#

Pisanie powieści polega na wysnuwaniu kłamstwa z prawdy

wywiad z Jenny Blackhurst

O tym ile prawdy jest w fikcji, który moment pracy nad książką jest najtrudniejszy i co czyta dla przyjemności z Jenny Blackhurst rozmawia Małgorzata Chojnicka.

Małgorzata Chojnicka: Z zawodu jesteś psycholożką. Co zdecydowało o wyborze tej profesji, chęć pomagania innym, czy może bardziej zafascynowanie ludzką psychiką?

Jenny Blackhurst: Studiowałam psychologię, ponieważ zawsze interesowała mnie specyfika ludzkich zachowań. Mózg to niezwykły organ – ten zlepek komórek stanowi o istocie każdej, unikalnej w swej wyjątkowości, istoty ludzkiej i decyduje o jej najskrytszych myślach i uczuciach. Przewidywanie i rozumienie ludzkich zachowań to wielka sztuka, a to jest właśnie zadaniem psychologa. Niestety nie pracuję w zawodzie, więc umykają mi nowe teorie i badania w tej dziedzinie, nad czym bardzo ubolewam. Intryguje mnie spór natura versus wychowanie, w którym skłaniam się ku przekonaniu, że indywidualne doświadczenia sprawiają, że jesteśmy tym, kim jesteśmy, a każde doświadczenie kształtuje nas odmiennie, w zależności od tego, jacy jesteśmy. To naprawdę niezwykłe.

M.CH.: Wymyślasz niesamowite historie. Każda kolejna jest bardziej mroczna od poprzedniej. Skąd czerpiesz inspiracje?

J.B.: Wszystko, czego doświadczam, skłania mnie do postawienia sobie pytania: co by było gdyby..? To pytanie i odpowiedź na nie to zalążek każdej nowej powieści. Rzeczywiście, moje książki stały się ostatnio mroczniejsze, bo i świat jest bardziej ponury. Może dlatego tak chętnie wszyscy uciekamy w fikcję, gdzie tak naprawdę nic złego nie może nam się przytrafić.

M.CH.: Jak wygląda twój dzień pracy? Wstajesz rano i kilka godzin siedzisz przy biurku, czy może zarywasz noce pisząc do białego rana?

J.B.: Ani jedno, ani drugie. Mam dwóch synów i dwa, pełne energii psy. Wymagają ode mnie wiele czasu i uwagi, a kiedy dają mi wolne, natychmiast z tego korzystam i biorę się za pisanie. Kiedy chłopcy są w szkole, mam bite trzy godziny na pracę – to całkiem dużo, biorąc pod uwagę, że piszę około tysiąca słów na godzinę. Po godzinie piętnastej moja produktywność spada, ale wtedy też chłopcy wracają do domu. Wieczorem, kiedy mają odrobione lekcje, są już wybawieni, najedzeni i kładą się do łóżek, ja biorę się za czytanie lub planuję, co wydarzy się następnego dnia na kartach mojej nowej powieści.

M.CH.: Jak wiele prawdy jest w pisanej przez ciebie fikcji?

J.B.: Zawsze jest w niej iskierka prawdy. Zawsze. Ale moje historie wyrywają się na wolność i zawsze od prawdy uciekają, wybierając własną drogę i niespodziewany finał. Za to zawsze bardzo dbam o to, by moi bohaterowie byli zbudowani z krwi i kości, a ich motywacje i cele wydawały się co najmniej bardzo prawdopodobne. Muszą działać racjonalnie, ich czyny powinny wynikać z psychologii danej postaci. Na tym polega pisanie powieści – na wysnuwaniu kłamstwa z prawdy i budowaniu fałszu bardziej realnego, niż rzeczywistość.

M.CH.: Moim zdaniem „Morderstwo na szlaku” to twoja najlepsza do tej pory powieść. Jak wpadłaś na pomysł jej napisania?

J.B.: Dziękuję ci za miłe słowa! Zainspirowała mnie prawdziwa historia Petera Falconio, który pojechał z dziewczyną na wycieczkę do Australii i zaginął. Choć nigdy nie odnaleziono jego ciała, pewnego mężczyznę oskarżono o zabójstwo, skazano i osadzono w więzieniu. Media podejrzewały, że dziewczyna Falconio wiedziała, co się naprawdę wydarzyło i ukrywała prawdę – to właśnie było źródłem mojego pomysłu na tę powieść: co, gdyby ona wiedziała więcej… Oczywiście to tylko takie gdybanie, a na to, że dziewczyna Petera coś ukrywała nie ma i nigdy nie było żadnych dowodów. No, ale mnie zapaliła się lampka.

M.CH.: Jakie sceny pisze ci się najtrudniej?

J.B.: Zdarza się, że mam problem z pierwszą, otwierającą książkę, sceną. W którym miejscu powinnam rozpocząć tę historię? Gdzie to powinno się dziać? Których bohaterów przedstawić czytelnikom jako pierwszych? Niełatwy wybór. Druga trudność polega na tym, że nowa opowieść już żyje w mojej głowie, ale wciąż mam w pamięci zakończenie poprzedniej książki. Nie jest łatwo płynnie się przedstawić. W sumie, przypomina to trochę wskakiwanie do pędzącego pociągu. Jak już jesteś w środku, to siedzisz wygodnie, jadąc prosto do celu, ale ewolucja, którą musiałaś wykonać, żeby się tam znaleźć, była karkołomna.

M.CH.: Kto jest pierwszym czytelnikiem Twoich powieści?

J.B.: Moja agentka i wydawca czytają świeżo ukończoną powieść w tym samym czasie. Wprowadzam zmiany, uwzględniając uwagi ich obojga, to naprawdę wiele ułatwia.

M.CH.: Nad czym w tej chwili pracujesz?

J.B.: Redaguję właśnie mój nowy thriller psychologiczny, którego akcja rozgrywa się na Martha's Vineyard – niewielkiej wyspie na Atlantyku, u wybrzeży amerykańskiego stanu Massachusetts. To historia kobiety, która chce tam odnaleźć swoją zaginioną siostrę, a odkrywa… długi łańcuch piętrzących się latami zbrodni. Pracuję też nad klasyczną powieścią detektywistyczną – misternie skonstruowaną i pełną zwrotów akcji.

M.CH.: Jak najbardziej lubisz wypoczywać?

J.B.: Gorąca kąpiel, ciepła piżama, dwaj synowie przytuleni do mnie i dobry film do kompletu – to jest dla mnie synonim relaksu!

M.CH.: Czy to prawda, że wspierasz lokalnych strażaków? Jak to wygląda?

J.B.: Przez pewien czas pracowałam jako pełnoetatowa strażaczka. Brzmi to bardzo ekscytująco, ale nie do końca tak było. Siedziałam za biurkiem i szkoliłam prawdziwych strażaków w korzystaniu z system komputerowego w remizie. Za to nasłuchałam się mnóstwa strażackich anegdot – czasem zabawnych, a czasem mrożących krew w żyłach – no i mogłam popatrzeć sobie na bohaterów i do nich powzdychać.

M.CH.: Czy zdarza ci się jeszcze czytać dla przyjemności?

J.B.: Oczywiście! Wciąż uwielbiam czytać, szczególnie, kiedy owinięta w koc usadzę się w wygodnym fotelu, a w kominku przed mną trzaska płonące drewno. Zwykle sięgam po kryminały, miejskie fantasy i wszelkie pełne magii historie z wiedźmami i wampirami.

M.CH.: Wymienisz swoje ulubione autorki thrillerów psychologicznych?

J.B.: Uważam, że Sharon Bolton jest jedyną w swoim rodzaju mistrzynią dziwacznych psychothrillerów. Niesamowity talent miała też zmarła w 2021 roku Mo Hayder.

M.CH.: A teraz mój ulubiony punkt programu, czyli pytanie o ulubioną potrawę!

J.B.: To także mój ulubiony punt programu! Mam słabośc do opiekanego pieczywa i sera. Szczególnie roztopionego. Dodaję ser do wszystkiego, co gorące, żebym mogła go jeść w rozpuszczonej formie. Po prostu uwielbiam ten smak!

M.CH.: Czego ci życzyć?

J.B.: Przytulnego domku nad wodą – nad morzem albo jeziorem – bez internetu i bez dzieci! I krzątającej się po nim bogini domowego ogniska, która dba o wszystko, podczas gdy ja skupiam się wyłącznie na pisaniu…




o książce

nasza recenzja

przeczytaj fragment