#

Gdy górska wyprawa zamienia się w dramat

Górska wyprawa dwojga przyjaciółek zamienia się nieoczekiwanie w dramat, gdy jedna z nich nieszczęśliwie spada ze zbocza i w obmywającym je strumieniu znajduje ludzkie zwłoki. Jeden rzut oka na feralne zbocze wystarczy, by przekonać się, że spomiędzy warstw ziemi widać kolejne szczątki….

Tak oto kończy się rola dwóch nieszczęśliwych turystek, a zaczyna zespołu dochodzeniowego do spraw zabójstw Krajowej Policji Kryminalnej. W jego skład wchodzą: Sebastian Bergman, Vanja Lithner, Jennifer Holmgren, Torkel Hoglund, Ursula i Billy. Nie mamy tutaj do czynienia z coraz bardziej odchodzącym do lamusa samotnym detektywem, który siłą pięści bądź sprytem toruje sobie drogę do rozwiązania zagadki. W książce Hjortha i Rosenfeldta podkreślona jest rola pracy zespołowej w rozwiązywaniu spraw kryminalnych (co moim zadaniem zgadza się z realiami pracy we współczesnej policji). Każda z wymienionych postaci ma swoje unikalne cechy, które wnosi do pracy zespołu, a także swoje zadania, które musi w nim wykonać, by przybliżyć cały zespół do ostatecznego celu – wykrycia sprawcy okrutnej serii morderstw. Warto dodać, że nie tylko sam wątek kryminalny rozdzielony jest po równo na wszystkich uczestników policyjnego śledztwa – do każdego z nich przydzielone są również historie osobiste, które będziemy stopniowo poznawać. Dowiemy się na przykład, jak Ursuli układają się stosunki z mężem i córką, poznamy ekscesy miłosne Sebastiana, plany Vanji n przyszłość, itd. To wszystko sprawia, że na pierwszy rzut oka nie jest łatwo stwierdzić, kto w „Grobie w górach” jest postacią pierwszoplanową. Na pierwszy rzut oka można cały zespół uznać za grupę równoważnych bohaterów.

Jeśli jednak przyjrzymy się książce głębiej, to dostrzeżmy, jak ważną rolę pełni Sebastian Bergman w fabule. Jest on policyjnym psychologiem, jego wkład do śledztwa jest wprawdzie niewielki z racji małego nim zainteresowania, lecz tym, co decyduje o jego roli jest przewijający się przez całą książkę wspólny wątek jego i Vanji Lithner. Od początku czytelnik ma wrażenie, że Bergman ma jakieś dziwne zamiary dotyczące koleżanki z zespołu – w domu gromadzi przecież materiały kompromitujące jej ojca, a także uparcie stara się nawiązać z nią kontakt, w tym celu uniemożliwiając jej wyjazd do Stanów. Od razu widać, że coś tu jest grane. I nie chodzi tu wcale o zwykły seks, bo to nie wymaga zwykle aż takiego trudu (zwłaszcza w liberalnej Szwecji – jak się zresztą po lekturze „Grobu w górach” czytelnik sam przekona). Nie, tu chodzi o coś ważniejszego. Ale odpowiedź na to pytanie da już sama książka.

W ogóle interakcje pomiędzy członkami zespołu to jedna z najciekawszych elementów „Grobu w górach”. Pracownicy zespołu dochodzeniowego nie są chłodnymi profesjonalistami, którzy z kolegami z pracy utrzymują jedynie kontakty zawodowe. Od razu natrafiamy na ślad romansu Torkela i Ursuli. Torkel, widząc, że Ursula rozstaje się z mężem, w „Grobie w górach” będzie próbował ten romans odnowić. Czy mu się uda? Czy Ursula nie wybierze na swojego pocieszyciela kogoś innego? Jak skończy się dla niej ten wybór? Takich pytań w książce będzie wiele i wcale nie będą one przypominać dylematów bohaterów jakiegoś telewizyjnego serialu. Autorom udało się w książce ukazać całą złożoność ludzkiego życia, w którym trudno od razu dostrzec konsekwencje nieprzemyślanych czasami wyborów. Bo czy Sebastian Bermgan wiedział, że jego przypadkowe kochanki padną zaczną padać ofiarą seryjnego mordercy, chcącego się na nim zemścić? A czy wiedział, do czego doprowadzi go brutalne zerwanie z Ellinor? Czy wiedział, czym skończą się niewinne z pozoru odwiedziny Ursuli? Czy wiedział, jak skończą się jego machlojki wokół Vanji?

Zauważalne w książce nieco filmowe „skakanie” od postaci do postaci ma jeszcze jeden wymiar – w książce przeplatają się trzy różne historie kryminalne: pierwsza z nich dotyczy masowego grobu odkrytego w górach, druga tajemniczego zatonięcia łodzi u wybrzeży Afryki, a trzecia zaginięcia na terenie Szwecji afgańskiego uchodźcy. Te trzy sprawy, które z pozoru dzieli wszystko, na koniec książki połączą się w sposób iście magiczny, wywołujący u czytelnika westchnienie: „Jak mogłam/em na to nie wpaść?”. Ale żeby się dowiedzieć, na co się nie wpadło, trzeba przebrnąć przez prawie pięćset stron „Grobu w górach”. Pięćset stron, które przelecą szybko i niezauważalnie jak jesienne liście.

Piotr Bolc