Frederick Forsyth, Czarna lista, przełożył Andrzej Niewiadomski, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2014, s. 432
Ostatnie wpisy:
- Przerażająca gra wywiadów o najwyższą stawkę
- Pasjonująca przygoda z bursztynem w roli głównej!
- To jak jazda rozpędzonym bolidem – ostra i niebezpieczna!
- Fascynująca podróż do mroków średniowiecza
- Podróż do tak mrocznego świata, że aż cierpnie skóra!
- Prawda jest okrutniejsza od najbardziej wymyślnej fikcji!
- Nie trzeba od razu skakać na bungee - można sięgnąć po „Dolinę szpiegów”!
- Zakończenie niczym erupcja uśpionego wulkanu!
- Diabli wiedzą…
- Dwa domy, dwa miejsca, ale czy na pewno dwie historie?
Czarna lista
Na terenie Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii dochodzi do serii krwawych zamachów terrorystycznych. Ich sprawcy podobni są do siebie jak krople wody – wszyscy są młodymi potomkami arabskich imigrantów. Łączy ich jeszcze jedna rzecz – fanatyczna wiara w radykalny odłam islamu. Skąd czerpią oni inspirację do dokonywania swoich czynów? Okazuje się, że wszyscy byli odbiorcami internetowych kazań wygłaszanych przez niejakiego Kaznodzieję. Rządy Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii dochodzą do wniosku, że jedynie zdecydowane działania mogą położyć kres przemocy. Powołana zostaje specjalna komórka, mająca na celu zlikwidowanie Kaznodziei. Na jej czele staje świetnie wyszkolony komandos, który od tej pory będzie znany jedynie pod pseudonimem Tropiciel. W momencie powoływanie jednostki nawet nie zdaje on sobie sprawy, jak trudnym zadaniem będzie wytropienie Kaznodziei…Tak w zarysie prezentuje się fabuła nowego thrillera politycznego Fredericka Forsytha. Pisząc o tej książce nie można nie odwołać się do pozycji o blisko czterdzieści lat wcześniejszej, czyli do „Dnia Szakala”. Widać wyraźnie, że kariera pisarska Forsytha zatoczyła koło – raz jeszcze wraca on do motywu stróża porządku próbującego powstrzymać przestępcę przed dokonaniem przez niego zbrodni. W przypadku „Dnia Szakala” był to francuski policjant usiłujący uniemożliwić seryjnemu zabójcy zamach na prezydenta de Gaulle’a, zaś w przypadku „Czarnej listy” mamy do czynienia ze znakomicie wyszkolonym komandosem usiłującym przeciąć strumień płynących z Internetu wezwań do nienawiści. Pytanie może być tylko jedno – jak „Czarna lista” prezentuje się na tle słynnego debiutu Fredericka Forsytha? Odpowiedź też może być tylko jedna – czterdzieści lat nie umniejszyło zarówno talentu pisarskiego Forsytha, jak i jego zdolności obserwacji otaczającego nas świata. Jedno od razu bije w oczy – jak bardzo zmienił się świat, w którym żyjemy. W latach sześćdziesiątych nikt nie myślał o zagrożeniu wojującym islamem. Wtedy zagrożeniem mógł być najwyżej zamach na oficjeli państwowych dokonany na zlecenie różnych tajemniczych organizacji (wzorem mógł być na przykład zamach na Kennedy’ego). Obecnie, w obliczu powtarzających się w różnych miejscach świata zamachów terrorystycznych powodowanych radykalizmem islamskim, to właśnie takie zagrożenie zapładnia umysły pisarzy. Do zamachu może dojść wszędzie – na ruchliwej ulicy, na moście, a jego ofiarami mogą być zarówno przedstawiciele władz, jak i zwykli ludzie. Przyczyną takich zamachów mogą być zaś materiały dostępne w Internecie, do których dostęp ma każdy w każdym zakątku świata. Co więcej, trudno taki mord przewidzieć i się przed nim uchronić. Stąd atmosfera zagrożenia, w książce Forsytha znakomicie widoczna. Książka Forsytha to thriller polityczny, ale pytania, które stawia, godne są rozważenia. Pytanie, które się ciśnie na usta, brzmi: dlaczego synowie imigrantów z Bliskiego Wschodu decydują się na taki krok? Trudno jest zwalić wszystko na pałających nienawiścią internetowych dżihadystów. Coś jest widocznie w europejskiej kulturze, co tak bardzo tych ludzi odrzuca, że chcą tę kulturę zniszczyć. Być może agresywny islam daje im poczucie odzyskanej kulturowej tożsamości? Ale wróćmy do samej książki i do porównania z „Dniem szakala” – jeszcze jedno się zmieniło od lat sześćdziesiątych. Chodzi o technologię. Francuski policjant, żeby schwytać Szakala musi mieć trochę szczęścia – ktoś musi zamachowca widzieć, ktoś musi go zatrzymać na drodze, ktoś musi znać numery rejestracyjne pojazdu, w którym się porusza. Bez tego nie ma mowy, żeby trafić na jego ślad. W „Czarnej liście” jest zupełnie inaczej – Kaznodzieja nie wychodzi z domu, w którym nagrywa swoje kazania, a i tak można go namierzyć. Od czego są w końcu komputery i obsługujący je informatyczni geniusze? Od czego są roje dronów, przeczesujące powierzchnię naszej planety? W ten sposób można wyśledzić każdego, nie wstając od biurka. Po wyśledzeniu można każdego zniszczyć, posyłając sterowaną komputerowo rakietą. Przerażające, prawda? Ale taki jest Forsyth. I taka jest rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. Dla Forsytha jeszcze jedna rzecz jest typowa – wyjątkowa dbałość o szczegóły. Przedstawiając nam bohatera, rysuje nam przed oczami wojskowy życiorys nie tylko jego, ale i jego ojca i dziadka. Wszystko musi być na swoim miejscu, wszystko musi się zgadzać – stopnie, daty, bitwy, zadania i drogi awansu. Całą rzeczywistość polityczna również musi się zgadzać – czytając książkę poznamy struktury takich agencji wywiadowczych Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, o których wcześniej nawet nie mieliśmy pojęcia (podejrzewam, że niewiele ludzi miało pojęcie). A gdy Autor przytoczy nam na kartach swojej książki rozmowę Baracka Obamy z Davidem Cameronem, to będziemy mieli wrażenie, że to wszystko działo się naprawdę. A może to wszystko wydarzyło się naprawdę, tylko my o tym nie wiemy, bo czy ktoś z nas interesował się, czym zajmują się ściśle tajne agencje rządowe? Nikt z nas nie musiał się tym interesować. Mamy od tego Frederica Forsytha. Wystarczy tylko przeczytać.
Piotr Bolc