#

Opisuję film, który mi się pojawia w głowie

wywiad z Klaudiuszem Szymańczakiem

Marzy mi się napisanie kryminału feministycznego, ale potrzebuję do tego współautorki. Mam nawet zarys takiej powieści z mocnym rysem obyczajowym, a nawet jej tytuł. Inspirację znalazłem na tyłach dworca zachodniego w Warszawie. Gdyby któraś z autorek polskich chciała spróbować pracy w zespole, do czego ja akurat marnie się nadaję, ale jestem ugodowy, to zapraszam.


fot. Weronika Ławniczak


Ewa Suchoń: Okazją do naszej dzisiejszej rozmowy jest premiera drugiej Pana książki pt. "Mroczny świt", ale wróćmy na moment do debiutu. Niespełna dwa lata temu "Negatyw" szturmem zdobył serca czytelników kryminałów. Wśród najczęściej spotykanych opinii to: "solidny kryminał", "wartościowa pozycja", "zaskakujący debiut", "daje do myślenia i zapada w pamięć". Jakie to uczucie, gdy pierwsza książka spotyka się z tak przychylnym przyjęciem?

Klaudiusz Szymańczak: Przede wszystkim byłem zaskoczony. Potem zadowolony. Siadając do pisania "Negatywu" przyjąłem jedną zasadę. Napiszę to, co chcę i tak jak chcę, nie czytając innych kryminałów i na niczym się nie wzorując. Chyba się udało i przede wszystkim z tego byłem bardzo zadowolony.

E.S.: Moje kolejne pytanie zalicza się do takich, które z pewnością słyszał Pan już wielokrotnie, ale proszę zaspokoić również naszą ciekawość ;) Zatem - co sprawiło, że były policjant, a obecnie właściciel szkoły językowej i nauczyciel angielskiego postanowił napisać książkę? Niektórzy autorzy mówią o marzeniu, inni o impulsie? Jak było w Pana przypadku?

K.S.: Od dziecka lubiłem pisać i czytać. Od zawsze próbowałem sił w mediach internetowych czy lokalnych gazetach, gdzie próbowałem publikować jakieś teksty publicystyczne. Może brakowało mi odwagi i pewności, żeby spróbować wcześniej, a może brakowało mi doświadczeń życiowych. Myślę, że ostatecznie zadecydowało o tym to, że byłem już zmęczony robieniem rzeczy, które robić musiałem, a niekoniecznie chciałem. Im bliżej czterdziestych urodzin, tym częściej pewnie myślimy, że trzeba chociaż spróbować, robić to, co się chciało robić od dziecka.

E.S.: W jednym z wywiadów wspominał Pan o udziale w kusie kreatywnego pisania organizowanym przez "Maszynę do pisania". Co dał Panu udział w tym kursie? Na ile zmienił lub potwierdził Pana wizję pisania?

KS: Decyzja o udziale w kursie była pokłosiem tych przemyśleń o zbliżającej się czterdziestce i próbie zrobienia czegoś, o czym zawsze marzyłem. Wiedziałem, że muszę się od czegoś i kogoś „odbić”, żeby wiedzieć, czy potrafię wysoko skoczyć. Wziąłem rozbieg, odbiłem się i skoczyłem. Nie wiem jeszcze jak wysoko dolecę, ale na razie myślę tylko o tym, żeby lecieć najlepiej jak umiem. Kurs był trampoliną, bez której do dzisiaj brałbym rozbieg, a nigdy nie podjął próby skoku. Poznałem ludzi, środowisko, realia i dowiedziałem się, że umiem pisać, a jednocześnie powiedziano mi, co mogę zrobić lepiej. Bezcenne doświadczenie, no i tam mnie zauważono.

E.S.: Praca zawodowa, rodzina, a teraz jeszcze - jak czytamy - dodatkowe studia filozoficzne na University of London. Raczej nie narzeka Pan na nadmiar wolnego czasu... Proszę zatem uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić, kiedy w tym wszystkim czas na pisanie? Jak wygląda Pana praca nad książką?

K.S.: Nie znajduję. Studia filozoficzne leżą i czekają na dokończenie i na rozwój wydarzeń, praca zawodowa i pisanie nieustannie walczą o palmę pierwszeństwa. Doba ma zawsze tyle samo godzin i to jest aktualnie coś do zmiany, do czego życie mnie już zmusza. Nie wiem jeszcze, jak to będzie wyglądać ostatecznie, ale wiem, że długo tak nie dam rady. Piszę w przerwie między zajęciami z angielskiego albo w weekendy. Praca nad książką wygląda tak, że włączam komputer i piszę. Mam jakiś ogólny zarys w smartfonie lub notesie, ale chyba jestem tzw. pantster, co w angielskim slangowym oznacza człowieka będącego przeciwieństwem plotter. Ci ostatni mają rozpisaną całą fabułę książki, wszystkie wątki, zwroty akcji i dylematy bohaterów. Ja mam tylko ogólną koncepcję. Wiem o czym książka ma opowiadać i zazwyczaj dość szybko wiem, jak ma wyglądać ostatnia scena. Potem włączam komputer i rolka z filmem w głowie zaczyna się kręcić. Większość tego co jest w moich książkach, wymyśliłem, stukając palcami w klawiaturę. Nawet niespecjalnie mam poczucie, że to wymyślam. Bardziej jakbym opisywał film, który mi się pojawia w głowie.

E.S.: Zespół T.Love w swoim utworze "Stany" śpiewa:
"Stany, Stany, fajowa jazda,
Zjednoczonych łopot flag.
Ameryka, gwiaździsty sztandar,
Czujesz klimat, na pewno tak"
Cytat ten pojawia się tutaj nieprzypadkowo. Czytając zarówno "Negatyw" jak i "Mroczny świt" wyraźnie widać, że czuje Pan klimat Stanów, "na pewno tak". Skąd u Pana takie zainteresowanie (i taka znajomość!) historią i kulturą USA?


fot. Weronika Ławniczak

K.S.: Nawet moja matka mnie kiedyś o to spytała i mam nawet ciekawą teorię na ten temat. Nikt z naszej rodziny nie był nigdy w USA, ja byłem pierwszy. Wracałem tam wiele razy i będę wracał do końca życia. Myślę, że zagrało kilka czynników. Pierwszy to język. Rodzice wysłali mnie na kurs angielskiego kiedy miałem dwanaście lat, albo niewiele więcej. Wtedy nie było szkół językowych na każdym rogu, a ja w podstawówce miałem jeszcze obowiązkowy rosyjski. Okazało się, że dość łatwo uczę się języków. Będąc nastolatkiem zacząłem słuchać Depeche Mode. To angielska grupa więc ich teksty, które są naprawdę dobre, były czymś, co wciągało mnie głębiej w kulturę anglosaską. Jak już znamy język, to łatwo wsiąknąć na dobre w fascynację krajem, w którym mówi się w tym języku, ale ta moja teoria jest dużo bardziej oryginalna. Kiedy byłem małym dzieciakiem, rodzice zostawiali mnie czasem na godzinę lub dwie, pod opieką naszej sąsiadki. Oni pracowali, moja babcia też. A ta sąsiadka nie. Była dla mnie jak taka kolejna babcia. Życiorys tej kobiety to materiał na osobną książkę, ale nigdy nie zapomnę tego, że ona nie potrafiła czytać i pisać, co nawet w latach osiemdziesiątych było bardzo rzadko spotykane, nawet w przypadku ludzi starszych, którzy przeżyli wojnę. Proszę sobie zatem wyobrazić, że ta kobieta, nie umiejąc czytać i pisać, popłynęła sama, chyba jakoś zaraz po wojnie, Batorym do USA, żeby odwiedzić siostrę bodajże. Dotarła tam statkiem z Gdyni, już w USA przesiadła się chyba jeszcze na samolot, po czym wróciła do Polski. Nie tylko nie znając słowa po angielsku, ale nie potrafiąc czytać i pisać po polsku! Wiele lat później, jak mnie czasem doglądała, to mi opowiadała o tym jakie to w Ameryce są „wielkie domy”. Tak więc moja teoria jest taka, że te jej opowieści zasiały amerykańskie ziarno w mojej kilkuletniej głowie. Myśl jest jak wirus. Christopher Nolan zrobił nawet o tym film "Incepcja". Teraz myślę sobie, że człowiek, który nie umie czytać i pisać, musi się nauczyć fenomenalnie opowiadać i mówić, żeby przetrwać. Ta pani od wielu lat nie żyje, ale te jej opowieści o wielkich domach żyją w moich książkach.

E.S.: Skoro jesteśmy już w Ameryce to porozmawiajmy o postaci agenta FBI Johna Slade`a. Skąd pomysł na takiego właśnie bohatera? Czy jest to postać wymyślona przez Pana od początku do końca, czy może wśród najliczniejszej w USA Polonii, zamieszkującej właśnie stan Nowy Jork, żyje jakiś pierwowzór Slade'a?

K.S.: Mogę chyba już trochę więcej powiedzieć na temat tej postaci. Żywego pierwowzoru tego bohatera nie ma, ale są bardzo ogólne pierwowzory kinowe. Podczas kursu pisania w „Maszynie do pisania” moja mentorka Alina Krzywiec zapytała mnie kiedyś, czy ja wiem jak on wygląda. Otóż jego imię i fizyczność to imię i wygląd agenta FBI Johna Doggeta z serialu Archiwum X granego przez Roberta Patricka. Jego nazwisko to nazwisko głównego bohatera filmu "Zapach kobiety" pułkownika Franka Slade‘a granego przez Al’a Pacino. Wygląd i nazwisko to inspiracja kinem. Wszystko inne zmyśliłem, bazując na własnych poglądach, obserwacjach, kompleksach i tym co widzę na co dzień w mediach polskich i amerykańskich i czytam w książkach.

E.S.: Nie jest żadną tajemnicą, co również ma potwierdzenie w Pana książkach, że realia pracy policjantów w Polsce i agentów FBI trochę jednak się różnią. Jak wyglądał w tym przypadku research? Mogę domniemywać, że "część polska" w jakimś stopniu opiera się na Pana osobistym doświadczeniu, jako policjanta. A część amerykańska? No chyba, że to jakaś tajemnica federalna, wówczas nie było pytania ;)

K.S.: Uważam, że policjanci na całym świecie to ludzie, którzy są ulepieni z podobnej gliny. Tak jak pisarze, żołnierze, czy fryzjerzy. Myślę, że to co robimy na co dzień, bardziej nas kształtuje, niż to gdzie się urodziliśmy. Nie sądzę, żeby realia pracy amerykańskiego policjanta różniły się bardzo od realiów polskich. No może z wyjątkiem tego, że w USA częściej strzelają. Część amerykańska to kwestia moich zainteresowań po prostu. Byłem kilka razy w USA, przeczytałem o tym kraju masę książek, widziałem sporo dobrych filmów, również dokumentalnych, które bardzo lubię. Mamy szczęście żyć w czasach w których, gdy naprawdę chcemy się czegoś dowiedzieć, można to łatwo zrobić. Zwłaszcza jeśli się zna język kraju, którym się interesujemy.

E.S.: Zarówno "Negatyw", jak i "Mroczny świt" poruszają ważne i trudne tematy. Ważne społecznie, ostatnio również bardzo medialne. Mam wrażenie, że warstwa kryminalna powieści to pretekst, by zwrócić uwagę czytelnika na takie pojęcia jak: rasizm, ksenofobia, nienawiść, molestowanie, handel dziećmi, pornografia dziecięca. Czy dobrze odczytuję Pana intencje, by poprzez tak popularny gatunek, jakim jest kryminał, dotrzeć do świadomości ludzi z ważnymi tematami?

K.S.: Nie chciałbym nikogo urazić, ani robić jakichś głupich prowokacji jako człowiek niereligijny i niewierzący, ale odpowiem tak: najlepiej sprzedająca się książka świata, czyli Biblia, to po części historia skazania na śmierć niewinnego faceta i opowieść o tym, jak egzekucja na nim stała się zarzewiem zmian w świadomości i kulturze milionów ludzi na kilka setek lat do przodu. Przy czym śmierć Chrystusa to jedynie fragment tej wielkiej księgi. Niemała część jest o tym, co było przedtem i potem. „Zbrodnia i kara” Dostojewskiego też jest dla mnie kryminałem, a ma około pół tysiąca stron i jest klasyką literatury światowej. Nie wiem dlaczego, kryminał ześlizgnął się jakoś w literaturę mało ambitną. Być może dlatego, że przez lata ograniczał się do opowieści o tym, jak to ktoś kogoś w bramie zadźgał albo otruł kochanka żony. Myślę, że rozwój psychologii doprowadził do tego, że zaczęliśmy się przyglądać motywom naszych działań i naszym emocjom. Zabójstwo nigdy nie jest banałem i być nie powinno. Nie można o morderstwie napisać tak, jak to się robi w kronice kryminalnej codziennej gazety. Zabicie człowieka to ułamek sekundy i nie jest specjalnie ciekawe, no chyba że dla lekarzy sądowych. Ciekawe jest to, co działo się minutę, tydzień, miesiąc, rok przed tą feralną sekundą. Renesans kryminału jakoś dziwnym trafem zbiega się z rozkwitem rapu i hip hopu. Myślę, że to nie przypadek. Przestaliśmy chyba jako społeczeństwo, zamiatać pod dywan biedę, wściekłość, frustrację, choroby psychiczne, rozwody, konflikty religijne i społeczne itp.


fot. Weronika Ławniczak


E.S.: „Ograniczenia pewnych form pisarstwa doprowadzą w końcu do kontroli i ograniczenia wszystkich jego form z wyjątkiem wybranych przez jakieś uprawnione do tego gremium. Pisarz musi mieć prawo poruszać wszystkie tematy” - tak o pisaniu i pisarzach mówił Charles Bukowski. Twierdził również, że "jeżeli już o coś zabiegasz, idź na całego, w przeciwnym razie nawet nie zaczynaj". Zgadza się Pan z tymi twierdzeniami? Taka jest/powinna być rola literatury? Zero kompromisów?

K.S.: Bukowskiego uwielbiam i uważam, że rolą literatury winno być zmuszanie do myślenia. Podobnie widzę rolę mediów. Niestety różnie z tym ostatnio bywa. Jedyne ograniczenie jakie widzę, to czyjaś krzywda lub brak jego zgody na upublicznienie czegoś. Nigdy nie zdecydowałbym się na opublikowanie czyichś pamiętników lub listów bez zgody tego człowieka. Na przykład po jego śmierci. Nie mieści mi się to w głowie, a wiem, że to się robi i to niekoniecznie z chęci zysku czy dla sławy, zazwyczaj dla pogłębiania wiedzy o jakimś pisarzu. Podobnie jak nie opisałbym czyichś autentycznych doświadczeń udając, że to fikcja literacka. To słabe według mnie. Wszystko inne musi się odbywać bez kompromisów, a pisarz musi mieć możliwość opisania wszystkiego, co chce, ale pod warunkiem że to on tworzy świat który opisuje, a nie wchodzi w buty dziennikarza, tylko zmieniając nazwiska.

E.S.: Wiemy już, że jest Pan fanem Depeche Mode, ale też skeczów Monty Pythona, starych niskobudżetowych horrorów i gier wideo. A ja dopytam jeszcze o książki. Jakie są Pana ulubione gatunki? Ulubieni autorzy? Książka/książki, które wywarły największe wrażenie?

K.S.: Lubię wspomnianego już Dostojewskiego i klasykę amerykańską, ale mam też wielką słabość do kina amerykańskiego i starego kina polskiego. Bukowski to osobna liga. Horrory i gry wideo, podobnie jak Monty Python, to rozrywka. Książka, w której dosłownie znalazłem sens życia to „Człowiek w poszukiwaniu sensu” Viktora Frankla. Jak na ironię nie czytuję wielu kryminałów, ale był jeden, wiele lat temu, po którym pojawiła się w głowie myśl, że muszę spróbować zostać pisarzem i była to „Prawda o sprawie Harry`ego Queberta” Joela Dickera. „Ognisko Próżności” Toma Wolfe, też mnie jakoś poruszyło. Myślę, że wrócę do kryminałów, kiedy trochę wystrzelam się z tych, które mam w głowie.

E.S.: W ostatnim czasie na rynku pojawiło się kilka interesujących projektów będących efektem współpracy pisarza-kryminalisty oraz pisarki tworzącej literaturę obyczajową. Dla przykładu wspomnę tylko takie duety jak: Wojciech Chmielarz i Katarzyna Zyskowska ("Koma"), czy Stefan Darda i Magdalena Witkiewicz ("Cymanowski Młyn"). A czy Klaudiusz Szymańczak widzi się w takim duecie? I jeśli tak, to z kim?

K.S.: Skorzystam z okazji i zaapeluję.☺ Marzy mi się napisanie kryminału feministycznego, ale potrzebuję do tego współautorki. Mam nawet zarys takiej powieści z mocnym rysem obyczajowym, a nawet jej tytuł. Inspirację znalazłem na tyłach dworca zachodniego w Warszawie. Gdyby któraś z autorek polskich chciała spróbować pracy w zespole, do czego ja akurat marnie się nadaję, ale jestem ugodowy, to zapraszam. Można mnie znaleźć na Facebooku.☺

E.S.: Na koniec proszę zdradzić czytelnikom, nad czym Pan teraz pracuje. Trochę poszperałam na Pana facebookowym profilu i znalazłam taką oto informację, : "W jakieś około dwanaście miesięcy udało mi się skończyć dwie książki stanowiące dalszą część (...) "Negatywu". Kiedy możemy spodziewać się kolejnej powieści z agentem Slade'm?

K.S.: Niebawem. Wraz z nadejściem "Mrocznego świtu" czytelnicy dowiedzą się szczegółów. Wszystko jest już gotowe. A pracuję nad kolejną książką. Kryminałem obyczajowym z mocnym akcentem politycznym i medycznym.


fot. Weronika Ławniczak

E.S.: Mam jeszcze jedno nurtujące mnie pytanie. Skąd imię Tesla dla Tesli? Mam przeczucie, że to nie jest taka sobie zwyczajna historia. ;)

K.S.: Jej imię to akurat historia dość banalna. Skutek kilkugodzinnej narady rodzinnej i nadzieja, że będzie mądrym psem jak ten wynalazca, chociaż wszyscy ją kojarzą z autami elektrycznymi. Jej pojawienie się w moim życiu to trochę ciekawsza historia. Posiadanie bulteriera to było moje ostatnie niespełnione marzenie życiowe. Uwielbiałem te psy od dziecka, kiedy to obejrzałem jakiś film, w którym grał taki pies. Moja żona kupiła mi ją na czterdzieste urodziny i w ten sposób zostałem facetem bez marzeń, albo facetem któremu wszystkie marzenia się spełniły. Niepotrzebne skreślić.

E.S.: Dziękuję pięknie za rozmowę!


O KSIĄŻCE

NASZA RECENZJA


Ewa Suchoń – nałogowa czytelniczka, która uwielbia swoją pasją zarażać innych. Miłośniczka mrocznych kryminalnych i thrillerowych klimatów. Życiowa optymistka. Zakochana w swoich rodzinnych Beskidach. Pasjonatka fotografowania i smakoszka kawy.