tytuł: Jego krwawe zamiary
podtytuł: Dokumenty dotyczące sprawy Rodericka Macrae
autor: Greame Macrae Burnet
tłumaczenie: Mirosław Śmigielski, Monika Rodziewicz
liczba stron: 368
Oprawa broszurowa
ISBN: 978-83-66013-06-3
ISBN wydania elektronicznego: 978-83-66013-07-0
cena: 39,90 zł
Cena e-book: 29,90 zł
Ostatnie wpisy:
- Przerażająca gra wywiadów o najwyższą stawkę
- Pasjonująca przygoda z bursztynem w roli głównej!
- To jak jazda rozpędzonym bolidem – ostra i niebezpieczna!
- Fascynująca podróż do mroków średniowiecza
- Podróż do tak mrocznego świata, że aż cierpnie skóra!
- Prawda jest okrutniejsza od najbardziej wymyślnej fikcji!
- Nie trzeba od razu skakać na bungee - można sięgnąć po „Dolinę szpiegów”!
- Zakończenie niczym erupcja uśpionego wulkanu!
- Diabli wiedzą…
- Dwa domy, dwa miejsca, ale czy na pewno dwie historie?
Jego krwawe zamiary
Greame Macrae Burnet
Thriller psychologiczno-sądowy. Jedna z najważniejszych powieści grozy ostatnich lat.Szkocja, 1869 rok. W zapomnianej przez Boga i ludzi osadzie zostaje popełnione potrójne morderstwo. Do winy przyznaje się siedemnastoletni Roderick Macrae. Czy rzeczywiście jest odpowiedzialny za zbrodnię. Co mogło sprawić, że postanowił zrealizować swe krwawe zamiary?
Czarujące, mroczne i genialnie napisane.
„The Sunday Times”
Porywająca, złowieszczo intrygująca i inteligentna powieść!
„The Times”
Piekielnie dobra książka, w pełni zasługująca na zainteresowanie, którą przyniósł jej Booker.
„The Guardian”
Niezwykle wciągające studium charakterów! Porywające!
„The Bookseller”
Sceny zapadające głęboko w umysł. Fotograficzna precyzja. Wciągająca i wielowarstwowa powieść.
„Review of the Arts”
Finalista Nagrody Bookera 2016
Zdobywca Nagrody Saltire 2016 w kategorii Najlepsza Powieść 2016
Zdobywca Nagrody Vrij Nederland w kategorii Najlepszy Thriller 2017
Filnalista Nagrody Los Angeles Times w kategorii Najlepsza Książka Grozy 2017
Finalista Sunday Herald Culture Awards w kategorii Autor Roku 2017
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piszę to na prośbę mojego adwokata – pana Andrew Sinclaira, który traktował mnie tu, w Inverness, z uprzejmością, na jaką w żaden sposób nie zasługuję. Moje życie było krótkie i mało znaczące, a ja nie zamierzam uchylać się od odpowiedzialności za czyny, które ostatnio popełniłem. Swe słowa przelewam na papier jedynie po to, by odwdzięczyć się mojemu pełnomocnikowi za okazaną życzliwość.
Pan Sinclair pouczył mnie, bym jak najklarowniej przedstawił okoliczności morderstwa Lachlana Mackenziego oraz pozostałych ofiar, a ja uczynię to najlepiej, jak potrafię, z góry przepraszając za ubóstwo słowne i prostacki styl.
Zacznę od tego, że dokonując tych czynów, chciałem jedynie wybawić mojego ojca od udręk, jakich ostatnio doświadczył. Ich źródłem był nasz sąsiad, Lachlan Mackenzie, a dla losu mojej rodziny wielką korzyścią było to, że usunąłem go z tego świata. Przyznaję, że już od narodzin nie byłem dla ojca niczym innym jak przekleństwem, a to, że opuszczę dom rodzinny, z pewnością przyniesie mu ulgę.
Nazywam się Roderick John Macrae. Urodziłem się w 1852 roku i całe dotychczasowe życie spędziłem w wiosce Culduie w hrabstwie Ross. Mój ojciec, John Macrae, jest dzierżawcą gruntu i ma dobrą opinię w naszej parafii. Nie zasługuje na to, by jego dobre imię zostało zszargane przez haniebne czyny, których się dopuściłem. Moja matka, Una, urodziła się w 1832 roku w miasteczku Toscaig, jakieś dwie mile na południe od Culduie. Umarła przy porodzie mojego brata Iaina w 1868 roku i to zdarzenie, moim zdaniem, stało się początkiem naszych problemów.
* * *
Culduie to miejscowość dzierżawcza, składająca się z dziewięciu domów, należąca do parafii Applecross. Położona jest mniej więcej milę na południe od Camusterrach, gdzie znajdują się kościół i szkoła, w której otrzymałem wykształcenie. Wioska Applecross posiada gospodę i targowisko, a to sprawia, że niewielu podróżnych zapuszcza się do Culduie. W zatoce Applecross stoi Wielki Dom. Mieszka w nim lord Middleton i zabawia swoich gości w porze wakacyjnej. W Culduie nie ma żadnych atrakcji ani rozrywek, które mogłyby zwabić przyjezdnych. Droga z naszej miejscowości prowadzi do Toscaig i nigdzie indziej, zatem mamy niewielki kontakt ze światem.
Culduie leży u podnóża Càrn nan Uiaghean, jakieś trzysta jardów od morza. Wioskę i drogę dzieli obszar żyznej gleby uprawianej przez mieszkańców. Nad wsią znajdują się letnie pastwiska, a także złoża torfu, dzięki którym mamy opał. Wychodzący daleko w morze półwysep Aird-Dubh stanowi naturalną przystań i chroni Culduie przed dokuczliwym klimatem. Wioska Aird-Dubh nie jest bogata w ziemię uprawną, a większość mieszkańców zajmuje się połowem ryb. Społeczności obu wsi prowadzą handel wymienny, ale znajomości nie wykraczają poza niezbędne kontakty i trzymamy się nawzajem na dystans. Zdaniem mojego ojca ludzie z Aird-Dubh są niechlujni i niemoralni, więc pomimo iż z konieczności prowadzi z nimi interesy, nie znosi ich. Jak to zazwyczaj bywa wśród handlarzy rybami, mężczyźni stamtąd nie mają umiaru w piciu whisky, zaś ich żony nie przebierają w słowach. Chodziłem z ich dziećmi do szkoły i mogę potwierdzić, że z wyglądu nie różnią się od innych, ale są podstępne i nie wolno im ufać.
Przy trakcie łączącym Culduie z drogą stoi dom Kenny’ego Dyma. Jest najpiękniejszy w wiosce, bo posiada niezwykły dach łupkowy. Pozostałe osiem domów zbudowano z kamienia wzmocnionego torfem i pokryto strzechą. Każdy ma jedno albo dwa przeszklone okna. Mój dom rodzinny jest najbardziej wysunięty na północ i usadowiony tak jakoś na rogu, że podczas gdy inne domy mają widok na zatokę, od nas widać tylko wioskę. Dom Lachlana Beczki można dostrzec na przeciwległym końcu Culduie, i jest on drugim – po domu Kenny’ego Dyma – największym domem w naszej miejscowości. Pozostałe domy zamieszkują dwie kolejne rodziny z klanu Mackenziech, rodzina MacBeath, pani i pan Gillanders, którzy mieszkają sami, gdyż wszystkie ich dzieci wyjechały, nasz sąsiad McGregor z rodziną oraz pani Finlayson – wdowa. Poza tymi dziewięcioma domami są różne przybudówki, wiele z nich o dość szczególnej konstrukcji, w których trzyma się zwierzęta, przechowuje narzędzia itp. Tak wygląda nasza społeczność.
Nasz dom składa się z dwóch pomieszczeń. Większą część budynku zajmuje obora, a na prawo od jej drzwi jest nasze domostwo. Klepisko mamy nieco pochylone w kierunku morza, dzięki czemu moczówka nie spływa nam do izby. Obora jest przedzielona barierką z drewna zebranego na brzegu morza. Na środku izby stoi piec, a obok niego stół, przy którym jadamy posiłki. Oprócz stołu mamy dwie solidne ławki, fotel ojca i duży drewniany kredens, który matka wniosła do domu jako wiano. Śpię z młodszym bratem i siostrą na pryczy na końcu pokoju. W izbie na tyłach domu śpią ojciec i starsza siostra Jetta. Mój ojciec zrobił dla niej osobne łóżko. Zazdroszczę jej tego i często marzę, by leżeć tam razem z nią, ale tu u mnie jest cieplej, a w czarnych miesiącach, gdy zwierzęta są w domu, lubię słuchać delikatnych odgłosów, jakie wydają. Mamy dwie krowy mleczne i sześć owiec. Na tyle zezwala nam udział we wspólnych pastwiskach.
Na początku powinienem zaznaczyć, że między moim ojcem a Lachlanem Mackenziem były jakieś dawne zatargi, jeszcze zanim przyszedłem na świat. Nie znam źródła tej wzajemnej niechęci, bo ojciec nigdy o tym nie mówił. Nie wiem także, po czyjej stronie leży wina i czy ta wrogość powstała za ich życia, czy też była skutkiem waśni ich przodków. W tych stronach często chowa się urazę nawet wtedy, gdy jej źródło dawno ode-szło w niepamięć. Na szczęście mój ojciec nigdy nie wciągał w ten spór mnie ani innych członków naszej rodziny. Sądzę zatem, że musiał pragnąć zgody, bez względu na charakter tych zatargów.
Jako mały chłopiec obawiałem się Lachlana Beczki i nie za-puszczałem się poza zbieg dróg na końcu wioski, gdzie znajduje się skupisko członków klanu Mackenziech. Oprócz Lachlana Beczki mieszkają tam jeszcze rodziny jego brata Aeneasa i jego kuzyna, Petera, którzy są znani ze swoich hulanek i częstych awantur w gospodzie w Applecross. Wszyscy trzej są bardzo krzepkimi, silnymi ludźmi, którzy lubią patrzeć, jak inni ze strachu schodzą im z drogi. Pewnego razu, gdy miałem pięć czy sześć lat, puszczałem latawiec, który zrobił mi ojciec ze strzępów jakiegoś worka. Nagle latawiec wpadł na pole, a ja dość lekkomyślnie pobiegłem za nim, aby go odzyskać. Ukląkłem i próbowałem rozwiązać sznurek wplątany w kukurydzę, gdy nagle poczułem, że chwyta mnie jakaś olbrzymia ręka i ciągnie z wielką siłą ku drodze. Wciąż ściskałem latawiec, ale Lachlan Beczka wyrwał mi go i rzucił na ziemię. Potem uderzył mnie otwartą dłonią w głowę i zwalił z nóg. Byłem tak przerażony, że straciłem kontrolę nad swoim pęcherzem, co naszego sąsiada bardzo rozbawiło. Podniósł mnie i ciągnął przez całą wioskę. Beczka zwymyślał mojego ojca za szkodę, jaką wyrządziłem na jego polu. Zamieszanie przy-ciągnęło uwagę matki. Podeszła do drzwi i w tym momencie Beczka wypuścił mnie z żelaznego uścisku. Wpadłem do domu jak wystraszony pies i schowałem się skulony w oborze. Jeszcze tego wieczoru Lachlan wrócił do nas i zażądał pięciu szylingów odszkodowania za stracone plony. Ukryłem się w tylnej izbie i nasłuchiwałem. Moja matka odmówiła, tłumacząc, że szkody, jakich doznały jego zbiory, musiały powstać na skutek wleczenia mnie przez pole. Wtedy Beczka wniósł skargę do konstabla, ale została oddalona. Pewnego ranka kilka dni później ojciec odkrył, że znaczna część naszych upraw została w nocy stratowana. Nie wiedzieliśmy, kto to zrobił, ale nikt nie miał wątpliwości, że była to sprawka Lachlana i jego krewnych.
Gdy dorosłem, zawsze towarzyszyło mi jakieś złe przeczucie, gdy schodziłem do dolnej części wioski.
źródło: materiały prasowe wydawnictwa