#

Bezprecedensowa sprawa polskiego nekrofila i zabójcy

wywiad z Waldemarem Ciszakiem i Michałem Larkiem

Przygnębia nas fatalizm, który przebija z tej historii… O pracy nad reportażem „Martwe ciała” na temat bezprecedensowej sprawy polskiego nekrofila i zabójcy Edmunda Kolanowskiego opowiadają Waldemar Ciszak i Michał Larek

Anna Grzeca: Niedawno ukazało się nowe, poprawione i uzupełnione, wydanie „Martwych ciał”. Co spowodowało, że zdecydowaliście się Panowie „ponownie otworzyć sprawę”?

W.C.: Upływ czasu sprzyja różnym refleksjom. Od pracy nad pierwszym wydaniem książki minęło już sześć lat. To więc znaczny okres. Pierwsze wydanie spotkało się jak zwykle z różnymi komentarzami i uwagami czytelników. Nawiązały z nami kontakt inne osoby związane ze sprawą. Przekazały szereg często istotnych informacji. Była więc okazja do weryfikacji tych informacji, własnej oceny oraz refleksji. Padło pomiędzy nami pytanie, czy nie wrócić jednak do tematu. I wróciliśmy.

M.L.: Padło też słowo – czytelnicy. To jest kwestia kluczowa. Jakieś dwa lata temu, w okresie przedświątecznym, byłem na Facebooku oraz Instagramie wręcz bombardowany pytaniami o możliwość kupna „Martwych ciał”. Nakład był już wtedy wyczerpany, udało się zdobyć w magazynach ostatnie egzemplarze książki i je odsprzedać albo po prostu sprezentować chętnym. Okazało się, że na fali ogólnej fascynacji kryminalistyką pojawiło się wzmożone zainteresowanie sprawą Edmunda Kolanowskiego. W takiej sytuacji nie pozostało nic innego, jak wziąć się do roboty i przygotować nowe wydanie. Koleżanka z branży podpowiedziała mi, że warto, aby druga edycja zawierała jakieś nowe treści, dlatego postanowiliśmy „ponownie otworzyć sprawę” i zdobyć nowe materiały. Z satysfakcją stwierdzam, że udało się w znaczny sposób wzbogacić książkę.

A.G.: A jakie były początki pracy nad tym reportażem?

W.C.: Początek to tak naprawdę towarzyskie spotkanie z inspektorem Jurkiem Jakubowskim, policjantem, który poświęcił w swojej wspomnieniowej książce „Policjant” rozdział Edmundowi. Tekst, barwna relacja, wspomnienia to tło do zainteresowania się tematem na poważnie.

M.L.: Tak, na tym spotkaniu z Jurkiem po raz pierwszy usłyszałem o Kolanowskim. Byłem zdumiony i zszokowany, że w naszym mieszczańskim Poznaniu żyła i grasowała taka mroczna postać. Jego historia wydała się kapitalnym materiałem na opowieści spod znaku true crime. Po naradzie postanowiliśmy napisać o nim książkę.

A.G.: Pracując nad najróżniejszymi dokumentami związanymi z Edmundem Kolanowskim i rozmawiając z osobami biorącymi udział w tym śledztwie, na pewno mieliście Panowie wiele wrażeń...

M.L.: O tak, wiele wrażeń, mnóstwo emocji… O zdumieniu i szoku już wspomniałem. Co dodałbym do tego? Grozę, rodem z horroru, w końcu nasz bohater wykopywał trupy z grobów, a potem je bezcześcił. Niedowierzanie – jego konkubina wiedziała o tym – przynajmniej od pewnego momentu i najwyraźniej ignorowała to. Smutek, początek śledztwa to przecież zabójstwo jedenastoletniej dziewczynki, Alinki. Przygnębienie – marny los Kolanowskiego mógł go jakoś zaprogramować… Tak, przygnębia mnie fatalizm, który przebija z tej historii… Można by mnożyć wrażenia, ale tutaj urwę wątek. Jestem ciekaw wrażeń czytelniczek i czytelników.

W.C.: Każdy ma swoje wrażenia i to przy takim temacie. Dla nas najciekawsze, wydaje się, było spotkanie z uczestnikami postępowania i dokumentami po wielu latach od tych zdarzeń. Tym samym największym wrażeniem była chyba ocena dystansu tych osób do sprawy, konwencji zdarzeń i ich relacje często głęboko emocjonalne, czasami wycofane a czasami odrzucające chęć powrotu do tematu. Jednym słowem mnogość postaw i odniesień do sprawy. Tym samym trzeba było czerpać jak się da. To samo można powiedzieć o relacjach, jakie znalazły się w nowym wydaniu książki. Niewątpliwym wrażeniem dla nas było przeglądanie akt sądowych sprawy. Akt już postarzałych, zużytych. Wielokrotnie używanych dokumentów z tych akt. To dopiero frajda dla badacza. Fakty, emocje, wrażenia i oceny zawarte w dokumentach oraz wyciągane z nich właśnie tych emocji. To trochę jak podróż w czasie od stacji „dziś” do „wczoraj”.

A.G.: Co było według Panów powodem, dla którego tak trudno było „rozkuć Kolanosia”?

W.C.: Bo był naprawdę poważnym przeciwnikiem we wszelkich sferach. Wiedział co zrobił i jak, miał doświadczenie kryminalisty i wiedział, co mu grozi. Tak jednym zdaniem można to podsumować.

M.L.: Ciekawe pytanie. Znajomi policjanci mówią, że czasami trudniej jest „rozkuć” prostego przestępcę niż intelektualistę. To niekiedy skomplikowany przeciwnik – myśli zupełnie inaczej; trzeba umieć do niego dotrzeć, rozgryźć go. Tutaj sytuacja o tyle była ciężka, że „Kolanoś” wiedział, iż walczy o życie, i w związku z tym wykazywał się nie lada sprytem.

A.G.: Czy w trakcie śledztwa popełniono jakieś błędy, które można dostrzec z perspektywy czasu?

W.C.: Błędy zawsze się popełnia. Przedmiotem reportażu i naszą intencją nie była ocena i analiza śledztwa i postępowania sądowego w tej sprawie. Nie interesowało to nas zbytnio w aspekcie formalnym. Tam naprawdę był sukces. Wielki sukces w zakresie ustalenia sprawcy, jego zatrzymania i osądzenia oraz wymierzenia sprawiedliwej kary. Oczywiście w wymiarze tamtych realiów. Odpowiadając jednak na pytanie, można stwierdzić, że nie udało się pogłębić w toku przesłuchań sprawcy zagadnień związanych ze sferą motywacji, emocji i motywów związanych z szukaniem po prostu odpowiedzi na pytanie, dlaczego to robił, jak było to dla niego ważne i dlaczego został i był nekrofilem. Czyli poszukiwania odpowiedzi na pytanie o aspekt psychologiczny zachowań sprawcy.

M.L.: Jedna rzecz zapadła mi w pamięć. Mówił nam o tym major Wojtyniak. Kiedy Kolanowski był badany przez lekarzy – jeszcze w młodości – nikt zwrócił uwagi na jego opowieść o pociągu seksualnym do zwłok. Po prostu zignorowano to. Kto wie? Może gdyby wówczas potraktowano to wyznanie poważnie, jego nekrofilska „kariera” zostałaby zduszona w zarodku? To istotny błąd – tyle, że nie ówczesnej milicji.

A.C.: W książce pojawia się stwierdzenie, że nekrofilia, a takie między innymi zaburzenie miał Kolanowski, jest bardzo rzadką przypadłością. Czy w Polsce pojawili się inni nekrofile o podobnym zasięgu działania?

M.L.: Nic mi o tym nie wiadomo. Na marginesie dodam, że w jednym z podcastów poświęconych Kolanowskiemu opowiedziałem o francuskim nekrofilu z XIX. Sierżant Bertrand, bo to o nim mowa, miał podobny modus operandi. Co ciekawe, o tej postaci powiedział mi właśnie major Wojtyniak, kierownik grupy operacyjnej, która zatrzymała Kolanowskiego.

W.C.: Na pewno nie było takiego przypadku od tego czasu w Polsce. Czyny związane ze zbezczeszczeniem zwłok i zachowaniami mieszczącymi się w pojęciu nekrofilii miały miejsce i będą mieć miejsce. Taka jest natura ludzka, że komuś się to przydarza. Dlatego psychiatria to klasyfikuje jako zaburzenie. Tamta sprawa w historii polskiej kryminalistyki była jednak niepowtarzalnym precedensem. Przyznawali to specjaliści z różnych dziedzin.

A.G.: Co Panów pociąga w pracy nad podobnymi sprawami?

W.C.: Ciekawość. To chyba proste. Przedmiotem zainteresowania są zdarzenia nadzwyczajne, ich istota, przyczyny i sposób rozwiązania problemu społecznego. Na pierwszym planie zawsze są ludzie i ich uwikłania życiowe oraz eskalacja zła. Ludzie są ciekawi zła. My też.

M.L.: Doskonale ujęte. Mnie fascynują ludzkie wewnętrzne demony. Jak się rodzą i jak kierują ludzkim życiem.

A.G.: Po „Martwych ciałach” napisaliście Panowie wspólnie jeszcze „Mężczyznę w białych butach”. Czy możemy się spodziewać kolejnej Panów książki?

W.C.: Może. Najpierw musimy sobie jednak odpowiedzieć, nad jakim złem chcemy się pochylić.

M.L.: Kto wie, kto wie? Mamy taką jedną historię… Zobaczymy.

A.G.: Dziękuję za rozmowę.

Wywiad przeprowadziła Anna Grzeca.

WIĘCEJ O KSIĄŻCE

RECENZJA