#

​W cieniu przeszłości

Umrzeć. Pozbyć się większości problemów, których nagromadziło się przez lata dorosłego życia. Umrzeć. I narodzić się w cieniu.

Bohater najnowszej powieści Bartosza Szczygielskiego „Dolina cieni” przestał być Michałem Wawrzyńcem piętnaście lat temu, kiedy to spłonął podczas wypadku samochodowego w 1994 roku. Zostawił żonę, z którą przestało mu się układać, nowiusieńki dom i podupadającą firmę. Długi u lokalnego, bardzo niebezpiecznego, watażki? A co go to teraz obchodzi? Kiedy jest się martwym, niektóre sprawy przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. I mógłby tak Tomasz, będący kiedyś Michałem, żyć sobie spokojnie jeszcze wiele lat, imając się niekoniecznie legalnych sposobów na utrzymanie (ponownie: jakie to ma znaczenie, gdy nie żyjesz?), gdyby nie pewna dziewczyna, która niespodziewanie pojawia się w jego życiu.

Nie, to nie jest opowieść o damsko-męskiej miłości. „Dolina cieni” to dreszczowiec z elementami powieści drogi. Rzecz, którą pisarz Vincent V. Severski nazywa kameralnym thrillerem o mocy wulkanu. „Mało kto potrafi tak sportretować nasze mikroświaty i wydobyć z bohaterów dobro i zło”, pisze dalej w swoim blurbie autor „Nielegalnych”. Sama nie potrafiłabym tego określić lepiej. Dodam, że „Dolina cieni” to bodajże najbardziej kameralna z książek Szczygielskiego. Jest zarazem powieścią „w trasie”, jak i fabułą na dłużej zatrzymującą swoich bohaterów w pipidówie, gdzie zwarcie się z przeszłością wywoła gorące emocje i nieoczekiwane skutki. Tak, skutki właśnie, konsekwencje, a nie efekty, które to słowo jest kojarzone z czymś pozytywnym.

Szczygielski, co już chyba pisałam wcześniej niejednokrotnie, nie oszczędza swoich bohaterów. Wystawia ich na rozmaite próby, które nierzadko doprowadzają do przewartościowania. Tak jest także w przypadku Tomasza. Ten powodowany własną korzyścią egoista będzie ulegał zmianie i to bynajmniej nie stopniowej. Autor na to nie pozwoli, strzelając w niego coraz to mroczniejszymi cieniami z przeszłości, które wymagać będą od bohatera błyskawicznego podejmowania decyzji, natychmiastowych zmian, a nawet ponadprzeciętnej ofiarności. Ano właśnie: będą wymagać zmian czy bohater sam będzie chciał się zmienić? To pytanie niezmiennie jest w twórczości tego pisarza zawieszone, żywe, aktualne, a odpowiedź na nie zależy od interpretacji czytelnika.

U Szczygielskiego jest też niezmiennie mocno, momentami tak mocno, że na dobrą sprawę przeczy to rzeczywistości. Niby wszystko, co się dzieje na kartach jego książek, jest możliwe, ale w tak dosadnej ilości wątpliwe do zaistnienia. „Część rzeczy jest oczywiście przesadzona z założenia. (…) Nie chciałem tworzyć powieści w stu procentach rzeczywistej”, napisał do mnie autor w odpowiedzi na maila, w którym zarzuciłam go listą dziwności, jakie wynalazłam w „Dolinie cieni”. Chcąc się cieszyć z lektury jego książki – i twórczości w ogóle – musi się zaakceptować fakt, że jest on pisarzem mocno popowym, momentami wręcz pulpowym. Jest dużo, jest dziko, jest intensywnie, a o twardym realizmie w jego przypadku mówić nie możemy (mimo faktu, przypomnę, że to najbardziej kameralna, „najspokojniejsza” powieść dla dorosłych w dorobku BS). To trochę tak jak z uniwersum fantasy. Nie odnajdzie się w nim ten, kto nie zaakceptuje faktu, że w świecie tym żyją smoki czy elfy.

Na koniec wspomnę, że autor ten znany jest z nietypowych zagrań narracyjnych, których w tym miejscu niestety wymienić nie mogę – no, może poza montażem literackim, który jest znakiem firmowym Szczygielskiego – ponieważ czytelnikom niniejszej recenzji mogłabym zepsuć przyjemność z czytania innych książek pisarza. Jednak oględnie mogę wspomnieć o „myku” zastosowanym w „Dolinie cieni”. Uważny czytelnik z pewnością spostrzeże pewne zdanie, które radykalnie zmienia punkt ciężkości narracji, a zarazem burzy tak zwana czwartą ścianę – twórca daje znać odbiorcy, że tu jest, a czytanie to czynność, która wywołuje złudzenie. Jedno jedyne zdanie i taki efekt. Niezwykłe.


Paulina Stoparek


Kulturoznawczyni i filmoznawczyni. Zawodowo związana z branżą wydawniczą. Redaguje, koryguje, sprawia, że książki stają się lepsze. Pisze także publicystykę dla portalu literacko-kryminalnego "Zbrodnia w Bibliotece". W wolnych chwilach czyta (tak to jest, gdy praca jest pasją), ogląda filmy, ćwiczy i hołubi kota. Ulubiony gatunek literacki: nordycki kryminał. Ulubiony autor: Marek Krajewski. Ulubiona książka: "Przeminęło z wiatrem".