#

Bardzo zależało mi na psychologicznym realizmie.

wywiad z Izabelą Janiszewską

Wydany niedawno „Amok”, będący finalizacją stołecznej trylogii o dziennikarce Larysie Luboń i komisarzu Brunonie Wilczyńskim, nie zawodzi. Łączy w sobie oszałamiające tempo z psychologiczną wnikliwością i odautorską empatią. O dziennikarskim doświadczeniu związanym z ciężkimi historiami, autentycznych powieściowych wątkach i mierzeniu się z nowym pisarskim wyzwaniem z Izabelą Janiszewską rozmawia Paulina Stoparek.


fot. Zuza Krajewska / Warsaw Creatives

Paulina Stoparek: Z ogromnym zainteresowaniem przeczytałam zarówno „Wrzask”, „Histerię”, jak i „Amok”. W każdej z tych książek, obok wybitnego wręcz wnikania w emocje bohaterów, możemy odnaleźć chore życiowe sytuacje, wynaturzenia, psychiczne katorgi, chęć zemsty, która mimo upływu lat nie traci na intensywności… Skąd w Pani wyobraźni tyle… proszę darować określenie… brudu?

Izabela Janiszewska: Z obserwacji świata, który bywa piękny, ale czasami również okrutny. Kiedy pracowałam w telewizji TVN Style jako wydawca przy programach reportażowych dotykałam wielu ciężkich historii. Poznałam losy rodziny więzionej w mieszkaniu przez ojca, opowieść młodej dziewczyny, której stalker zniszczył życie, przyglądałam się walce matki o uprowadzone dziecko albo zmaganiom kobiet, które żyły ze sponsoringu. Należę do osób empatycznych, zawsze zostawiam dużo przestrzeni dla emocji rozmówcy i staram się stworzyć bezpieczną atmosferę, dzięki czemu bohaterowie programów i wywiadów często otwierali się przede mną, niekiedy mówili o jakimś przeżyciu po raz pierwszy; przez to zapamiętałam te spotkania na długo i to one, obok wrażliwości na krzywdę bezbronnych, kształtują w dużej mierze to, o czym piszę.

P.S.: Zawsze z powagą podchodzę do autorów posiadających silne zaplecze konsultacyjne. W Pani przypadku jest ono doprawdy imponujące: doktor nauk prawnych i kryminalistyk, kilku lekarzy, ratownik medyczny, policjantka, technik kryminalny… Z pewnością przekłada się ono na realizm i walory poznawcze prozy. A jak się mają konsultanci do opowiadanych przez panią fabuł jako takich? Czy któreś zdarzenie w „Amoku” lub poprzednich powieściach ma swoje źródło w rzeczywistości?

I.J.: Niedawno oglądałam spotkanie online pisarza Przemysława Semczuka z profilerem Janem Gołębiowskim i nagle, zupełnie niespodziewanie dla mnie, pan Gołębiowski na pytanie o to, czy w kulturze popularnej spotyka umiejętnie odwzorowanych profilerów, wspomniał o współpracy ze mną przy tworzeniu postaci profilerki Justyny Dembskiej w „Histerii”. Bardzo ucieszyło mnie to docenienie. Większość z ekspertów, z którymi współpracuję, ze względu na fakt, że są bardzo zapracowanymi osobami, konsultuje jedynie wątki ze swojej dziedziny, określone rozdziały i fragmenty. Oczywiście po wydaniu książki każdy z nich otrzymuje książkę z osobistą dedykacją i dopiero wtedy mogą przeczytać całość. Od początku wspiera mnie pani kryminalistyk (której nazwiska nie zdradzam na jej prośbę) i ona jako jedyna z ekspertów zawsze czyta całą książkę jeszcze przed redakcją.

Jeśli chodzi o podobieństwa fikcji literackiej do rzeczywistych zdarzeń to: we „Wrzasku” pojawia się wątek chłopca więzionego przez rodziców za regałem i taka historia rzeczywiście miała miejsce w Łomży, gdzie rodzice przetrzymywali za meblościanką bliźnięta aż do piątego roku życia. Również wszystkie tematy społeczne, jak chociażby sponsoring czy przedstawiona przemoc psychiczna i emocjonalna wobec dzieci, zostały zbudowane na podstawie rozmów z osobami, które miały takie doświadczenia.

P.S.: Ale Pani fabuły to też niespodziewane piękno. Bohaterowie trylogii, komisarz Bruno Wilczyński i dziennikarka Larysa Luboń, przechodzą mocną psychiczną przemianę. Osobiście nie znam żadnej pary, która wpłynęłaby na siebie tak mocno, wytrzebiła wieloletnie lęki, zmusiła do tak intensywnej pracy nad sobą. A Pani? Więcej w „Amoku” melodramatycznej baśni czy realizmu psychologicznego?

I.J.: Bardzo zależało mi na psychologicznym realizmie, bo dzięki niemu postaci i zdarzenia stają się wiarygodne. Sama psychologia od lat jest moją fascynacją, by zgłębiać jej tajemnice poszłam nawet na podyplomowe studia do Laboratorium Psychoedukacji, a wieczorami często zaczytuję się w książkach, które pozwalają mi lepiej zrozumieć mechanizmy, które stoją za naszymi wyborami i zachowaniami. To prawda, że Larysa i Bruno mocno na siebie oddziałują, z pewnością kruszą swoje zbroje, a jednocześnie uświadamiają sobie nawzajem, że dalsza ucieczka przed bólem prowadzi donikąd. Jedynym sposobem na uwolnienie jest skonfrontowanie się z tym, co trudne, przyjęcie tego jako część swojej historii.

P.S.: Mówił ktoś Pani, że przed wspomnianą przemianą Larysa Luboń przypomina hakerkę Lisbeth Salander z powieści Stiega Larssona? Co Pani sądzi na temat takiego skojarzenia?

I.J.: Tak, słyszałam to kilkakrotnie. To określenie jest dla mnie słodko-gorzkie. Słodkie, bo porównanie do jednej z ciekawszych bohaterek literatury popularnej ostatnich lat jest wyróżnieniem, gorzkie, bo Larysa jest zupełnie osobnym bytem, jej konstrukcja w żaden sposób nie była inspirowana Salander. Co ciekawe Larysa nie jest hakerką, jest zwyczajną dziennikarką, podobną do wielu, jakie znam i jaką sama do niedawna byłam. Jest przy tym zranioną dziewczyną, która kiepsko radzi sobie z bólem i przez to staje się harda, zaczyna uprawiać boks i goli włosy na krótkiego jeża.

P.S.: We wszystkich trzech częściach cyklu występują świetne, nierzadko komiczne, a nawet telewizyjnie atrakcyjne dialogi. Skąd Pani wzięła na nie pomysły?

I.J.: Myślę, że wszystko, co nas otacza, staje się inspiracją. Czasem są to rozmowy z moimi synami, napisy na murze, podsłuchana w metrze wymiana zdań albo fragment filmowego dialogu.

P.S.: Jeszcze à propos telewizji… Swojego czasu zajmowała się Pani także scenariuszami. Myślała Pani o serialu na podstawie przygód Luboń i Wilczyńskiego? Pojawiły się jakieś propozycje?

I.J.: To byłoby niezwykłe móc zobaczyć Larysę i Brunona na ekranie, takich z krwi i kości, usłyszeć te dialogi w ich wykonaniu, spojrzeć im w oczy, a później po prostu dać się porwać opowieści. Oczywiście mam takie marzenia, ale czy się ziszczą, to jedynie czas pokaże.

P.S.: Sporo lat przepracowała Pani jako dziennikarka. Na pewno pomogło to w pisaniu o… dziennikarce. A w pisaniu jako takim?

I.J.: Również, i to z wielu względów. Niekiedy, by lepiej zrozumieć zagadnienie, które opisuję, i głębiej wejść w temat, stosuję podobne do reporterskich metody pracy. I tak chociażby w „Histerii”, gdzie ważnym tematem w tle jest przemoc psychiczna oraz emocjonalna wobec dzieci, wyszukałam fora internetowe, na których rodzice udzielają sobie porad, jak krzywdzić dzieci, by uzyskać absolutne posłuszeństwo, zaczęłam drążyć i wreszcie udało mi się porozmawiać z osobami stosującymi taką przemoc. Smutne było to, że większość z nich w dzieciństwie nigdy nie zaznała szacunku ani miłości od swoich bliskich. Miałam okazję porozmawiać także z dziećmi, które były wyzywane, wyszydzane i szantażowane przez swoich rodziców.

Doświadczenie dziennikarskie wspiera również w wykonywaniu researchu. Dzięki temu, że przez lata była to moja codzienna praktyka, łatwo docieram do wszelkich informacji, szybko nawiązuję kontakty i weryfikuję informacje.


fot. Zuza Krajewska / Warsaw Creatives


P.S.: Jak to w ogóle było: dziennikarstwo porzuciła Pani dla pisarstwa czy oba te zajęcia były przez jakiś czas równocześnie? A może narodziny dzieci zmusiły do pewnych decyzji?

I.J.: Jeśli wziąć pod uwagę, że do szuflady pisałam już od dobrych paru, może nawet kilkunastu lat, to z pewnością te aktywności musiały toczyć się równolegle. Właściwie są one dla mnie niezwykle sobie bliskie, bo w jednym i drugim najważniejsza jest umiejętność opowiadania historii i eksponowania intrygującego bohatera. Z tą różnicą, że o artykułach czy programach telewizyjnych czytelnicy szybko zapominają, często nie zostaje po nich żaden ślad, w przeciwieństwie do książek.

Narodziny dzieci rzeczywiście mnie odmieniły, to dzięki nim nauczyłam się przeżywać złość i lepiej rozumieć siebie. Chłopcy stali się też motywatorami, szczególnie gdy pytali, czy dostałam już tego Nobla [śmiech], albo gdy mówili, że ich okłamuję, bo przecież powtarzam, że w życiu można zrobić wszystko, czego się pragnie, a sama nadal nie wydałam książki. To przez to nie miałam już wyjścia.

P.S.: Stieg Larsson [śmiech] czy niekoniecznie? Jakich pisarzy, zarówno z polskich, jak i zagranicznych, ceni Pani najbardziej i dlaczego?

I.J.: Prawda jest taka, że Stiega Larssona czytałam jakieś dwanaście lat temu i nie potrafiłabym dziś określić, co było wyznacznikiem jego stylu. Bardzo lubię, kiedy autorzy piszą prostym, a jednocześnie pięknym językiem, w sposób obrazowy i oddziałujący na wszystkie zmysły, znajduję to w literaturze pięknej, chociażby u Hanyi Yanagihary, którą cenię za „Małe życie”. Lubię Barcelonę Zafona, umiejętność opowiadania Cobena, zamglony klimat Londynu u J. K. Rowling w serii o Cormoranie Strike’u. Z ciekawością śledzę w jaki sposób swoje powieści konstruuje Donato Carrisi, lubię poruszające reportaże, takie jak „Wściekły pies” Wojciecha Tochmana czy „Niegrzeczne” Jacka Hołuba, cieszy mnie podążanie za słowem u Jakuba Małeckiego albo Marcina Wichy. Trudno byłoby mi wybrać ulubieńców.

P.S.: W posłowiu do „Amoku” napisała Pani na jego końcu: „Do przeczytania!”. Czyli koniec cyklu o Brunonie Wilczyńskim i Larysie Luboń nie jest równoznaczny z końcem przygody z pani pisarstwem. Czy pracuje już Pani nad czymś nowym?

I.J.: Podobnie jak w życiu, jedno się kończy, by ustąpić miejsca drugiemu, a to oznacza ni mniej ni więcej, że pracuję nad nową książką. To dla mnie ogromne wyzwanie, bo całkowicie wypływam ze swojej bezpiecznej przystani, biorę się za powieść jednotomową, a zatem stwarzam cały świat od nowa i choć być może brzmi to ekscytująco, to czuję też dużą odpowiedzialność za swoją pracę i niepokój o ewentualne sztormy po drodze. Proszę zatem życzyć mi pomyślnych wiatrów, z pewnością będą pomocne.

P.S. Pomyślnych wiatrów i wiatru we włosach! Bardzo dziękuję za rozmowę!


O KSIĄŻCE

FRAGMENT DO CZYTANIA




Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)