#

Kolory PRL-u

​Twórca kryminału neomilicyjnego, Ryszard Ćwirlej, powraca z kolejną książką o poznańskich milicjantach. Oznacza to, że ponownie będziemy śledzić nie tylko skomplikowaną, złożoną z kilku wątków zagadkę kryminalną, lecz także solidnie się pośmiejemy z przywar i dziwności Ćwirlejowych bohaterów oraz wrócimy do czasów PRL-u, które u tego autora są zdecydowanie czymś więcej niż ponurą i tchnącą beznadzieją epoką. Szanowni Państwo, nie ociągajmy się dłużej i wejdźmy do „Morderczej rozgrywki”!

Wszystko zaczyna się w 1986 roku, od zniknięcia bez śladu pewnej studentki. Sprawa ta przenikać się będzie z wydarzeniami z czerwca 1987: zastrzeleniem kobiety podczas dancingu w hotelu Polonez oraz rabunkiem pieniędzy w czasie decydującej pokerowej rozgrywki, w której bierze udział kilku bardzo dobrze sytuowanych obywateli Poznania. Rozgrywka ta może i nie byłaby niczym niezwykłym, gdyby nie brał w niej udziału Gruby Rychu, bohater znany z wcześniejszych powieści Ćwirleja, który ZAWSZE wyrównuje rachunki.

Jak na cykl powieściowy przystało, w „Morderczej rozgrywce” spotkamy też innych bohaterów dotychczas wydanych neomilicyjnych powieści autora, z których na czoło wysuwa się ulubieniec czytelników, Teofil Olkiewicz, pijus, paskud i świetny milicjant w jednym, który wprowadza do książki jedyną w swoim rodzaju, doskonale „niepodmienną” mowę, która z eleganckim językiem literackim doprawdy niewiele ma wspólnego. Bełkot mowy bohaterów to cecha charakterystyczna twórczości Ćwilreja, absolutnie pożądana. Na dodatek sprawa powieściowego języka w „Morderczej rozgrywce” dostaje wzmocnionych rumieńców, gdy pojawia się w niej bohater drugoplanowy, niejaki Tunio Ząbek, cinkciarz oraz amator trudnych i mądrych słówek, który wciska je niekoniecznie tam, gdzie powinien. Cieszę się, że Wydawnictwo Muza zdecydowało się na wydanie powieści także w postaci audiobooka – przy sprawnym lektorze, jakim jest Leszek Filipowicz, to musi być prawdziwa głosowa uczta!

Ćwirlejowy język dialogów to nie jedyna rzecz, z której się zaśmiejemy podczas lektury. Uśmiech będzie towarzyszył opisom moralności bohaterów, tej charakterystycznej, dostosowanej do niełatwych czasów trudno dostępnych dóbr cwaniackiej moralności. W neomilicyjnym świecie literackiego Barei – jak kiedyś ośmieliłam się Ćwirleja nazwać, co chyba mu się spodobało – nikt nie oburza się na kradzież niemieckich samochodów i niecne podmienianie im blach czy na oszustwo w grze w karty. To miejsce, w którym milicjanci bywają opiekunami cór Koryntu, w wolnych chwilach korzystającymi z ich wdzięków, a cichodajki o wdzięku Anny Jantar ochoczo wyszukują co istotniejszych biznesmenów zjeżdżających na Międzynarodowe Targi Poznańskie. Wreszcie, to świat, w którym jedne postaci patrzą na drugie, kontemplując je w myślach, i odwrotnie, co – ponownie – jest źródłem uśmiechu, a nawet głośnego rechotu. Po raz drugi przywołam w tym tekście postać Tunia Ząbka, który dla samego siebie jest wzorem obytego obywatela żyjącego w dobrobycie – wszak stać go na wprawienie złotego zęba, z którego powodu nauczył się nawet krzywo uśmiechać, a w dyskusji potrafi zaimponować wyszukanymi słowami – tymczasem dla innych – pociesznym półidiotą o nieszczerym uśmiechu i uwłaczającym ojczystemu językowi.

Dość jednak o śmiechu. Dzisiejszy czytelnik recenzji z reguły cierpliwy nie jest, a tu wspomnieć trzeba jeszcze o tym, że Ćwirlej jest doskonałym scenopisarskim strategiem, który po Kieślowskiemu rozpisuje sceny w ten sposób, by widziane były z rożnych perspektyw (np. finalne sekwencje w hotelu Polonez); że świetnie opisuje nocne życie elit w czasie PRL-u, te wszystkie światki i nocne półświatki, kuluarowe i restauracyjne dyskusje, nieczyste interesy i cwane zagrania; że przemyca także smutne i mroczne momenty epoki, jak chociażby zamordowanie księdza Popiełuszki. I że zarazem pisze tak, by czytelnik pomyślał: „O, facet ma dystans do samego siebie”, gdy ustami swoich bohaterów przypomina, że przecież w jednym z odcinków 07 zgłoś się też był strzał na dancingu, więc jego pomysły znowu aż tak nowatorskie nie są.

I tu w tej wyliczance się zatrzymam, by wspomnieć o zmarłym niedawno Bronisławie Cieślaku, który wcielił się w rolę porucznika Borewicza we wspomnianym serialu, a któremu „Morderczą rozgrywkę” Ćwirlej zadedykował. Autor pisze w dedykacji, że bez Borewicza nie byłoby jego książek. To piękny hołd dla zmarłego aktora i chyba całkiem trafna myśl. Gdyby nie książki Ćwirleja napisałabym, że wraz ze śmiercią Cieślaka skończyła się pewna epoka. Na szczęście autor w swojej pracy nie zwalnia, a swoich milicjantów jako byłych funkcjonariuszy umieszcza także w fabułach współczesnych (cykl z Anetą Nowak). Wspominkowa epoka nie-tak-szarego-jak-się-wydaje PRL-u trwa w najlepsze.

o książce

wywiad

przeczytaj fragment


Paulina Stoparek



Kulturoznawca i filmoznawca. Zawodowo związana z branżą wydawniczą. Redaguje, koryguje, sprawia, że książki stają się lepsze. Pisze także publicystykę dla portalu literacko-kryminalnego "Zbrodnia w Bibliotece". W wolnych chwilach czyta (tak to jest, gdy praca jest pasją), ogląda filmy, ćwiczy i hołubi kota. Ulubiony gatunek literacki: nordycki kryminał. Ulubiony autor: Marek Krajewski. Ulubiona książka: "Przeminęło z wiatrem".