomo, że więzienie zmienia ludzi, a resocjalizacja często jest tylko pustym słowem. Craig w więzieniu zmienia się i fizycznie, i psychicznie. Na zwolnienie warunkowe wychodzi inny człowiek niż ten, który trafił do więzienia. Czy „nowy” Craig ma szanse na łatwiejsze zostawienie za sobą przeszłości?

E.C.: To zależy od tego, czy ludzie mu na to pozwolą! Craig wie, że jest niewinny, więc marzy tylko o tym, żeby odzyskać wolność i wrócić do domu, nie zdaje sobie jednak sprawy, że oznacza to powrót do społeczności żyjącej w cieniu straszliwej zbrodni, której ofiarą padły dwie niewinne młode kobiety. Byłoby mu z pewnością łatwiej zacząć od nowa w zupełnie innym miejscu, ale jego matce zależy, by przekonać wszystkich o niewinności syna. Nie chcę psuć czytelnikom przyjemności odkrycia, jak kończy się ta historia, nie zdradzę więc, czego sama chciałam dla Craiga, pracując nad tą powieścią. Każdy z was może go ocenić zgodnie ze swoim sumieniem i przypuszczeniami co do jego niewinności lub winy.

A.P.: Ofiarami bywają nie tylko zamordowani i ich rodziny, lecz także rodziny zabójców. I właśnie taki przypadek opisujesz w „Tylko matka”. Erica Wright cierpi, bo wierzy w niewinność syna, i cierpi, bo mieszkając cały czas w tym samym miasteczku, spotyka się ze społecznym ostracyzmem. Przerażające jest to, że odrzuciła ją społeczność, która wcześniej była przyjazna. Czy według ciebie ludzie często „skazują” również rodzinę?

E.C.: Erica pozostała lojalna wobec syna, nie ugięła się i nie przyznała, że jest winny – choć nie była w stu procentach pewna, że się nie myli. Gdyby go potępiła lub wyrzekła się go, mogłaby liczyć na współczucie i większą przychylność otoczenia. Tymczasem ona upiera się przy swoim, nie reaguje na wyzwiska na ulicy i cierpliwie ściera obelżywe napisy wymalowane na jej domu, co sprawia, że sąsiedzi nie mogąc dokonać zemsty na Craigu, zwracają gniew ku jego matce.

Wydaje mi się jednak, że wszystko zależy od społeczności i od tego, jak głośna stała się dana sprawa. Każdy przypadek jest inny, zależnie od okoliczności; ja pokazuję bardzo ekstremalne podejście do rodziny ofiary i zakładam, że to, co dzieje się w mojej książce, jednak nie jest regułą. Zresztą trudno generalizować w tak złożonej i skomplikowanej kwestii.

A.P.: Więzy rodzinne po różnego rodzaju tragediach bardzo często się rozluźniają, ale bywa też, że tragedia cementuje rodzinę. W „Tylko matka” pokazałaś to na kilku przykładach (rodziny ofiar i mordercy). Jak ci się wydaje, czy któreś zachowanie jest częściej spotykane? Czy ludzie raczej wspierają się, czy wolą się unikać, żeby nie przypominać sobie o tragedii?

E.C.: W obliczu tragedii pierwszym – instynktownym – odruchem człowieka jest szukanie wsparcia i pocieszenia wśród najbliższych. W miarę upływu miesięcy i lat pojawia się jednak tendencja do zrzucania winy za to, co się stało, na tych, których mamy pod ręką. Kiedy zostaje zamordowane dziecko, po jakimś czasie rodzice nieuchronnie zaczną obwiniać się wzajemnie o tę tragedię, choć w rzeczywistości wyłączną odpowiedzialność ponosi zabójca. Twarze najbliższych przypominają nam też o nieszczęściu – nieustannie przywodzą na myśl utraconą osobę. Nie jest łatwo mierzyć się ze wspomnieniami każdego dnia, żyć z tymi, którzy nie pozwalają zapomnieć, i nie móc liczyć na to, że wspomnienia zbledną, a czas zabliźni rany. Ale oczywiście, jak już mówiłam, każdy przypadek jest inny i na pewno znajdą się tacy, którzy w reakcji na skrajne przeżycia zapragną całkowitej izolacji i będą woleli zmierzyć się z tragedią w samotności.

A.P.: Miłość matki do dziecka najczęściej przetrwa wszystko. Uczucia Eriki zostały wystawione na ciężką próbę; wspieranie syna skazanego za zamordowanie młodej dziewczyny nie było łatwe. Mimo to Erica, wbrew dowodom, wierzyła, że syn jest niewinny. Czy zastanawiałaś się, gdzie leży granica tej miłości i wsparcia? A może jej nie ma?

E.C.: Erika nigdy nie miała nawet cienia wątpliwości co do tego, że syn jest niewinny, tak więc i jej miłość pozostała niezachwiana. Myślę jednak, że w rzeczywistości świadomość, że twoje dziecko wyrosło na mordercę, musi być niezwykle trudna dla rodzica. Mnie osobiście bardzo trudno jest oddzielić czyn od osoby, dlatego też taka sytuacja wydaje mi się po prostu niewyobrażalna. Sama mam dwóch synów i jestem pewna, że w sytuacji, w jakiej znalazła się Erica, byłabym po prostu zdruzgotana!

A.P.: W „Tylko matka” na próbę wystawiona zostaje również przyjaźń. I niestety, nie wytrzymuje próby czasu i okoliczności, a nawet okazuje się jednym wielkim oszustwem. Czy często bywasz świadkiem takich sytuacji?

E.C.: Na szczęście nigdy się z czymś takim nie zetknęłam. Myślę, że niektóre związki międzyludzkie są po prostu bardziej powierzchowne od innych, a psychopaci postrzegają przyjaźń zupełnie inaczej niż inni ludzie. Tego typu osobom ludzie z ich otoczenia służą jedynie zaspokajaniu własnych potrzeb; psychopaci nie czują wyrzutów sumienia, nie mają nawet świadomości, że takie podejście może kogoś poważnie zranić.

Muszę jednak zaznaczyć, że tak ekstremalne sytuacje jak ta opisana w książce zdarzają się pewnie rzadko. Ale na przykład w biznesie ludzie nie mają oporów, żeby bezwzględnie zwodzić i oszukiwać innych wyłącznie dla własnej korzyści, a przy tym ukrywają takie haniebne zachowanie pod płaszczykiem ambicji.

A.P.: Nie mogę się powstrzymać od pytania: co sądzisz o sądownictwie i więziennictwie w Wielkiej Brytanii?

E.C.: Uważam, że system jest zasadniczo dobry i funkcjonuje sprawnie. W obecnych czasach zaawansowanej technologii dzięki systemom kamer przemysłowych, oplatających nasze miasta gęstą siecią, i możliwości szybkiego przeprowadzania badań DNA pomyłki sądowe są coraz rzadsze. Zawsze jednak zdarzają się niechlubne wyjątki.

A.P.: Akcja powieści „Tylko matka” rozgrywa się w niewielkim miasteczku. Takie społeczności charakteryzują się tym, że trudno o anonimowość, co bardzo boleśnie odczuwa Erica. Dlaczego nie „pozwoliłaś” jej wyprowadzić się z miasteczka?

E.C.: Erica dorastała w tym miejscu, mieszka w domu, który odziedziczyła po matce. A gdyby się przeprowadziła, czytelnik nie miałby możliwości poznać siły jej charakteru. Jej zmagania z codziennością w miejscu, gdzie otoczenie zna ją jako „matkę mordercy”, czynią powieść bardziej interesującą. Sprawiają też, że czytelnik bardziej przejmuje się jej losem i zaczyna jej współczuć – a o to mi właśnie chodziło.

A.P.: Ataki na matkę Craiga to nie tylko słowne napaści, ale również fizyczne. Ktoś wybija jej szyby, smaruje drzwi odchodami i wypisuje obelgi. Wrzuca do domu podpalone gazety, co może być niebezpieczne. Policja nie robi jednak nic, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego nękania. Czy jest to możliwe? W społeczności, w której informacje roznoszą się bardzo szybko?

E.C.: Na samym początku zgłaszała te zajścia na policję, informowała władze, że jest nękana. Doradzono jej zainstalowanie alarmu. Po jakimś czasie ataki ustały, ludzie zaczęli zapominać i żyć własnym życiem. Dopiero kiedy rozchodzi się wiadomość, że Craig ma wyjść z więzienia przed terminem, wszystko zaczyna się na nowo. Żeby nie denerwować syna, matka nie zawiadamia policji i nie daje po sobie poznać, jak bardzo jest zaniepokojona sytuacją…

A.P.: Małe miasteczka znasz z doświadczenia, bo z tego, co wiem, sama w takim mieszkasz. Czy jesteś rozpoznawalna jako pisarka?

E.C.: Mieszkam w niewielkim mieście, jednak nie na tyle małym, żeby wszyscy się tu znali i wszystko o sobie nawzajem wiedzieli. Przyjaciele, najbliżsi sąsiedzi i rodzice dzieci, które chodzą do klas razem z moimi synami, oczywiście wiedzą, że jestem pisarką. Ale jestem dość nieśmiała i raczej nie chwalę się tym tak bardzo, jak być może powinnam.

A.P.: Którą część pracy nad powieściami uważasz za najtrudniejszą?

E.C.: Najbardziej lubię etap wstępny, kiedy pomysł na nową powieść wydaje się tak świeży i ekscytujący! Z radością zasiadam do pisania i wtedy uświadamiam sobie, że muszę zapełnić treścią cały środek książki, a potem jeszcze stworzyć satysfakcjonujący finał tej historii. Ale moment krytyczny nadchodzi zwykle dokładnie w połowie, kiedy zdaję sobie sprawę, że choć tak dużo już napisałam, to do końca jeszcze daleko, a przede mną wcale nie mniej roboty… To jest naprawdę okropne wrażenie!

A.P.: Czy masz jakiś rytm pracy? Planujesz kolejne powieści z wyprzedzeniem?

E.C.: Zwykle znajduję inspirację w gazetach codziennych, magazynach, historiach prawdziwych zbrodni, a nawet zasłyszanych przypadkiem szczątkowych informacjach o popełnionych gdzieś przestępstwach. Wszystko może mnie zaciekawić i rozpalić moją wyobraźnię – od razu robię notatki. Niektóre pomysły umierają śmiercią naturalną, inne czekają na swój czas. Mam zasadę, że nie zaczynam pracy nad nową książką, dopóki poprzednia nie wyląduje na księgarnianych półkach. Najpierw piszę krótką zajawkę książki, a w kolejnym etapie szerszy opis treści. Zdarza się, że fabuła odbiega od założeń – nawet całkiem często – ale przecież to jest właśnie najfajniejsze w pracy pisarza!

Kiedy mój syn jest w szkole, poświęcam na pisanie kilka godzin. Dziennie piszę zwykle od trzystu do czterech tysięcy słów – w zależności od tego, jak bliski jest termin, który wydawca wyznaczył mi na oddanie powieści. Mój młodszy syn, dziewięciolatek, z powodu pandemii od marca nie chodzi do szkoły i prawdopodobnie zostanie w domu do września. Nie jest łatwo się skupić, kiedy dziecko cały czas bawi się w domu, a do tego trzeba też wspierać je w nauce. Ostatnie miesiące były prawdziwym wyzwaniem!

A.P.: Zbliżają się wakacje, czy masz już plany na lato? A może ze względu na epidemię nic na razie nie planujesz?

E.C.: Anglia powoli się otwiera, mamy własny kamper, więc może wybierzemy się na krótki biwak gdzieś na prowincję – odetchniemy świeżym powietrzem i będziemy podziwiać piękne krajobrazy. Mój syn już nie może się doczekać, żeby udać się w podróż i przeżyć niesamowite przygody z dala od domu.

A.P.: Dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych świetnych powieści.

E.C.: Ja też bardzo dziękuję.


O KSIĄŻCE

NASZA RECENZJA

FRAGMENT DO CZYTANIA


Agnieszka Pruska

Agnieszka Pruska – od ćwierćwiecza gdańszczanka, nie pracująca w zawodzie nauczycielka, autorka dwóch serii powieści kryminalnych: policyjnej z nadkomisarzem Uszkierem („Literat”, „Hobbysta”, „Żeglarz”, „Spadkobierca) i komediowej z dwoma nauczycielkami w roli głównej ("Zwłoki powinny być martwe i „Wakacje z Trupami”). Nałogowa czytelniczka, posiadaczka czarnego pasa w aikido, cierpi na permanentny brak czasu, lubi bliższe i dalsze podróże.