#

Inkub

​„Inkub”. Potężna (728 stron!) powieść grozy, o której na długo przed premierą było głośno. To bodajże pierwsza polska książka tego gatunku, która ma tak imponującą kampanię reklamową, a której autor nie jest określany królem, księciem czy rodzimym Stephenem Kingiem, ale po prostu pozostaje sobą – Arturem Urbanowiczem, skromnym facetem przed trzydziestką, który cieszy się ze swojego sukcesu i z pokorą i sympatią odpowiada na każdy czytelniczy komentarz na swoim autorskim profilu. Przy czym słowa „sukces” używam tu jak najbardziej serio. Bo popularność „Inkuba”, potrzeba dodruku po zaledwie dwóch (!) dniach od premiery, ale przede wszystkim jego wysoka, tak literacka, poznawcza, jak i narracyjna jakość sprawiają, że niewątpliwie o sukcesie mówić możemy.

Najnowsza powieść Urbanowicza to dwie płaszczyzny czasowe: współczesna i rozgrywającą się w latach 70 XX w. Współczesna to policjant Vytautas Česnauskis (pół-Polak, pół-Litwin) i śledztwo w sprawie śmierci pary starszych ludzi, którzy w niewyjaśniony sposób zmarli we własnym domu w wiosce Jodoziory niedaleko Suwałk. Lata 70. to z kolei tajemnicze wydarzenia w rzeczonej wiosce, których niewyjaśnialność prowokuje pytania o zjawiska nadprzyrodzone. Mieszkańcy upatrują przyczyny serii niefortunnych zdarzeń (choroby, nieurodzaj, agresja i wiele innych) w sprowadzeniu się do Jodozior pewnej starszej pani, która, bardzo oględnie mówiąc, nie przystaje do reszty społeczności. Obie narracje przeplatają się ze sobą, z koronkową precyzją odsłaniając kolejne tajemnice i ukazując je oczami zarówno współczesnych, jak i tych, którzy już od dawna nie żyją.

Myśląc o Urbanowiczu jako o autorze, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że oto mamy pisarza grozy, który potrafi przekonać do niej nawet tych, którym do tej pory nie było z tym gatunkiem po drodze. Jego poprzednia powieść, „Grzesznik”, jest mariażem horroru z powieścią gangsterską. „Inkub” wychodzi czytelnikom jeszcze bardziej naprzeciw, ponieważ grozę opartą na folklorze łączy z kryminałem, czyli gatunkiem w tym momencie bodajże najpopularniejszym. Jednak powieść kryminalna w wydaniu Urbanowicza bynajmniej nie płynie na, do znudzenia sprawdzonych, schematach. Literatura tego typu nie dała nam chyba do tej pory głównego bohatera, ma się rozumieć policjanta, tak nieśmiałego, wręcz zakompleksionego, a jednocześnie rozrywanego przez wrażliwość i nienasyconą uczuciowość. Warto też odnotować, że kryminalno-psychologiczna powłoka „Inkuba” nie skupia się na zbrodni, policyjnych niuansach czy psychologii przestępstwa jako takiego, ale na, by tak rzec, zawiesistości rozmaitych sytuacji, które zarówno do pogłębienia charakterystyki postaci, jak i czytelniczych dreszczy mają prowadzić. I w tym momencie dochodzę do sedna rzeczonej powieści jako horroru, czyli do tego, że nie tyle o straszliwe widoki, posokę czy wyskakiwanie szaleńca zza rogu tu chodzi, ale o atmosferę. I że Urbanowicz jest, proszę Państwa, mistrzem klimatu – gęstego, niepokojącego, takiego, który momentami jest wręcz nie do zniesienia… Nie do zniesienia w ten sposób, że po dziesięciu minutach od odłożenia „Inkuba” na bok na powrót zaczynamy myśleć, kiedy znów będziemy mogli w powieści się zagłębić.

Przyczyn powyższego upatruję w opisowym pietyzmie autora, który został podparty solidnym researchem, o którym Urbanowicz wspomina w posłowiu, a także przemyca w postaci cytatów w samej powieści czy przed jej kolejnymi rozdziałami. Nie obyło się co prawda bez okresowych, zbędnych w mojej opinii powtórzeń czy dopowiedzeń, które są oczywistościami, ale niespiesznie toczącą się akcję i sedno fabularnego zła przywołujące na myśl raczej wolno rozchylający się mrocznej urody kwiat niż armatnie wystrzały odnotowuję jako ogromną zaletę. A jądrem tego kwiatu jest nie kto inny, jak wspomniana wyżej starsza pani. Teresa Oś to postać, która, mimo że wcale nie jest pierwszoplanowa, oddziałuje na obie płaszczyzny czasowe fabuły. Jest to wrażenie tak intensywne, że nie dające spokoju nawet wówczas, gdy przez kilkadziesiąt stron bohaterka ta się nie pojawia. Do tej pory spotkałam się z wrażeniem podobnej jakości jedynie w serialu grozy „Penny Dreadful”, w którym postać Vanessy Ives działała na widza wręcz hipnotyzująco, także pomiędzy scenami z jej udziałem. Jednak za pomocą obrazu, muzyki i scenariusza osiągnąć jest to dużo prościej niż za pomocą samych słów. Wniosek jest oczywisty: autor „Inkuba” ma talent, wobec którego po prostu NIE MOŻNA przejść obojętnie.

Artur Urbanowicz wciąga w swoją opowieść niczym bagno z „Niekończącej się opowieści”. Nie bez powodu czynię porównanie do sztandarowego filmu chyba każdego, kto urodził się krótko przed i w czasie okresu transformacji. Bo „Inkub” to także popkulturowe fascynacje autora, które ten z lubością przemyca. Jodoziory porównywane są chociażby do Gotham City, a sam Vitautas ma sporo z nieśmiałego Bruce’a Wayne’a, któremu przyszło pełnić rolę buszującego w ciemności Batmana. A takie popowe fascynacje mogą sprawić, że w powieść wsiąkną nie tylko fani grozy czy kryminału, ale i jeszcze inni. Dlatego, wracając do tego, o czym pisałam na początku, nie dziwię się ani postawieniu na potężną promocję „Inkuba”, ani jego sukcesowi sprzedażowemu, ani czytelniczemu odbiorowi. Urbanowicz popełnił gatunkowy melanż bliski doskonałości. A tak poza wszystkim, najwyraźniej bardzo wrażliwy i wnikliwy z niego człowiek, przez co czytelnicy poszukujący literatury niebanalnej mogą tylko zyskać.


Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. D Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)