#

Szczęśliwy los

Małgorzata Starosta

​Stare domy skrywają wiele tajemnic, stare rodziny mają ich jeszcze więcej, a najciemniej jest zawsze pod latarnią.

Cztery przebojowe kobiety dostają od losu szansę spełnienia młodzieńczych marzeń i bez wahania stawiają wszystko na jedną kartę. Wyjazd do maleńkiej wsi na skraju Puszczy Białowieskiej miał być początkiem nowego, szczęśliwego życia, jednak nie zawsze wszystko da się przewidzieć. Kto bowiem uwzględnia w biznesplanie morderstwo? Chyba, że planował je popełnić…

Szczęśliwy los to magiczna, zanurzona w podlaskim folklorze komedia kryminalna okraszona skrzącym dowcipem i pełna dynamicznych zwrotów akcji. To opowieść o przyjaźni, miłości, przełamywaniu stereotypów, odkrywaniu sekretów i znajdowaniu swojego miejsca na ziemi. Swoi i obcy muszą zewrzeć szyki, żeby odszukać mordercę i dotrzeć do prawdy, która okaże się zaskakująca. Nagle stanie się jasne, dlaczego Kornelia nie kupuje herbaty w lokalnym sklepie, co stało się z Karoliną i dlaczego dobrze jest znać własnych sąsiadów.

Kim była Ksantypa? Skąd wzięła się niechęć Szelesta do czterech „wiedźm”, czy w jeziorze naprawdę żyją legendarne stwory? Odpowiedzi na te pytania znaleźć można tylko W siedlisku.


O AUTORCE

MAŁGORZATA STAROSTA - wrocławianka z korzeniami na kresach wschodnich, polonistka dyplomowana i etnolożka niedyplomowana. Poliamorycznie zafascynowana Wrocławiem i Podlasiem. Autorka trylogii „Pruskie baby”, niestrudzona orędowniczka przywrócenia kryminału ironicznego do łask. Książek bez trupów nie pisze, przynajmniej na razie. Wbrew powszechnej opinii jej ulubionym kolorem jest zielony, choć różowy lubi coraz bardziej.


FRAGMENT DO CZYTANIA


– To na pewno tu? – Lilka z powątpiewaniem przyglądała się domowi częściowo ukrytemu za ogromnymi, obsypanymi kwieciem wiśniami.

Siedziały w samochodzie zaparkowanym na środku drogi, wpatrzone w sielski obrazek, który psuli trochę widoczni na drugim planie statyści.

– Na to wygląda, jezioro i pomosty się zgadzają – odparła Ala, choć pewności w jej głosie nie było słychać za grosz.

– Czy my kupujemy wioskową remizę? – Basia spoglądała z niesmakiem na zgromadzenie ludowe, które odbywało się na werandzie obserwowanego domostwa.

– Przynajmniej już wiemy, gdzie są wszyscy mieszkańcy – skwitowała Jula. – Miejmy nadzieję, że to nie jest komitet powitalny, bo ja szpilki mam w walizce i wyglądam raczej mało reprezentacyjnie.

– Zwłaszcza w tych pornograficznych okularach – dodała Ala bez cienia sarkazmu. – Normalnie, Julka, tylko dać ci koszulę rozpiętą do pępka, spódniczkę odsłaniającą podwozie i rolę w teledysku Britney Spears masz jak w banku.

– Jeżu kolczasty, a co wam tak te moje okulary przeszkadzają?! Czy to moja wina, że jestem bardzo atrakcyjna?

– Jest subtelna różnica między atrakcyjnością naturalną i nachalnym seksapilem – skomentowała Lilka. – Jeśli chciałabyś poznać moje zdanie, to…

– Jak będę chciała znać twoje zdanie, to o nie poproszę. A teraz chodźmy już, bo ja potrzebuję do ustępu. Baśka złośliwie zignorowała trzy ostatnie zjazdy przy autostradzie i naprawdę dłużej nie wytrzymam.

Oskarżona o całkowity brak empatii i ludzkich uczuć w ogóle Basia zaparkowała pod płotem, tuż za czarnym mercedesem, którego rejestracja sugerowała pochodzenie z Białegostoku. Po otwarciu drzwi Julka wyskoczyła z samochodu jak z procy, Basia wyszła odrobinę połamana i z miejsca zaczęła uskuteczniać gimnastykę, natomiast dwie pasażerki siedzące z tyłu musiały najpierw uporać się z bagażami, które utrudniały im opuszczenie pojazdu. Po zaledwie kilkunastu stękach i kilku wyrażeniach, które powinny zamienić się w złotówki do budżetu słoikowego, wszystkie cztery stały pod płotem ogromnej działki i z niekłamanym zdumieniem wpatrywały się w rozciągający się przed ich oczami obraz.

– Chyba ktoś z fotoszopem przesadził – bąknęła Lilka, demonstrując wydrukowaną fotografię z ogłoszenia. – Albo naprawdę cofnęłyśmy się w czasie.

– I przestrzeni – dodała Basia. – Gdzieś do Luizjany sprzed wojny secesyjnej.

– Ej, może z bliska wygląda lepiej. – Ala swoim zwyczajem nie traciła nadziei. Taki już urok artystek, że wszystko widzą inaczej. – Chodźmy do środka.

– I to biegusiem, inaczej będę musiała podlać ten łopian – pisnęła Julia, przestępując z nogi na nogę, co ostatecznie można by uznać za rodzaj gimnastyki, gdyby nie fakt, że była przy tym potwornie blada.

Basia zdecydowanym ruchem popchnęła furtkę, która skrzypnęła tak głośno, że wszystkie dziewczyny poczuły przenikliwy ból zębów i stanęły na baczność. Otrząsnąwszy się z szoku po tym upiornym doświadczeniu audiofonicznym, ruszyły gęsiego wzdłuż wąskiej ścieżki wysypanej białym żwirkiem. Szły prosto przed siebie, zupełnie ignorując piękno budzącego się do życia ogrodu. Chciały już mieć za sobą spotkanie z niespodziewanym komitetem powitalnym, który zamilkł w chwili, kiedy przekroczyły bramę posesji.

W panującej wokół ciszy urozmaicanej wyłącznie chrzęstem ugniatanych przez cztery pary butów kamyków zagościło przeczucie zbliżającej się katastrofy. Niedający się opisać niepokój spowił nagle przyjaciółki niewidzialnym szalem i dawał o sobie znać gęsią skórką oraz mrowieniem karku. Żadna z nich nie odważyła się nawet głośniej odetchnąć, że o odezwaniu się nie ma co wspominać, choć każda myślała tylko o jednym: w tył zwrot i w nogi!

Na swoje nieszczęście ani jedna z tego kwartetu składającego się na milionerkę nie posłuchała intuicji.


MATERIAŁY WYDAWNICTWA