#

Serce bije gwałtownie i bezpardonowo.

Ta gra słów bardzo dobrze określa to, co swoją nową powieścią zafundował czytelnikom Bartosz Szczygielski. Kto czytał poprzednie części jego trylogii i docenił popkulturowe i symboliczne zamierzenia autora, ten wie, że Szczygielski postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Sfinalizować satysfakcjonująco coś, co jest mocne, by nie powiedzieć drastyczne, w niemal każdym jednym motywie zamieszczonym na około ośmiuset stronach – to łączna objętość poprzednich części cyklu, czyli „Aorty” i „Krwi” – jest niezwykle trudno. Co nie zmienia faktu, że z ufnością zagłębiłam się w lekturę „Serca”. Bo po prostu w talent i pisarską wrażliwość Szczygielskiego wierzyłam…

…I wierzę w dalszym ciągu!

Tak, „Serce” nie zawodzi. Przypuszczam, że wielu spodoba się bardziej niż spokojniejsza narracyjnie „Krew”, w mojej opinii genialna. Finalizacji pruszkowskiej trylogii zdecydowanie bliżej do „Aorty”, zarówno pod względem intensywności charakterystycznych dla Szczygielskiego bon motów, jak i składników czysto fabularnych. Narracja w dalszym ciągu podzielona jest na przeplatające się ze sobą losy Katarzyny Sokół i Gabriela Bysia. Ona jest aktualnie eksprostytutką, która była na usługach mafii, a by uciec od tych zobowiązań –straciła seksapil, rękę i matkę, z którą zaczęła po latach uzdrawiać stosunki. On jest byłym gliną, który stracił pracę, żonę i w znacznej mierze także zdrowie psychiczne. Słowem, Szczygielski przez dwa dotychczas wydane tomy wytarzał swoich bohaterów w gównie niemal do nieprzytomności. Niejeden człowiek na ich miejscu już dawno skoczyłby z okna. A to przecież jeszcze nie koniec ich katorgi…

Biorąc pod uwagę wyłącznie główne nitki fabularne, „Serce” jest dla Kaśki drogą ku zemście na architektach jej cierpienia, a dla Gabriela – próbą emocjonalnego powrotu do żywych. Natomiast całość jest rozprzestrzeniającą się w granicach realizmu, a momentami obezwładniającego naturalizmu (np. opisy zmagania się Sokół z kalectwem czy motyw rozczłonkowanego ciała), popkulturową opowieścią, której nieobce są konteksty odnoszące się do twórców i nurtów uchodzących dziś za klasę samą w sobie. Zdaję sobie sprawę z tego, że już samo wspomnienie tutaj o realizmie zestawionym z kulturowym popem brzmi sprzecznie. Niemniej doprawdy trudno mi inaczej określić świat przedstawiony, który nieustannie przypomina bohaterom, że zarówno z ciała, jak i emocji są tylko – i aż! – ludźmi, z motywami zaczerpniętymi z kina gangsterskiego, dzieł tarantinowskich, komiksu superbohaterskiego czy niemal czysto azjatyckich filmowych tortur i posoki. Ponadto w „Sercu” nie zabrakło też fabularnego ukłonu w stronę „literackiego ojca” autora, czyli Mariusza Czubaja oraz… zatoczenia koła z motywem uciętych rąk i palców, czyli swoistego autocytatu z poprzednich odsłon trylogii.

Można by pomyśleć, że wśród tylu bogactw autor nie zdołał przemycić indywidualnego stylu i wrażliwości. I może istotnie tak losy pruszkowskiej trylogii by się potoczyły, gdyby stworzył ją człowiek mniej od Szczygielskiego świadomy, wrażliwy i inteligentny. Tymczasem autor nie tylko utrzymał swój charakterystyczny styl, który określiłabym jako tak bezpardonowy i dożarty, że momentami aż zabawny, ale przede wszystkim przemycił emocjonalność i życiową mądrość. Niezwykłe, ile w eksplodującym chorymi obrazami „Sercu” jest empatycznej głębi, dojrzałej filozofii ukazującej różnice pomiędzy płciami, znajomości nie tylko męskiej, ale także kobiecej psychiki czy pochylenia się nad cudem, a zarazem toksyną, jaką jest przekazywanie genów dalej. Szczygielski, ten dokazujący na spotkaniach autorskich i autoironiczny na fejsbukowym fanpejdżu młody facet, za pomocą swojej prozy pokazuje miękkie, ukrwione emocjonalnie wnętrze, nomen omen… serce, w znaczeniu bynajmniej nie biologicznym.

Nie bierzcie mnie tylko, proszę, za groupie czy inną niepoważną wielbicielkę literackich gwiazd. Pisząc o emocjonalności autora, chcę przekazać coś o wiele bardziej serio. Mianowicie to, że polski kryminał, ostatnimi czasy produkowany na potęgę i często niemal jak od szablonu, potrzebuje czegoś więcej, by odzyskać czytelniczy szacunek, który w 1999 r. zapoczątkował „Śmiercią w Breslau” Marek Krajewski. Potrzebuje nie tylko nowych motywów czy stylizacji, lecz także pisarskiego ducha, który je wypełni, który nada im trzeci wymiar. Szczygielski tego ducha posiada i potrafi go w gatunek wplatać.

Na koniec dodam, że określenia „pisarski” w odniesieniu do ducha książki użyłam świadomie. Bartosz Szczygielski to już nie tylko autor. To pisarz ze swoimi charakterystycznymi mrugnięciami, wtrętami, świadomie przekazywanymi treściami, dziwactwami i niekoniecznie normatywnymi społecznie filozofiami. Pisarz pełną gębą, który ma sporo do powiedzenia.

Paulina Stoparek


Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. D Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)