#

Mariusz Czubaj "R.I.P."

„R.I.P.”, najnowsza książka Mariusza Czubaja, stanowiąca drugi tom z serii powieściowej z Marcinem Hłaską, zgodnie z zapowiedzią wydawniczą, ma być polskim westernem połączonym z czarnym kryminałem. To interesująca zajawka, która nie jest wyłącznie chwytem reklamowym, zwłaszcza, że o fascynacji westernem kilkukrotnie wspominał w trakcie pracy nad książka sam autor. Czy więc Marcin Hłasko to nasz rodzimy współczesny Wyatt Earp, a sam pisarz to John Wayne polskiej literatury?

O ile przyrównanie jednego z najlepszych polskich autorów kryminałów do Wyatta Earpa to oczywiście żartobliwa forma oceny literackiego wyboru Mariusza Czubaja. I nie ukrywa się w tym żadna ironia, a tym bardziej złośliwość. To jednak zestawienie postaci Marcina Hłaski z legendarnym Wyattem Earpem to nie zabawny przypadek, lecz w pełni świadoma metafora. To właśnie główny bohater powieści „R.I.P.” stanowi klucz do fabuły ostatniej książki autora „Kołysanki dla mordercy”. Potwierdza równocześnie, a właściwie utwierdza czytelników, że Czubaj jest mistrzem kreowania mocnych i ciekawych charakterów. To żadne odkrycie, ale wielkość jego kryminalnego świata, poza oczywiście udanymi i ciekawymi intrygami, to przede wszystkim główni bohaterowie. Rudolf Heinz i Marcin Hłasko. Ponadprzeciętni, niebanalni, dalecy od tzw. ideału, z własnymi pęknięciami emocjonalnymi i psychologicznymi. Z poczuciem własnej wartości i świadomością wartości. Marcin Hłasko niewątpliwie już w pierwszej powieści „Martwe popołudnie” okazał się trudniejszą postacią do zaakceptowania czy też zrozumienia. Mocniej rozchwiany i stanowczo nieobliczalny. W „R.I.P.” zaskakuje nową postawą. Mam wrażenie, że tym razem autor mocniej w swoim bohaterze zaakcentował jego wewnętrzny świat, skupiając się na jego emocjonalnych lękach i porażkach. Kryminalna sprawa, odszukania zaginionej przed rokiem dziewczyny, którą - wbrew początkowym obawom - podejmuje się rozwiązać, tak naprawdę jest wyłącznie pretekstem. Pretekstem do rozwikłania zagadki własnego życia, rodzinnej przeszłości, w której centralnym elementem jest ojciec. Z każdą kolejną kartą powieści odnosi się wrażenie, że relacja Marcina Hłaski z ojcem stanowi swoisty leitmotiv jego wszelkich działań, nie tylko tych aktualnych, ale wiele tłumaczących zachowania z poprzedniego tytułu.

Zada ktoś pytanie - to gdzie to westernowe podejście do literackiej wizji Czubaja? Właśnie w postaci Marcina Hłaski. Po pierwsze nadal to rodzaj samotnego jeźdźca, Easy Ridera, bohatera drogi. Bezkompromisowego „rewolwerowca”, który nigdy nie odpuszcza, a lęk - nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi - jest mu w pełni obcy. Po drugie Hłasko trafia na Dziki Zachód. To oczywiście przenośnia, za którą ukrywa się jak najbardziej realna przestrzeń rozciągająca się pomiędzy Szczytnem a Starymi Kiejkutami. Sama w sobie nosi właściwości jak najbardziej charakterystyczne dla westernu. Zarówno pod względem geograficznym, jako kraina niedostępna, nierozpoznana, daleka od miejskiej cywilizacji. Ważniejszy jednak dla przyjętego schematu powieściowego jest fakt swoistego wyłączenia tego fragmentu Mazur spod prawa. W tej fabularnej przestrzeni prawo, choć trudno tak naprawdę określać to takim właśnie słowem, kreuje Henryk Koenig. Właściciel prawie wszystkiego wokół, w tym także losów ludzkich, co oczywiście stoi w sprzeczności z poglądami Marcina Hłaski. Ten zły z natury człowiek zostaje dość szybko rozpoznany jako łącznik pomiędzy zaginioną dziewczyną a ojcem głównego bohatera, który przecież nigdy z Mazur nie wrócił. Nie jest oczywiste jakie fakty łączą te dwie historie, lecz w tym właśnie ukrywa się tajemnica fabularnej zagadki. Wraz z nią rodzi się obowiązek jej rozwikłania i zadośćuczynienia.

Intryga, którą proponuje w „R.I.P.” Mariusz Czubaj nie jest - ku przyjemności miłośników kryminałów - wyłącznie czymś, co rozwija się w dychotomicznym starciu na linii Hłasko-Koenig, teraźniejszość-przeszłość. Pisarz komplikuje wątki, umieszczając postać nierozpoznanego mściciela, bo tak chyba można nazwać tajemniczego bohatera, któremu przyświeca cel zemsty. A przecież mamy jeszcze guru sekty i jego zwolenników. I nagle robi się gęsto i interesująco. Sprawa dwóch zaginięć, tego odległego czasowo (ponad dwadzieścia lat) zaginięcia ojca i całkiem świeżego, bo rocznego, siostrzenicy wpływowej mecenas Magdy Wolskiej, nabiera całkiem innych znaczeń. Hłasko, jak przystało na bohatera spod pióra Czubaja, pośród tak wielu skomplikowanych i dość długo nieodgadnionych elementów świata czuje się jak przysłowiowa ryba we wodzie. Nie jest przecież przy tym kimś kogo nie dotykają wątpliwości i nie dosięgają słabości. Emocjonalność głównego bohatera zyskuje zupełnie nową, ciekawszą i bogatszą twarz. To jest chyba najmocniejsza strona recenzowanej powieści. „R.I.P.” jest więc czymś więcej niż czarnym kryminałem. Oczywiście autor „Etnolog” czerpie garściami z najlepszychtradycji, zapoczątkowanych „Sokołem maltańskim”, a na wyżyny literackiego mistrzostwa podniesionych w książkach Chandlera. Czyni to najlepiej jak umie, ubierając „czarną” przestrzeń we współczesność małomiasteczkowej Polski. To zupełnie nie dziwi. Pod tym względem Mariusz Czubaj zawsze był o krok do przodu od innych autorów, zawsze czynił to nienachalnie, delikatnie, ale bardzo czule w punkt. Nie przez przypadek więc otrzymał specjalną nagrodę Kryminalnej Piły. I tym razem w tej „czarnej” wizji czasu przedstawionego jest odważny obraz współczesnej Polski. Może nie tej widzianej z okien wielkich bloków i korporacyjnych wieżowców, ale jednak istniejącej, namacalnie ciągle żywej. A tak okazuje się idealnie pasować do czarnego kryminału. Hłasko nie jest jednak tak jednoznacznie wypalonym, upadłym detektywem, bez jakiejkolwiek refleksji i tożsamości. On w recenzowanej powieści o tą tożsamość emocjonalno-rodzinną walczy na oczach czytelników.

Tą swoistą „walkę” wygrywa, ale droga do niej jest kręta, z pewnością nie czarno-biała i nie tak oczywista, jak wydawałoby się niejednemu miłośnikowi kryminałów, w których dobro w ostatecznym starciu ze złem zbrodni wygrywa ideą prawa i sprawiedliwości. „R.I.P.” temu nie tyle zaprzecza, co w końcowej rozrachunku fabularnym sytuuje swojego bohatera i nas samych w niecodziennym miejscu wyborów życiowych. W nich też odwieczne wartości nabierają nowych znaczeń, niekoniecznie jasnych i etycznie bezdyskusyjnych. To miejsce, w którym Czubaj zastosowane formy czarnego kryminału i westernu wprowadza na wspólną ścieżkę. Szkoda tylko, w obliczu udanej pisarsko propozycji, napisanej świetnym językiem i z wyjątkowo trafnym, mocnym tempem narracyjnym, zbyt szybko i zbyt mocno we własnych zapowiedziach wyłożył to, co literacko ukrył pomiędzy akcją powieściową. Ale nawet jeśli wiemy, że to walka zła ze złem, to mało komu udaje się tak udanie artystycznie pokazać. Dlatego „R.I.P.” nie jest kryminałem jednym z wielu, jakie zalegać będą na półkach wydawniczych.

Leszek Koźmiński