#

SPINKA

KATARZYNA KACPRZAK

"Kasa, kariera, marzenia i wielkie emocje skrywane pod markową garsonką. Korporacja. To musi zakończyć się zbrodnią." Karolina Korwin Piotrowska

W międzynarodowej korporacji w warszawskim Mordorze dni wyglądają podobnie. Pracownicy dzielą czas między obowiązki służbowe, kawę w biurowej kuchni, żarty, plotki, drobne intrygi i romanse.

Wszystko zmienia się, gdy podczas hucznej imprezy integracyjnej zostaje popełnione tajemnicze morderstwo. Do akcji wkracza gburowaty policjant Jasiński ze swoją młodą asystentką Darią. Czy mordercą jest jeden z pracowników firmy? Czy wszyscy mogą spać spokojnie? Pytań jest coraz więcej, dzieją się niepokojące rzeczy, nawet stary policjant skrywa jakieś sekrety... Zwykła z pozoru korporacja zaczyna odkrywać swoje mroczne tajemnice.

Pierwszy w Polsce korpokryminał!

Fragment książki

ROZDZIAŁ 2

– Gotowa? – Basia ponagliła koleżankę z pokoju obok. – Pora iść, zaraz ktoś się przychrzani, że się spóźniłyśmy na kolację.

– Jest z tobą Anka? – spytała w odpowiedzi Magda. – Nie widziałam jej od obiadu.

– Nie wiem, gdzie ona jest. Może poszła na spacer, jest tak przyjemnie ciepło. Albo jest już na dole i pałaszuje kolację – zauważyła Basia. – Wiesz, jakim jest żarłokiem.

– Właśnie, ona ciągle coś je, zauważyłaś?

– Ja nawet po powrocie z urlopu myślałam, że jest w ciąży!

– Anka jest w ciąży? – Magda zatrzymała się nagle, przerywając grzebanie w swojej przepastnej torbie. Torba była wielka i nie miała żadnych wewnętrznych przegródek, więc znalezienie w niej czegokolwiek graniczyło z cudem. Była jednak modna i bardzo droga, więc to, czy była praktyczna, zeszło na dalszy plan.

– Nie. Myślałam, że jest, bo miała ostatnio wystający brzuch. No, może to tylko taki nietwarzowy strój...

– Chyba raczej nie-brzuchowy? Swoją drogą, ona naprawdę ciągle żre.

– Daj spokój. Jesteś wstrętną plotkarą i tyle – skarciła koleżankę Basia, poprawiając pasek przy obcisłych spodniach podkreślających jej zgrabną sylwetkę.

– Może i jestem plotkarą, ale Anka ma grubą dupę – skwitowała koleżanka, wyciągając wreszcie z torby złotego iPhone'a.

Basia czasami nie rozumiała Magdy, choć znały się i lubiły od wielu lat. Magda zawsze wszystko komentowała. Co tu dużo mówić, była pierwszą plotkarą w firmie. Basi przeszkadzała ta cecha, jednak po wielu nieudanych próbach zaniechała uwag na temat jej plotkowania. Nieraz jednak musiała ratować sytuację i tuszować gafy spowodowane niewyparzonym językiem koleżanki.

Dziewczyny ruszyły korytarzem w kierunku schodów prowadzących do stołówki, w której serwowano kolację. Odnotowały, że personel specjalnie wynajętej w tym celu firmy eventowej zmieniał salę konferencyjną w imitację uliczek i placów Hawany. Na schodach minęły Marka, dyrektora marketingu. Był ubrany w lekko przyszarzały hotelowy szlafroczek frotte. Po zaróżowionej skórze Basia poznała, że wracał z sauny. Wydawało jej się to nawet dziwne, że w takim podupadającym ośrodku ktoś zamontował saunę. Doczytała jednak w folderze reklamowym, który przeglądała w pokoju, że właściciel skorzystał z funduszy unijnych przeznaczonych na rozwój lokalnej przedsiębiorczości. Zapewne miał nadzieję, że sauna podniesie standard hotelu i co za tym idzie, przyciągnie więcej klientów. Jednak jedna sauna nie czyni centrum spa z hotelu FWP.

– Marek?! Co ty tutaj robisz? Wiesz, która jest godzina? – zapytała zaskoczona widokiem roznegliżowanego przełożonego Magda. – Przecież wiesz, że Wiktor nie toleruje spóźnień.

– Spokojnie, ja zawsze wszędzie zdążę! – Marek pomachał koleżankom uspokajająco i nieśpiesznie udał się w kierunku swojego pokoju.

– A poza tym – mruknął już pod nosem z rozbrajającym uśmiechem, ale tak, żeby jednak podwładne usłyszały – u kogo nie toleruje, u tego nie toleruje.

– Kiedy udało mu się pójść do sauny? Przecież ogłoszenie wyników sprzedaży skończyło się pół godziny temu! – dziwiła się Basia, która najchętniej sama poszłaby się zrelaksować, a potem zaliczyła małą drzemkę przez wieczorną imprezą. Teraz przypomniała sobie, że widziała, jak Marek i kilku innych kolegów wymknęło się z kongresu po obiedzie i nie wróciło już do sali konferencyjnej na blok prezentacji popołudniowych. Część z nich, korzystając z wiosennej aury, poszła na spacer, inni do sauny, a jeszcze inni, biorąc ze sobą stosowny zapas napojów wyskokowych, zaszyli się w jednym z pokoi. Tak zresztą było co roku – na porannych szkoleniach było sporo ludzi, natomiast w miarę upływu czasu frekwencja malała, by znów urosnąć na kolację i wieczorną imprezę. Dlatego właśnie w tym roku prezes zapobiegliwie postawił przy drzwiach sali konferencyjnej jakąś panienkę, która miała zapobiec zbiorowemu exodusowi.

– A to sukinsyn! – złorzeczyła dalej Magda, oglądając się za znikającym w korytarzu Markiem. – Do mnie wysłał mejla, żebym za niego przygotowała materiały dla Brukseli, a sam się szlaja po saunach.

– No niestety, wszędzie są równi i równiejsi – skonstatowała z filozoficznym spokojem Basia.

Koleżanki szybko zjadły kolację w miłej i spokojnej atmosferze. Jak większość pracowników, były głodne i znużone całodziennym słuchaniem o fantastycznych wynikach sprzedaży, jakby w firmie nie liczyło się nic innego. Poza tym nie mogły się już doczekać wieczornych szaleństw. Jak wywnioskowały z rozmowy siedzących obok kolegów, reszta pracowników także przebierała nogami do imprezy, a zwłaszcza obecnego na niej alkoholu, którego do kolacji nie podawano. Dopiero od dwudziestej pierwszej obowiązywał open bar i można było wreszcie rozpocząć właściwą integrację.

– Dobry wieczór, kochani!

– No nie, znowu ten pajac? – Magda nie kryła oburzenia, kiedy na scenie po raz kolejny pojawił się Kryspin Babisz.

– Chodźcie chodźcie, kochani, bo program mamy nadal napięty. Zaraz pójdziecie się spokojnie napić, bar otwieramy za dziesięć minut. A tymczasem opowiem wam, co jeszcze mamy w programie na dzisiejszy wieczór.

– Jeszcze jakiś program? Myślałam, że wreszcie dadzą nam spokój – jęknęła Basia.

– Nie jesteśmy tu dla przyjemności, tylko po co, żeby realizować plan – dobiegł z tyłu stłumiony głos jednego z kolegów, który bynajmniej nie czekał na otwarcie baru z darmowymi napojami.

Nie udało mu się jednak rozwinąć tej myśli, gdyż z oddali dobiegł zebranych dźwięk bębnów, a na końcu korytarza prowadzącego do sali konferencyjnej, przystrojonej na wieczór imitacjami palm, zapanowało poruszenie. W kilku miejscach hallu były porozstawiane leżaki i parasole plażowe oraz inne dekoracje imitujące gorące kubańskie plaże. Ustawiono także wielkoformatowe pocztówki z widokami z Hawany z powycinanymi otworami na twarze osób, które chciały się sfotografować na tle ojczyzny Che Guevary. Po chwili oczom zebranych ukazały się kubańskie tancerki w bajecznie kolorowych strojach. Towarzyszyli im ubrani na biało bębniarze, prowadzeni przez dyrygenta z małym bębenkiem pod pachą i gwizdkiem w ustach. Impreza była huczna, jak zresztą wszystkie imprezy integracyjne Top Finance. Tego typu przedsięwzięcia przygotowywane były zawsze z dużym rozmachem. Na występ zapraszano celebrytów, którzy aktualnie byli na topie. Tak było i tym razem. Chociaż, co nie uszło uwadze Basi, widać było narzuconą przez belgijskiego właściciela firmy politykę cięcia kosztów. Może właśnie dlatego zarząd postanowił zaoszczędzić na ośrodku, zostawiając jednak cień dawnego rozmachu wieczornej imprezy.

Po chwili rozpoczął się pierwszy tego wieczoru pokaz. Tancerki wirowały, cekiny na kolorowych strojach mieniły się w blasku reflektorów, a bębny grały jak szalone. Roztańczony orszak wszedł na środek sali, a pracownicy Top Finance porzucili niedojedzoną golonkę oraz pieczonego łososia i okrążyli przybyłych, klaszcząc w rytm muzyki. Widowisko nie miało sobie równych wśród dotychczasowych atrakcji umilających coroczne spotkania integracyjne.

– Może pójdziemy teraz do baru, strasznie chce mi się pić – jęknęła Basia.

– Do baru to się nie dopchasz. Jak zwykle okupują go koledzy z Lubelszczyzny.

– Ciekawe, że też nasi koledzy z centrali nie okupują dziś baru.

– Bo nasze chłopaki to lepsze cwaniaki – usłyszały za plecami głos Marka, który pojawił się nie wiadomo skąd. – Chłopaki piją w pokoju to, co przywieźli z domu, a tu przychodzą już zrobieni.

– Zrobieni? – zdziwiła się jak zwykle trochę naiwna Basia.

– No, znaczy się, już po spożyciu. Gotowi do tańca. Czy mogę prosić? – Skłonił się elegancko Marek, jednocześnie chwytając za rękę stojącą obok dziewczynę spoza centrali i ciągnąc ją na środek parkietu.

Magda i Basia postały jeszcze, popatrując na dziewczynę ruszającą się z ogromną gracją i wdziękiem. Po chwili jednak wypatrzyły zwalniający się właśnie stolik koło baru i pośpieszyły zająć jedyne miejsca siedzące w okolicy.

– Ty widziałaś, jak ona się rusza? – zagadnęła koleżankę Magda.

– No fakt, potrafi tańczyć – skwitowała Basia, nie bez cienia zazdrości.

– Tańczyć? No wiesz! – syknęła Magda. – Przecież ona się wije jak kotka w rui. Popatrz tylko, jak faceci się ślinią na jej widok.

– Chyba jednak trochę przesadzasz.

– Ja przesadzam? – prychnęła znowu koleżanka, wychylając kolejny kieliszek tequili. – Tylko spójrz, seks aż w niej kipi. Widziałaś ten dekolt? A ta mini? To jest impreza służbowa! A poza tym, Marek i tak na nią nie patrzy – dodała Magda nie bez cienia satysfakcji. – Nie patrzy, bo robi maślane oczy do Moniki.

– Naprawdę? Nie zauważyłam – zdziwiła się Basia.

– Ty to nigdy niczego nie zauważasz, a ja swoje wiem! – skwitowała Magda i oddaliła się dostojnie w kierunku damskiej toalety. Szła prosto na niebotycznie wysokich obcasach swoich nowych, krwistoczerwonych szpilek. W pewnym momencie zachwiała się lekko i omal nie przewróciła, jednak udało jej się utrzymać równowagę

i dobrnąć do łazienki.

Pozostawiona sama sobie Basia rozglądała się ciekawie dookoła. Zawsze lubiła obserwować ludzi. Powoli lustrowała pomieszczenie. Za barem, przy którym o dziwo siedziało jednak kilku kolegów z warszawskiej centrali firmy, zauważyła mniejszy salonik z głębokimi fotelami klubowymi, okupowany przez cały wieczór przez prezesa i kilku pracowników cieszących się jego względami. Był wśród nich Marek, który szybko zakończył brylowanie na parkiecie, Stefan Gałązka oraz Wojciech Wesel, zajmujący najwyższe po prezesie stanowisko w Top Finance – dyrektora zarządzającego. Jak zauważyła, pozostali goście dopraszani byli na drinka, jednak nie zasiadywali się dłużej. To nie była pierwsza tego typu impreza Basi. Zwróciło jednak jej uwagę, że prezes podczas wszystkich spotkań integracyjnych nie bawił się w tłumie, nie tańczył i nie stał przy barze. Wiktor Kamienny był najważniejszą osobą w Top Finance i tak właśnie chciał być traktowany. Zawsze. Dla niego i wybranych przez niego gości otwarty był osobny rachunek w barze na mocniejsze i lepsze gatunkowo trunki. W saloniku VIP na stole stało też otwarte pudełko kubańskich cygar. Dziwnym trafem wyglądało tak samo jak nagroda w konkursie sprzedażowym, której nie odebrał zwycięski pracownik, Jacek Ptakowski – z niewiadomych przyczyn nieobecny na dzisiejszej integracji. Co roku podczas wiosennego spotkania integracyjnego ogłaszano wyniki grudniowego konkursu na Pracownika Roku. Pracownikiem Roku 2013 został Jacek. Trudno powiedzieć, dlaczego, gdyż była to postać nieco kontrowersyjna. Basia go nie lubiła. Miał ciężki charakter, był skory do kiepskiej jakości żartów i złośliwości. Jednak swoją pracę wykonywał sumiennie i to zapewne poskutkowało nagrodą.

Impreza rozkręcała się szybko w miarę upływu czasu i wprost proporcjonalnie do ilości spożytego alkoholu. Część pracowników szalała na parkiecie, część nie odstępowała baru, a pojedyncze osoby, względnie pary, wymykały się w kierunku pokoi hotelowych.

Kolejnym punktem programu, który zmobilizował do udania się w okolice sceny nawet prezesa ze świtą, była licytacja na cele charytatywne. Oczywiście organizatorzy poczekali z licytacją do momentu, aż całe towarzystwo skonsumuje stosowną ilość darmowych drinków, by być dostatecznie hojnymi.

– Witajcie, kochani! To już niestety nasze ostatnie spotkanie w dniu dzisiejszym. Zapraszam was na licytację na cele charytatywne. Dziś wesprzecie Dom Dziecka nr 4 w Siemiatyczach. Brawo!

Ponieważ na sali rozległy się dość niemrawe oklaski – większość pracowników nie słuchała, zajęta integracją – konferansjer dopingował:

– Tak, brawo, brawo! To bardzo szlachetne z waszej strony, wspierać takie akcje! Dziękuję wam w imieniu dzieci z Domu Dziecka nr 4 w Siemiatyczach. Dziękujemy prezesowi Kamiennemu za ten wspaniały pomysł!

Siedząca przy swoim stoliku Basia zauważyła, jak prezes lekko skinął głową, przyjmując gratulacje, na które nie zasługiwał. Ona wiedziała, że pomysł na akcję charytatywną i wsparcie domu dziecka podsunął Kamiennemu Stefan, którego żona pochodziła z Siemiatycz. W zasadzie to właśnie jego żona Magdalena była autorką tego pomysłu. Basia była świadkiem niejednej rozmowy telefonicznej Stefana z małżonką. Słyszała także i tę rozmowę, kiedy Gałązkowa tłumaczyła mężowi, że musi się przecież dobrze prezentować w rodzinnych Siemiatyczach, że jej mąż jest ważnym dyrektorem w dużej warszawskiej korporacji i wiele może załatwić. Magdalena często dzwoniła do Stefana w godzinach pracy i nie tylko Basia była mimowolnym słuchaczem rodzinnych pogawędek. Stefan, który był współorganizatorem wielu dotychczasowych imprez integracyjnych w firmie, opowiadał kiedyś, że na pewnym etapie imprezy można wykorzystać hojne gesty kolegów. Jednocześnie tym zabiegiem zapunktował też u prezesa, który popierał populistyczne akcje wpisujące się w globalną politykę belgijskiej spółki-matki i którymi mógł się później pochwalić akcjonariuszom firmy. Stefanowi udało się więc połączyć przyjemne z pożytecznym.

Sącząc kolejnego tego wieczoru drinka, zdumiona Basia słuchała, jak konferansjer ze znakomitą dykcją licytował kolejne przedmioty, podnosząc stawki z prędkością karabinu maszynowego. Z zaciekawieniem odnotowała, że dziwnym trafem prezesowi i jego najbliższym współpracownikom udało się wylicytować kilka dziecięcych obrazków za stosunkowo niewielkie kwoty. Natomiast czapka kapitańska, którą Wiktor Kamienny miał na głowie na początku aukcji, została zlicytowana za kilka tysięcy złotych i nabyta przez ledwo trzymającego się na nogach Pawła.

– Ups! – skrzywiła się, kiedy zdała sobie sprawę, kto wygrał licytację.

– Ale jaja! – wyrwało się Stefanowi, który właśnie podszedł do stolika koleżanek.

– Co się stało? – zainteresowała się jak zwykle żądna sensacji Magda.

– A nie, nic. Tak sobie chrząkam pod nosem.

– Dobra dobra, Stefan. Bujać to my, a nie nas. Gadaj, o co chodzi.

Zrezygnowany Stefan przypomniał, że Paweł, delikatnie rzecz ujmując, nie należy do ulubieńców prezesa. Swojego czasu ubiegał się o awans i wejście do zarządu Top Finanse i zachował się mało dyplomatycznie, co prezes dobrze zapamiętał. Zamiast najpierw omówić możliwość poszerzenia składu zarządu z prezesem, udał się od razu do rady nadzorczej. Nie było to dobre posunięcie. Wiktor Kamienny był złotym dzieckiem polskiego rynku kapitałowego, ulubieńcem i jednocześnie –

o czym nikt w firmie nie miał prawa wiedzieć – chrześniakiem przewodniczącego rady nadzorczej. To cud, że po takim numerze Paweł Rafalski utrzymał się na swoim stanowisku. Miał jednak bardzo dobre wyniki sprzedaży w swoim regionie – najwyższe w całej Polsce nieprzerwanie od trzech lat. Nie wyrzuca się kury znoszącej złote jajka. Sprawa została zatuszowana, jednak przy każdej możliwej okazji między Pawłem a prezesem iskrzyło. Choć oczywiście obaj starali się to skrzętnie ukryć. Tylko wnikliwy obserwator mógł w tym momencie zauważyć krótkotrwałą zmianę oblicza prezesa na wieść o tym, kto kupił czapkę. Jednak Wiktor Kamienny szybko się otrząsnął, nie dając po sobie poznać, że to wydarzenie miało dla niego jakiekolwiek znaczenie.

– Nasz przyjaciel chyba musi być mocno pijany i nie wie, czyją czapkę właśnie kupił – podsumował Stefan.

Oczywiście zakończenie aukcji każdego kolejnego przedmiotu kończyło się głośnymi owacjami i triumfem zwycięzcy.

– Ciekawe, czy będą równie zachwyceni, kiedy w poniedziałek rano dostaną do zapłacenia rachunek za te fanty – powątpiewała Magda.

– Słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Będą płakać i płacić – skwitował filozoficznie Stefan.

Po udanej licytacji, kiedy Kryspin Babisz opuścił wreszcie salę i odjechał do domu swoim sportowym porsche, błyskając światłami po oknach sali konferencyjnej, zabawa rozkręciła się na dobre. Koło północy tłum bawiących się na parkiecie pracowników nieco się przerzedził. Ostatni tego wieczoru występ kubańskich tancerek był niestety niezbyt udany. Został bowiem zakłócony przez rozbawionego w najlepsze Pawła, który – po wypiciu kilku kolejnych głębszych – koniecznie chciał zatańczyć z „pięknymi paniami". A ponieważ kostiumy pań były, oględnie rzecz ujmując, dość kuse, kolega także postanowił się rozebrać – na parkiecie. Pośród wirujących tancerek i bębniących muzyków. Efekt był taki, że zaplątał się we własne opuszczone do kolan spodnie

i runął jak długi na sam środek parkietu. Na szczęście osoby po spożyciu padają dość miękko i nic mu się nie stało. Uczynni koledzy szybko ściągnęli go (w dosłownym tego słowa znaczeniu) z parkietu i zataszczyli do pokoju, pozostawiając tam własnemu losowi.

Po tym incydencie występy skończyły się definitywnie i dalsze tańce odbywały się już we własnym zakresie. Było dobrze po północy i Basia poczuła się senna. Towarzyszące jej koleżanki rozeszły się, więc i ona postanowiła rozruszać kości i przejść się po sali. Rozglądała się ciekawie dookoła, lustrując kto z pracowników szaleje jeszcze na parkiecie, kto dogorywa w barze lub na miękkich pufach pod ścianami. Przy okazji postanowiła poszukać Anki, której nie widziała praktycznie od obiadu. Co też się z nią mogło stać? Dziewczyna z pobłażaniem spoglądała na obściskujące się w tańcu pary. Na imprezach integracyjnych zwykle wiele się dzieje, także w kontekście damsko-męskim. Kilka lat temu, podczas wyjazdowego szkolenia, ona sama nawiązała burzliwy romans

z kolegą z Krakowa, który o północy przy blasku księżyca obiecywał jej dozgonną miłość, a rano bez pożegnania odjechał do domu. Tydzień później dowiedziała się, że właśnie wziął ślub z narzeczoną w zaawansowanej ciąży. Wtedy Basia postanowiła nie wiązać się już z nikim z pracy. Na samo wspomnienie tamtego incydentu przeszedł ją dreszcz. Niestety, to doświadczenie niewiele ją nauczyło. Dziewczyna uśmiechnęła się w duchu do swoich niegrzecznych myśli.

ROZDZIAŁ 3.

Stefan zbierał się w pośpiechu do wyjścia. Komórka znów wibrowała. Miał już dziesięć nieodebranych połączeń z jednego, znanego mu dobrze numeru. Już jedenasta. Musiał się spieszyć. Chwycił podręczną sportową torbę i niezauważony przez nikogo, wyszedł szybko na parking.

– Cholera jasna! – zaklął głośno. Jego samochód był unieruchomiony.

Zawrócił na pięcie i wszedł z powrotem do ośrodka.

W stołówce było coraz gwarniej, choć towarzystwo rozkręcało się powoli i niemrawo podchodziło do stolika w aromatyczną kawą i ciepłymi maślanymi bułeczkami.

Ośrodek położony był na skraju lasu. Stołówka, nazwana elegancko „Salonem Słonecznym", bardziej przypominała zwykłą stołówkę pracowniczą z małymi kwadratowymi stolikami na aluminiowych nogach, nieplamiącymi się obrusami i obowiązkowymi sztucznymi kwiatkami w ceramicznych wazonikach. Ogromne drewniane okna wychodzące nad Zalew, wypełniające całą ścianę Salonu Słonecznego, zamiast ukazywać piękny widok na okolicę, były zasłonięte. Wisiały w nich wyjątkowo ohydne firanki w pstrokate pomarańczowo-fioletowe wzorki niepasujące kolorystycznie do niczego, a zwłaszcza do wystroju reszty pomieszczenia. Mężczyzna zbliżał się powoli do jadalni. Już z daleka usłyszał głosy kolegów:

– Hej, widział ktoś prezesa? – spytał zebranych przy stoliku kawowym.

– Nie – odpowiedział krótko Wojciech, który zawsze udzielał rzeczowych odpowiedzi na każde pytanie, nawet retoryczne.

– Ja też nie, a stało się coś? – zainteresowała się Magda, która wszędzie szukała sensacji i pretekstu do plotek.

– Może Monika coś wie? – zasugerowała nieśmiało przybyła właśnie Ania, nalewając sobie mleka do kawy w proporcjach odwrotnych niż większość społeczeństwa – naparstek kawy i pół filiżanki gorącego mleka.

– O, Anka, a gdzieś ty nam wczoraj zniknęła? – Magda przyglądała się badawczo koleżance.

Ania spuściła wzrok, zanim odpowiedziała:

– Ja? Jakby ci to powiedzieć... Wczoraj, po kongresie...

Jednak zanim zdążyła odpowiedzieć, przerwał jej coraz bardziej zirytowany Stefan.

– To wiecie w końcu, gdzie jest prezes? – zapytał. – Zastawił swoim porsche mój samochód i nie mogę wyjechać, a muszę szybko wracać do domu, bo moja żona... – w tym miejscu Stefan zawahał się, sięgnął po cukier, potrącając przy tym dzbanuszek ze śmietanką i rozlewając gęstą ciecz po ceratowym obrusie.

– No, w każdym razie powinienem już wracać do miasta.

Stefan był ciekawą, nietuzinkową postacią o złożonym charakterze. Był młody, miał niewiele ponad trzydzieści lat, jednak czasem zachowywał się i przemawiał niczym sędziwy starzec obarczony wielką mądrością i ogromnym doświadczeniem życiowym. Niejednokrotnie jego rozmówcy zastanawiali się, czy ma aż tak specyficzne poczucie humoru, czy jest po prostu drętwy. Stefan zajmował wysokie stanowisko, ale nie należał do ścisłego grona kierownictwa wyższego szczebla. Miał jednak nadzieję kiedyś się w nim znaleźć. Chłopak chciał się jakoś wybić i nieraz szukał okazji, żeby zapunktować u prezesa – choćby pomysłem akcji charytatywnej. Liczył, że Wiktor Kamienny wreszcie doceni jego zaangażowanie, i że doczeka się awansu. Teraz również postanowił wykorzystać zamieszanie na swoją korzyść.

Tłum w hallu przed wejściem do stołówki robił się coraz większy. Brakowało jednak nie tylko prezesa. Wśród nieobecnych był także Marek, który jako dyrektor zajmował pojedynczy pokój, nie można więc było o niego zapytać sublokatora. Nierówność w traktowaniu pracowników objawiała się między innymi tym, że pracownicy szeregowi zajmowali pokoje dwu-, a czasem nawet trzyosobowe. Pokój indywidualny przypadł oczywiście prezesowi oraz Wojciechowi – dyrektorowi zarządzającemu. Pozostali dyrektorzy mieli zajmować pokoje dwuosobowe w ramach oszczędności. Marek, dyrektor do spraw marketingu, nie chciał jednak słyszeć o braku przywilejów, należał przecież do najbardziej zaufanych ludzi prezesa, więc dziwnym trafem i dla niego znalazł się pokój samodzielny. Teraz nie było kogo zapytać o Marka, może po prostu jeszcze spał? W obecnej chwili najbardziej jednak rzucała się w oczy nieobecność Wiktora Kamiennego. Każdy nowo przybyły na śniadanie pytany był o prezesa. Nikt go nie widział od wieczornej imprezy. Do grupki pracowników dołączyła Monika, sekretarka prezesa, wywołując lekkie poruszenie.

– Cześć, co tak tu wszyscy stoicie na środku hallu? – zapytała.

– Nie widziałaś może Wiktora? – Stefan odpowiedział pytaniem na pytanie, wywołując lekki rumieniec na twarzy dziewczyny.

– Ja...? A coś się stało? – spytała Monika, okazując zdziwienie większe, niż to konieczne.

– No właśnie, nikt go nie widział od wczorajszej imprezy. Wszyscy już są i tylko jego brakuje. Któż może wiedzieć więcej o szefie niż jego osobista asystentka? – powiedział Wojciech, który chciał jak najszybciej wyjaśnić nietypową nieobecność szefa.

– No tak, tańczyliśmy... Ale... Nie, nie wiem, gdzie on jest... – Monika wydawała się jakaś nieswoja i im bardziej próbowała to ukryć, tym bardziej wyglądało to dziwnie. Stała przygarbiona, z lekko spuszczoną głową, splatając palce obu dłoni. Kuliła się w sobie, jakby chciała pozostać zupełnie niezauważona.

– To może sprawdźmy, czy jest w swoim pokoju – zaproponował Stefan, który pod nieobecność prezesa przejął pałeczkę dowodzenia i ruszył w głąb długiego korytarza hotelowego.

ROZDZIAŁ 4.

Korytarz prowadzący do schodów był ciemny i wąski. Kilka osób ruszyło schodami na piętro, gdzie znajdował się pokój prezesa. Ośrodek był stary, choć niedawno wyremontowany. Jednak z powodu niewielkich nakładów, jakie skąpy inwestor postanowił przeznaczyć na modernizację, niemal na każdym kroku widać było niedociągnięcia i fuszerkę: w rogach pomieszczeń łuszczyła się farba, przy niektórych kranach w łazienkach widoczne były rdzawe zacieki, a niedokładnie przycięta wykładzina wyślizgiwała się spod listew.

Przejęci pracownicy Top Finance ze Stefanem na czele dotarli do drzwi pokoju prezesa. Niestety nikt nie reagował na coraz głośniejsze pukanie.

– Halo, Wiktor! – Magda waliła w drzwi coraz głośniej, jednak nadal nikt nie odpowiadał.

– Ma ktoś telefon? – zapytał Wojciech. – Zadzwońcie do niego.

Stojący za jego plecami Stefan sięgnął po komórkę i wybrał numer. Zebrani wstrzymali oddech. Po chwili zza drzwi pokoju, przed którym stali, dobiegła melodia Fale Dunaju. Telefon dźwięczał, jednak nikt nie odbierał. Stefan odczekał, aż włączyła się automatyczna sekretarka.

– No i co robimy? – spytał nerwowo. Mężczyzna był coraz bardziej spóźniony, chciał jak najprędzej odblokować zastawiony przez auto prezesa samochód i udać się do domu, gdzie czekała na niego małżonka. Stefan oczyma wyobraźni już widział, jak powita go w progu domu i z miejsca każe wynieść śmieci, wyprowadzić psa, nakarmić kota, odprowadzić dzieci do babci i po drodze jeszcze zrobić zakupy. Oczywiście będzie miała pretensje, że zamiast spędzić z nią upojny wieczór przed telewizorem, ośmielił się gdzieś wyjechać, teoretycznie służbowo – w praktyce na pewno schlał się jak świnia

i podrywał wszystkie panienki w firmie.

– Klucz! Trzeba pójść do recepcji po zapasowy klucz do pokoju – wymyśliła Ania. – Stefan, skocz na dół.

Poszedł. I szybko wrócił.

– W recepcji nikogo nie ma. Gablota z kluczami jest zamknięta. W pokoju kierownika ośrodka też pusto, sprawdzałem. W tym hotelu jest niewiele personelu i nie wiem, gdzie kogokolwiek szukać. Musimy wymyślić coś innego.

– Może oknem? – zasugerował Wojciech. – Cholera, jesteśmy na piętrze – zreflektował się szybko. – Oknem nie wejdziemy. Co by tu...?

– Posłuchajcie, musimy się dostać do środka – stanowczo naciskała Magda. – Komórka jest w środku, to wiemy. Nie wiemy, gdzie jest Wiktor, ale on przecież nigdy nie rozstaje się z telefonem.

– Musi gdzieś tu być – podchwycił Stefan. – Jego porsche stoi wciąż na parkingu.

– Nie ma rady, musimy wejść do pokoju!

Po tych słowach na korytarzu zapanowało nagle poruszenie.

– O, Marek – zdziwiła się Magda. – Myślałam, że jeszcze śpisz. A co ty taki nieubrany?

Marek, który właśnie wracał z porannego seansu w saunie i podszedł, zwabiony głosami kolegów, zbył milczeniem uwagę koleżanki i postanowił włączyć się w działania:

– Dobra – powiedział, podwijając rękawy – wyważamy drzwi!

– Oszalałeś? – zbulwersował się Wojciech. – Tak nie można. Chcesz zniszczyć cudzą własność?

– Stary, daj spokój! – Marek nie przejął się zupełnie oburzeniem dyrektora finansowego. – Chcesz dostać się do środka czy nie?

– No chcę, ale przecież nie siłą – oburzony głos Wojciecha przeszedł niemal w falset. – Tak, tak... tak nie można – upierał się.

Marek nie słuchał jednak przerażonego Wojciecha, wziął lekki rozbieg i z impetem uderzył barkiem w drzwi, które z głośnym trzaskiem poddały się i otworzyły na oścież.

– Ty, ty... mięśniaku... – zaczął Wojciech, jednak zaniechał besztania kolegi, gdyż oczom zebranych ukazał się pokój szefa. Pomimo zaciągniętych zasłon i półmroku na podłodze pośrodku pokoju zauważyć się dało najpierw stopy w eleganckich markowych skarpetkach, potem nogi, aż wreszcie całego prezesa, leżącego na wznak na bordowym dywanie. Wiktor Kamienny ubrany był całkiem niecodziennie. Miał bowiem na sobie kolorowe kraciaste spodnie od piżamy. Strój nie był markowy, jak większość ubrań, które zazwyczaj nosił prezes. Zwyczajne portki z sieciówki. Eleganckie ubranie, które miał na sobie poprzedniego wieczoru, było starannie odwieszone w otwartej na oścież szafie. Krawat – rozluźniony, ale nie rozwiązany – wisiał obok na krześle. Prezes leżał na podłodze bez butów, ubrany tylko w dół od piżamy, i nie dawał znaku życia.

– O mój Boże.... – dało się słyszeć jęk, choć nie wiadomo, kto wzywał Stwórcę, gdyż wszyscy, chcąc zajrzeć do środka, tłoczyli się głowa przy głowie w wąskich drzwiach pokoju.

– Może nic mu nie jest? Może tylko śpi? – zasugerowała Ania z nadzieją w głosie.

– Zwariowałaś? Śpi na podłodze, na środku pokoju? Poza tym wasze wrzaski umarłego by obudziły... – zauważył jak zwykle rzeczowy Wojciech.

– Wypluj to słowo – żachnęła się Magda.

– Może zemdlał? – Ania nadal nie traciła nadziei.

– I co, tak leży zemdlony, nie wiadomo jak długo? – zauważył ktoś z tłumu stojącego na korytarzu. – Woda z butelki, którą musiał przewrócić, upadając, już dawno wyschła z podłogi, więc raczej leży już jakiś czas.

Stefan zauważył, że Marek obrzucił szybkim spojrzeniem pokój prezesa oraz zebranych i stwierdziwszy widocznie, że nic tu po nim, zaczął się oddalać. Mężczyzna chciał zatrzymać kolegę, ten jednak rzucił tylko przez ramię:

– Otworzyłem drzwi i nawet nikt mi nie podziękował. Lekarzem nie jestem, nic tu po mnie – skwitował.

– Ale nie powinieneś teraz odchodzić... – zaczął Gałązka, próbując zatrzymać kolegę.

– Spadaj, Stefan! – odpowiedział Marek. – Byłem w saunie, muszę iść się ubrać.

Tymczasem przed pokojem Wiktora Kamiennego wszyscy zgromadzeni stali jak zaklęci, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch.

– Posłuchajcie, trzeba coś zrobić! Pogotowie! – Magda jako pierwsza ocknęła się z paraliżu, jaki ogarnął wszystkich, którzy stali w drzwiach i na korytarzu.

– Może jednak sprawdźmy, czy żyje – odezwał się trzeźwo Stefan. – Jacyś chętni? Ktoś się zna na udzielaniu pierwszej pomocy?

Po zgromadzonym tłumie przeszedł szmer, jednak o dziwo nie było chętnych do wejścia do pokoju prezesa. Kilka osób nawet cofnęło się w głąb korytarza, a ktoś wpadł na parapet i zrzucił na podłogę rachityczną paprotkę w plastikowej doniczce, która z trzaskiem potoczyła się po lastrykowych schodach.

Po chwili jednak w drzwiach zaczęło się przepychać kilka osób, które postanowiły pośpieszyć z pomocą.

– Poczekajcie – powstrzymał ich Stefan. – Jeśli stało się coś złego, nie możemy zadeptać śladów.

– Zwariowałeś? Jakich śladów?! – prychnęła Magda, próbując wedrzeć się do środka. – Trzeba mu pomóc! Wiktor!

Stefan siłą powstrzymał korpulentną koleżankę przed wejściem do pokoju. Przez chwilę przepychali się w drzwiach, gdyż Magda nie lubiła się poddawać i na ogół egzekwowała to, co sobie wymyśliła. Tymczasem Stefan nie chciał wpuścić do pokoju zbędnych świadków. W końcu kobieta dała za wygraną i wycofała się, lekko naburmuszona.

– Dobrze, ja wejdę – powiedział stanowczo Stefan. – Wojciech, idziesz ze mną?

Wojciech drgnął i jakby lekko się zawahał, jednak wrodzone poczucie obowiązku kazało mu ruszyć z miejsca i dokonać rzetelnego rozeznania w sytuacji. Wojciech, człowiek szalenie ambitny, nigdy nie pozwoliłby sobie na zlekceważenie prośby o jakąkolwiek pomoc, tym bardziej prośby wyrażonej publicznie. Wszyscy zebrani na korytarzu pracownicy wstrzymali oddech.

– Wiktor...? – zaczął nieśmiało Stefan.

– Stary, nie ma co gadać, trzeba go pomacać – Wojciech wyciągnął rękę w stronę leżącego nieruchomo prezesa i dotknął jego wypielęgnowanej, delikatnej dłoni z równo i krótko obciętymi paznokciami o nienagannym kształcie. Wszyscy w firmie wiedzieli, że prezes dbał o siebie z wyjątkową jak na mężczyznę starannością.

A może to jedynie znak czasów, że nie tylko kobiety chodzą na manicure, pedicure, maseczki i tym podobne zabiegi? Fachowcy nazywają takich mężczyzn metroseksualnymi, a starsi ludzie po prostu „lalusiami", większość społeczeństwa uważa ich natomiast za facetów, którzy mają dużo pieniędzy oraz wolnego czasu i nie wiedzą, co mają zrobić zarówno z jednym, jak i drugim. Niezależnie jednak od przyczyny wypielęgnowania, dłoń Kamiennego była zimna i nieruchoma.

– No, to chyba ktoś nam kropnął prezesa – dało się słyszeć czyjś głos.

– Przestańcie! – zgromiła go Magda.

– Nawet tak nie myślcie – zgodziła się z nią Ania.

– Ale co mu się mogło stać? Przecież był okazem zdrowia.

– No właśnie, „był" – skwitował ktoś ze stoickim spokojem.

– Przecież dopiero co przeszedł gruntowne badania przed egzaminem na kolejną licencję nurkową – przypomniała sobie nieśmiało Magda.

W tym czasie Stefan pochylał się coraz bardziej nad Kamiennym i z zainteresowaniem przyglądał się jego szyi.

– Wojciech, spójrz – szepnął, pochylony nad ciałem i zwrócony tyłem do drzwi wejściowych i zebranego w nich tłumu. – Nie znam się na tym, ale coś mi się tu nie podoba.

Wojciech przysunął się bliżej i wyciągnął szyję:

– O kurczę, nie wygląda to dobrze – powiedział, także ściszając głos, żeby nie siać paniki wśród zebranych w drzwiach pracowników. – Na razie nikomu o tym nie mówmy.

W tym momencie do pokoju zajrzała Monika, która wreszcie dopchała się do drzwi.

– O mój Boże... Wiktor! Wiktor...! – Monika opadła na kolana u stóp prezesa, a z jej gardła wydobył się tylko cichy jęk. Ania zareagowała natychmiast: objęła i wyprowadziła roztrzęsioną koleżankę z pokoju. Nikt nie zwrócił specjalnej uwagi na trochę zbyt ekspresyjne zachowanie sekretarki prezesa. Powoli do wszystkich docierała okrutna prawda: Wiktor Kamienny nie żyje.



o autorce:

Katarzyna Kacprzak - radca prawny, od kilkunastu lat pracująca jako in-house lawyer w korporacjach. Współpracuje z „Naszym Czasopismem”, miesięcznikiem społeczno-politycznym. Ukończyła kursy pisarskie w Maszynie do Pisania. Prywatnie żona i mama dwojga dzieci Karoliny i Kacpra, wielbicielka dalekich podróży.

źródło: materiały prasowe wydawnictwa