#

„Warkot czarnej pobiedy”

„Warkot” Jarosław Rybski

Ta książka to jedno wielkie przymrużenie oka. A nawet dwóch...

Opis „Warkotu” sugeruje, iż jest to kryminał. W trakcie czytania jesteśmy zmuszeni jednak skorygować ten rodzaj zaszufladkowania. Trup kryminału jeszcze nie czyni. A nawet osiem sztuk zwłok, pozbawionych krwi przez podłe wampiry, także nie. Książce bliżej do fantastyki niż do kryminału, choć jest i śledztwo, i milicjanci, są też detektywi, a także nieodłączne czarne charaktery, które trzeba wyeliminować ze zdrowej tkanki socrealistycznego społeczeństwa lat pięćdziesiątych w mieście Wrocławiu.

„Warkot” przywodzi na myśl raczej literaturę sowizdrzalską, typ twórczości, która święciła triumfy w początkach XVII wieku. Immanentną jej cechą była humorystyka oparta na absurdzie, parodii, karnawalizacji. Gwoli wyjaśnienia - karnawalizacja to termin literaturoznawczy odwołujący się do ludowej kultury śmiechu i tradycji karnawału, oznaczający zawieszenie lub zakwestionowanie normalnie rządzących światem praw i oficjalnych hierarchii w ramach utworu literackiego (za pl.wikipedia.org). Naturalny porządek rzeczy został zaburzony, wręcz wywrócony do góry nogami, za to wyzwolona została wyobraźnia. Pasuje jak ulał! W „Warkocie” Autor bawi się konwencją. Dominuje tu styl gawędziarski, lekki, choć pełen charakterystycznych ozdobników.

Czuć też, że Rybski w młodości zaczytywał się książkami dla młodzieży pióra Nienackiego i Niziurskiego. Tekst w dużej mierze przesiąknięty jest „niziurszczyzną”. Powieść zaludniają tabuny dziwacznych indywiduów o nietypowych nazwiskach (Kapusta, Kogut, Podatny, Znój, Gromił, Marlena Kuchta, której imię pochodzi w prostej linii z komplilacji dwóch sławnych w owych czasach nazwisk: Marksa i Lenina, czy wreszcie tytułowy Warkot). Istne zagęszczenie groteskowych postaci! Nietypowym bohaterom przydarzają się wyjątkowe historie. Tak niewiarygodnych przygód nie przeżył chyba nawet Marek Piegus! Walczą oni na śmierć i życie z mordercami, z sektą Przedwiecznych, którzy opanowali nawet wrocławskie aparaty UB i Milicji. To zdolni do wszystkiego, uczuleni na czosnek krwiopijcy - wampiry. Owładnięci żądzą władzy, silni i źli. Czy naszym bohaterom uda się odzyskać magiczny miecz i ocalić miasto przed zagładą?

„W mieście nowe odglosy kroków mieszały się ze starymi, tworząc pozornie chaotyczną, lecz w gruncie rzeczy bardziej spójną melodię przeplatających się historii i współczesności”.

„Warkot” to powieść przygodowa, łotrzykowsko-szelmowska, z trzema nader pozytywnymi postaciami oraz jedną quasi-historyczną, która żyje poza czasem i ma misję. Leon Słupecki, upiór pokutujący, mający zdolność zamiany w słup ognia, nomen omen. Bohaterowie dziarsko maszerują, ramię w ramię, niczym żywe posągi grubo ciosane w marmurze, w pochodzie przez ulice zniszczonego wojną Wrocławia. „Ani góry wysokie, ani morza głębokie nie wstrzymają pochodu przyjaźni!”

Pojawiają się także tajemnicze artefakty, niczym w produkcjach z Indianą Jonsem w roli głównej. Czarodziejski pierścień z krwawnikiem, historyczny miecz Komesa Piotra Włostowica, lew krzyżowców, a do tego siejąca strach, czarna pobieda. W wielu Urban Legends mamy do czynienia z czarną wołgą i jej upiornych pasażerach porywających ludzi. Jednak w 1951 roku nie produkowano jeszcze wołgi. Stąd więc wzięła się na kartach książki pobieda – wyjaśnia sam Autor.

Jarosław Rybski dość żartobliwie i przewrotnie podchodzi do tamtych czasów. Nawet Wielkiego Wodza nie nazywa po imieniu, lecz określa go mianem Wąsacza. Przedstawia własną, mocno subiektywną wizję lat pięćdziesiątych. Próbuje ją jednak nieco zobiektywizować wtrącając tu i ówdzie charakterystyczne hasła z epoki, wycinki z gazet, stosując nowo-mowę stylizowaną na tamte czasy. Cały czas jednak mamy wrażenie, że opowieść pisana jest z wielkim przymrużeniem oka, że bujamy w czasie i przestrzeni. Choć akurat przestrzeń pozostaje niezmienna – zawsze jest to Wrocław, tyle tylko, że widziany w krzywym zwierciadle. Miasto, w którym „wciąż w ruinach domów Kanin zabijał Abla, żona Lota obracała się w słup soli, widząc bezeceństwa sąsiadów, Noe klecił coś tam w szopie na Praczach Odrzańskich, a Maria Magdalena z zapamiętaniem godnym lepszej sprawy uprawiała najstarszy zawód świata. Owoce z drzewa wiadomości dobrego i złego były po trzydzieści złotych, a te przejrzałe, na kompot, po piętnaście. Niewierny Tomasz w gronie kolegów odwiedzał budynek komitetu, szerokim łukiem omijając liczne gotyckie świątynie, namiestnika nowego Rzymu wciąż dręczyły migreny, a Judasz w domowym zaciszu liczył ciężko zarobione srebrniki”.

W końcu walka z potworami przybiera formy godne amerykańskiego serialu „Supernatural”. Wszystkie chwyty dozwolone! Śmierć i zniszczenie wśród wstrętnych wampirów sieje pierścień z krwawnikiem, średniowieczny miecz-relikwia, o cudownych właściowościach, zwany Rybichwostem i ponadnaturalne siły Słupeckiego. Walczą spiskowcy, czeladnicy Bractwa Wołoskiego, pardon Bractwa Wrocławskiego. Jatka w stylu fantasy, gdzie dobro zawsze zwycięża zło. Potwór gęsto się ściele, lecz i po stronie dobra zdarzają się straty. Jednak i to nie studzi zapału superbohaterów do dalszej walki w słusznej sprawie. Nie można przecież dopuścić by drogocenny miecz znalazł się w nieodpowiednich rękach! Przyszłość miasta i jego bezpieczeństwo spoczęło na barkach wybranych. A jest to wesoła gromadka nie lada, z której tylko jeden jest zawodowcem – milicjantem. Pozostałych dwóch śmiałków to profesor uniwersytetu oraz skromny, choć dzielny student-drukarz, tytułowy Jan Warkot. Wspiera ich i chroni, w miarę potrzeby, Leon Słupecki, dusza pokutująca, będąca równocześnie koneserem znakomitego piwa karmelowego z pianką.

Na koniec dwie techniczne uwagi.

Po pierwsze - świetnym dopełnieniem książki są rysunki w książce. Czarne, ponure auto, czarodziejski pierścień, kamienny lew i magiczny miecz. Tworzą one klimat młodzieżowych książek przygodowych i sprawiają, że książka jest ciekawsza i bardziej wyjątkowa.

Po drugie – kolejne rozdziały opatrzone zostały nietypowymi tytułami. Na przykład: „rozdział siódmy – onomatopeiczny”, „rozdział piąty – triumf teutońskiego oręża”, „rozdział dwudziesty drugi – wpadła bomba do piwnicy, napisała na tablicy” itd. Szkoda, że nie zostały one zebrane i zamieszczone, jak to się zwykle czyni, na końcu książki w postaci spisu treści. Byłby to dodatkowy smaczek, wszystkie tytuły w jednym miejscu, do ogarnięcia jednym rzutem oka. Może w następnym wydaniu?

„Warkot” polecam wielbicielom fantastyki i awanturniczych klimatów, a także tym, którzy nie znają Wrocławia lub pragną go odkryć na nowo. Dobra zabawa, z warkotem czarnej pobiedy w tle, gwarantowana!




Margota Kott