#

Zazwyczaj ulegam presji tematu, który od dłuższego czasu dopomina się o własne miejsce.

wywiad z Grzegorzem Gortatem

Zwykł dopasowywać gatunek do swoich literackich pomysłów, a nie pomysły do wytycznych gatunku. O niemożności ukrycia się przed samym sobą, grze z czytelnikiem i krętych losach „Pokoju bez widoku” z jego autorem rozmawia Paulina Stoparek.

Paulina Stoparek: Pańska najnowsza powieść, „Pokój bez widoku”, reklamowana jest jako thriller. Co Pan sądzi o tym gatunkowym przyporządkowaniu?

Grzegorz Gortat: Już w samym pytaniu pojawia się słowo „reklamowana”, i hasło to w dużej mierze stanowi część odpowiedzi. Książki przypisuje się do konkretnych półek księgarskich i bibliotecznych. Autorowi trudno z tą praktyką polemizować. Ostatecznie to od czytelnika zależy, której domowej półce powieść przyporządkuje.

P.S.: Zadałam powyższe pytanie, ponieważ dla mnie „Pokój bez widoku”, chociaż niewątpliwie posiada elementy thrillera, ma w sobie wiele z powieści psychologicznej, ba, nawet swojego rodzaju traktatu na temat niepokojów trawiących… i tu można uzupełnić w zależności od postrzegania treści książki: pisarza, hochsztaplera, kłamcy, człowieka nieustannie noszącego jakąś maskę… Mam wrażenie, że przemycenie tych niepokojów było dla Pana ważniejsze niż thriller jako taki. Mylę się?

G.G.: Jako autor chyba lepiej bym tego nie ujął. Może nie do mnie należy formułowanie podobnych sądów, uważam jednak, że jeśli jakaś powieść wykracza poza obręb swego gatunku, może to być dla niej tylko z pożytkiem. „Pokój bez widoku” postrzegam też w kategoriach swoistego moralitetu, pytania o naturę grzechu i potrzebę rozliczenia. Próba stworzenia portretów psychologicznych, chęć zajrzenia w głąb ludzkiej duszy, odkrywanie mrocznych zakamarków umysłu stanowią najważniejsze elementy powieściowego obrazu, siłą rzeczy osadzonego w ramy thrillera.

P.S.: Na Pańskiej stronie internetowej znalazłam taką ciekawostkę: „Powieść zacząłem pisać osiem, dziewięć lat temu. Komputerowy chochlik sprawił, że tekst w ówczesnym kształcie (ok. 50 stron) przepadł. Byłem pewny, że na zawsze, i zdecydowałem się projekt zarzucić. Po latach okazało się, że część pliku można przywrócić. Zachowały się też odręczne notatki. W tej sytuacji uznałem, że warto temat kontynuować”. Jak Pan ocenia siebie po upływie tych lat? Co się zmieniło w Pana pisarstwie od tego czasu? Czytał Pan z przyjemnością znalezione po tak długim czasie fragmenty i notatki czy raczej miał Pan ochotę co i rusz coś skreślać i poprawiać?

G.G.: Przede wszystkim uznałem, że niespodziewane odzyskanie fragmentu powieści to dobry znak, swoista podpowiedź bogini Fortuny, że warto do tekstu wrócić. Czy w stosunku to oryginalnego tekstu często wciskałem klawisz „delete”? Nie. Od początku wiedziałem, do jakiego punktu winienem bohatera doprowadzić. Natomiast wyzwaniem była przyjęta przeze mnie gra z czytelnikiem. Nie chciałem, by odbiorca zawczasu rozszyfrował literackie tropy i przewidział psychologiczne pułapki, jakie jemu i bohaterowi rozstawiam na z pozoru prostej drodze.

P.S.: O swoim bohaterze pisze Pan: „postać, której nie sposób polubić”. Nie zdradzając za wiele naszym Czytelnikom, odnotuję, że to właśnie ten bohater, pisarz John M. Godart, jest więźniem niesprecyzowanego, chociaż jak najbardziej realnego oprawcy, który pełni rolę swoistego sumienia Godarta. Kto zatem jest protagonistą, a kto antagonistą w Pańskiej powieści?

G.G.: Ja też wolałbym nie odkrywać zbyt wielu kart. Odpowiem więc następująco: chciałem, by czytelnik mógł – i czuł taką potrzebę – wcielać się na przemian w rolę tak Godarta, jak i jego nemezis. Ten prosty zabieg pozwala skutecznie uruchamiać głos sumienia, ten dość dziś staromodny i często odrzucany probierz naszego człowieczeństwa.

P.S.: Tytułowy pokój bez widoku to nie tylko pomieszczenie jako takie, lecz także symbol — a przynajmniej tak interpretuję ten tytuł — braku perspektyw i/lub bardzo silnego znużenia, niechęci do dalszej walki zwanej życiem. Zarazem, już w samej treści powieści, główny bohater nadmienia, że prawdą jest jakoby autorzy nadawali swoim postaciom cechy autobiograficzne. Oczywiste pytanie, jakie się nasuwa, brzmi: ile jest Johna M. Godarta w Grzegorzu Gortacie?

G.G.: Oczywiście, nie chodzi jedynie o zamkniętą przestrzeń. W wymiarze metaforycznym mowa o sytuacji, gdy życie – że użyję dość potocznego zobrazowania – stawia nas pod ścianą i mówi: „sprawdzam”. Przed samym sobą nie ukryjemy się pod maską. Nikt nie zna lepiej niż my sami naszych przywar, win i zaniechań. Cechy autobiograficzne? Nie będę dodawał sobie „czarnej legendy”, nawet gdyby miała się okazać udanym chwytem marketingowym. Posłużę się przykładem malarskim: z palety barw, którymi mógłbym namalować własny portret, dobierałem dokładnie te same kolory, inaczej tylko je mieszając.

P.S.: Thriller czy nie, „Pokój bez widoku”, dopóki czytelnik samodzielnie do niego nie „wejdzie”, na księgarskich czy bibliotecznych półkach raczej będzie postawiony obok dreszczowców. Co Pan sądzi o rodzimej konkurencji na tym polu? Czytuje Pan polskich pisarzy gatunkowych?

G.G.: Trudno mi się ustawiać w roli konkurenta, albowiem moje wejście na ten dość mocno ufortyfikowany obszar może się okazać raczej epizodem niż rozpisanym na lata marszem. To nie jest tak, iż pewnego dnia zakładam, że nadszedł czas na zmierzenie się z thrillerem albo powieścią grozy. Zazwyczaj ulegam presji tematu, który od dłuższego czasu dopomina się o własne miejsce, a wybór gatunku wynika jedynie z konieczności posłużenia się narzędziami typowymi dla tego gatunku. Tak powstała dylogia fantasy dla młodszych odbiorców („Świt Kambriddów”, „Cień Kwapry”), tak powstały powieści o Auschwitz („Zła krew”, „Szczury i wilki”), powieść „faustowska” „Patron”, osadzona w realiach gomułkowskiej Polski detektywistyczna powieść noir („Słowik Moskiewski”), powieść o koszmarze wojny widzianej oczami dziecka („Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo”), czy wydany kilka miesięcy temu kryminał „Pan Rasmussen” – który, podobnie jak Pokój bez widoku, nie czerpie z jednego tylko źródła.

P.S.: Właśnie! Pisze Pan także dla młodszych czytelników, że wspomnę tu o takich książkach jak chociażby. Łatwiej się Panu pisze dla dzieci czy dorosłych? Kto jest bardziej krytycznym czytelnikiem?

G.G.: Dla dorosłych czytelników staram się pisać tak, by przypomnieć im o dziecku, jakim kiedyś byli, a dziś próbują się od tego wspomnienia odciąć. Pisząc dla młodszych czytelników, chcę jak najdłużej utrzymać ich we względnie bezpiecznym świecie dzieciństwa, jednocześnie jednak próbuję ukazać pułapki świata dorosłych, by tym łatwiej mogli ich w przyszłości uniknąć. A kto – dorosły czy dziecko – jest bardziej krytycznym czytelnikiem? Moim zdaniem, bez względu na wiek, czytelnik zauważy, czy autor jest wobec niego szczery, czy prowadzi grę uników.

P.S.: Ukończył Pan filologię angielską, z zawodu jest Pan tłumaczem. Najważniejsza dla Pana książka, jaką do tej pory Pan przetłumaczył, to…?

G.G.: Gwoli wyjaśnienia, z tłumaczeń jako jedynego źródła zarobkowania utrzymywałem się jedynie przez dwa lata. Z kolei moja obecna etatowa praca wymaga dużego doświadczenia w dziedzinie przekładów, nie tylko tekstów literackich. Co do tłumaczeń literackich, przez blisko 30 lat uzbierała się lista zawierająca około 30 pozycji, autorów amerykańskich i brytyjskich. Z czasem tłumaczenia ustąpiły miejsca pracy nad własnymi tekstami, i ten trend utrzymuje się do dzisiaj.

Z różnych powodów dobrze wspominam pracę nad tłumaczeniem powieści Heat amerykańskiego autora Williama Goldmana, która ukazała się po polsku pod tytułem „Żar”. Uwagę zwracała lakoniczność opisów i zwięzła charakterystyka postaci, ukazanych głównie poprzez działanie, z ograniczonym udziałem narratora. Zapewne ten „filmowy” charakter powieści sprawił, że została adaptowana na potrzeby wielkiego ekranu.

P.S.: Pisarz, tłumacz… To wolne zawody. Trzeba sporej samodyscypliny, by się nie rozmemłać, by ekonomicznie zarządzać czasem… Udaje się to Panu? Jak wygląda dzień powszedni Grzegorza Gortata?

G.G.: Reprezentuję wcale chyba niemałe grono twórców, którzy pracują również etatowo. Zatem pod względem organizacji pracy pisanie czy tłumaczenie jest w moim przypadku „pracą po godzinach”. Co nie oznacza jednak, że – zwłaszcza w odniesieniu do uprawiania własnego literackiego poletka – tekst powstaje w godzinach od 17.00 do 23.00. Pisanie powieści sprowadza się przecież nie tylko do samej czynności; to również zbieranie materiałów, tworzenie notatek, zapisywanie pomysłów. Chyba każdy pisarz, podobnie jak malarz, ma taki własny, niepowtarzalny „szkicownik”.

P.S.: Zapomniałam wspomnieć, że stracony i odzyskany po latach plik z tekstem to nie jedyne kłopoty, jakie napotkał „Pokój bez widoku”, zanim w końcu ujrzał światła drukarni. Powieść miała zostać wydana w zeszłym roku, ale na drodze stanęła pandemia. Jak Pan się odnajduje w tych dziwnych czasach? Czy przesunięcie premiery książki to odosobniona niedogodność zawodowa, jaka się panu przytrafiła? Kim być trudniej w czasach zarazy: pisarzem czy tłumaczem?

G.G.: Pandemia przesunęła premierę książki, ale decyzja ta nie była bynajmniej nieoczekiwana. Wobec bolesnych strat, jakie stały się udziałem wielu osób i zbiorowości, narzekanie z mojej strony na odwlekającą się datę premiery powieści byłoby doprawdy małostkowe. Cieszę się, że książka trafi do czytelnika i być może będzie jednym z tytułów, które pomogą przetrzymać, czy raczej „przeczytać” pandemię.

Pandemia przyniosła odpowiedzi na wiele pytań, lecz odpowiedzi te nie napawają mnie optymizmem. Byłem naiwny, myśląc, że w obliczu jakże realnych i wielorakich zagrożeń staniemy się międzypokoleniowo bardziej solidarni i odtworzymy hierarchię prawdziwych wartości. Najkrócej rzecz ujmując, własne „ja” nadal przeważa nad interesem ogółu; pogoń za osobistą, często przyziemnie pojmowaną wolnością odbywa się z łamaniem wolności innych.

P.S.: A nad czym Pan obecnie pracuje i kiedy możemy spodziewać się Pana kolejnej książki? Z jakim gatunkiem literackim tym razem będzie korespondować i jakie elementy wykorzysta?

G.G.: Kręte losy powieści „Pokój bez widoku” nauczyły mnie, by wypowiadać się powściągliwie zarówno o powstającym tekście, jak i o perspektywach publikacji. W tej chwili mogę powiedzieć, że rozpocząłem pracę nad dwiema powieściami. Akcja pierwszej, do pewnego stopnia czerpiącej z rodzinnej historii, toczy się w latach 1933-1943 na Kresach; praca nad tym tekstem sprowadza się tymczasem głównie do przygotowania tła historycznego i odtworzenia realiów życia codziennego na Wołyniu. Natomiast realne kształty przybiera powieść, której akcja jest osadzona w fikcyjnym kraju Ameryki Łacińskiej. Historia o zbrodni i policyjnym śledztwie jest fabularnym tłem do stawiania pytań o mechanizmy władzy i meandry polityki, bynajmniej nie tylko w odniesieniu do Ameryki Łacińskiej.

P.S.: Bardzo dziękuję za rozmowę!


O KSIĄŻCE

FRAGMENT DO CZYTANIA

NASZA RECENZJA



Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)