#

Maska z teatru No

Od razu, bez zawoalowanych wstępów, bez smutnych historii o twardym jak skała policjancie, który wiódł trudne, nie tak znowu niepospolite życie. Oliver Passan i Philippe Delluc: oficer policji i jego najlepszy współpracownik, w nieregulaminowej zasadzce na Akuszera, nieznającego litości mordercy ciężarnych kobiet. Oliver wie, ma pewność, kim jest Akuszer, musi go jedynie zatrzymać na gorącym uczynku. Jedynie? Czas, miejsce, ekipa – wszystko jest dobre. Nie będzie krótkiego finału. Pojedynek dwóch trudnych charakterów jako preludium mrocznej, niebezpiecznej i pochłaniającej historii, która właśnie gra nie ostatni, lecz pierwszy akord. A będzie jeszcze zimniej, mroczniej, bardziej zaskakująco i bardziej niebezpiecznie.

Nie będę ukrywać: Jean-Christophe Grange już po tej jednej książce z rozmachem uzdolnionego cyrkowca przemieścił się w rejony szczytowe mojej mocno już upakowanej listy najlepszych twórców thrillerów. Ten „najchętniej nad Sekwaną czytany autor thrillerów” (jak głosi obwoluta „Kaikena”), ma już w dorobku niezwykle popularne „Purpurowe rzeki” czy „Imperium Wilków”. Teraz czas na podróż w głąb siebie, do ścieżek wspomnień, zakurzonych nadziei i Japonii, milczącej patronki trosk bohaterów. Grange doskonale bawi się schematami, w jakich powinna powstawać powieść. Przedstawienie postaci, ich świata, leniwego życia, zbudowanie oczekiwania i wprowadzenie pierwszego śladu mordercy. O nie, takie „cliché” na pewno nie w jego wykonaniu. Nic tu nie jest standardowe, nic nie jest pewne, utarte, skopiowane. Grange zaczyna od umieszczenia czytelnika tam, gdzie większość autorów przygotowuje już teren na wejście epilogu. Od razu wiemy, kto jest mordercą, od razu wiemy, gdzie dokona zbrodni, od razu wiemy... jak to musi się skończyć. Ale nie tak się to skończy, nie tutaj i nie teraz. Grange wywróci po drodze każdą wartość, każdą ostoję, jaka jeszcze pozostała.

Nikt bliski Passanowi nie będzie bezpieczny. Z bólu i samotności rodzą się największe koszmary. Wróg i Akuszer. Dwa światy, dwie sprzeczności i dwa podobieństwa. Passan, samotny w idealnie skrojonym małżeństwie, zbyt zagmatwany, zbyt pochłonięty pracą, by doceniać, by być szczęśliwym. Ten drugi, o losie tak podobnym i tak różnym, wypełnionym nieuchronnym przeznaczeniem. Jest coś niezwykłego w bohaterach kreślonych przez autora. Mają twarde, odłamane kanty, lecz niczym kamienie w strumieniu także miękkie, opływowe przestrzenie. Nieco uwierają, a z drugiej strony doskonale się je rozumie. Są narysowani mocno, są wyraziści, są jacyś. Wielka sztuka tak operować słowem, by budować zdecydowanie nie tylko akcję, ale i portretowanych. Japonia jest pierwszą z kobiet, którą Grange portretuje. Fascynacja Passana światem, do którego nie należy, zwieńczona małżeństwem z idealnie piękną Naoko. Jego frustracja, że żona nie docenia piękna swojej ojczyzny, mocy obyczajów, tradycji. I kolejna kobieta – żona, matka, pracownica. I kolejna samotność, kolejne wątpliwości – o miejscu w świecie, kulturze, małżeństwie.

I... jest coś jeszcze. Grange ma zawsze „coś jeszcze”. „Kaiken” zostaje w pamięci, bo buduje go klimat nieporównywalny, nowy, wyjątkowo złożony. To wspaniale napisana powieść o wartościach, w jakie wierzymy, o celach, jakie mamy, o poświęceniu, jakie jesteśmy w stanie dla nich ponieść. To z ogromną wprawą napisany thriller nie tylko dla sympatyków Japonii, choć z pewnością oni znajdą w nim wiele znanym tylko nielicznym odniesień i nazwisk. To ogromnie przemyślana, złożona i skomplikowana zagadka, która trzyma w napięciu i nieustannym poszukiwaniu aż do ostatniej strony. To przygoda, którą koniecznie trzeba przeżyć. To cały Passan, ze swoim złożonym światem na równo zadrukowanych stronach.

Marzena Kieres