#

Upojenie - recenzja książki "Roztopy"

A myślałam, że z młodszego pokolenia kryminopisarzy już tylko Bartosz Szczygielski potrafi mną porządnie szarpnąć… Lubię się tak zaskakiwać, tak sypać sobie głowę popiołem. Jędrzej Pasierski, rocznik ’84, prawnik – to wiadomości oficjalne. A nieoficjalnie? Wrażliwiec, który a konto nowej powieści najwyraźniej nieźle dokształcił się w temacie beskidzkich mniejszości, a na jej kartach równie mocno rozumie przedstawicieli swojej płci, jak i kobiety. Jestem nim oczarowana. Emocjonalnie nadwerężona. Erotycznie zarumieniona. A wszystko to za sprawą „Roztopów”, drugiej powieści autora, która właśnie pojawiła się w księgarniach.

Zaczyna się standardowo, bo od ucieczki z metropolii na prowincję. Oto lekarka, dermatolog Joanna Pascho, która dotąd pracowała w prężnej stołecznej placówce medycznej, przeprowadza się do małopolskiej wsi Bukowce w Beskidzie Niskim. Sprzedaje warszawskie mieszkanie, kupuje wiejską chałupę do wyremontowania, a w Gorlicach zakłada prywatny gabinet dermatologiczny. Mimo przeciwności dzielnie trzyma się na posterunku, poznaje nowych sąsiadów, usiłuje „dobrze żyć z ludźmi”, jak radzi jej jeden z miejscowych. Aż pewnego dnia zauważa, że pod jej nieobecność ktoś przeszukiwał jej nowy dom. Na domiar złego kobieta czuje się obserwowana przez kogoś, kto najwyraźniej nie życzy jej dobrze…

Słowem: standard. To wszystko już było! – powie wytrawny zjadacz literatury gatunkowej. I byłoby to niewątpliwie prawdą, gdyby Pasierski nie przygotował odbiorcy dwóch rodzajów twistów: fabularnego i narracyjnego. Po pierwsze, Joanna znika bez śladu i to tuż po tym, gdy autor wybitnie zaostrza czytelnikowi apetyt na bliższe poznanie tej enigmatycznej postaci. Po drugie, narracja zmienia tor i przestaje być filtrowana przez niespokojny umysł Joanny na rzecz równie niespokojnego, ale diametralnie odmiennego umysłu komisarz Niny Warwiłow, która przyjeżdża do Beskidu zaniepokojona zniknięciem Pascho, prywatnie jej znajomej. Mamy zatem gatunkowe urozmaicenie, w tym jedno fabularnie pokrewne uśmierceniu głównej bohaterki w momencie, gdy właśnie zaczęliśmy się do niej przywiązywać. Jednak nie to powoduje owo szarpanie, o którym wspomniałam na początku.

Jako dojrzałemu człowiekowi, a także czytelnikowi, trudno mi przejść obojętnie obok niebanalnej autorskiej wrażliwości. A gdy na domiar jest to męska wrażliwość opisująca z udanym skutkiem kobiece rozterki i niepokoje, a nawet bóle spowodowane niefortunnymi męskimi zachowaniami – jestem trafiona i zatopiona. Raz, że z męskiej perspektywy opisanie tego jest karkołomne niczym walka Dawida z Goliatem. Dwa – że jest coś absolutnie pięknego i zmysłowego, erotycznego niemal, w męskiej uważności skierowanej na kobiecą duszę. A Pasierski jeszcze okazał się uważny razy kilka, bo nie tylko Warwiłow obdarzył szczególną uwagą. I kiedy myślałam, że już nie może być lepiej, że subtelne zarysowanie fizycznej fascynacji i rodzącej się więzi pomiędzy Niną a jednym z mieszkańców wsi jest tym maksimum, po osiągnięciu którego grzechem byłoby od autora mężczyzny więcej wymagać, Pasierski funduje jeszcze większą emocjonalną bombę. Zaczyna uważniej przyglądać się kobiecie starej, zniszczonej przez ciężką pracę i ludzką interesowność. Wrażenie? Nie do zapomnienia. Ten moment w powieści to niemal gotowa filmowa scena, w której jedna ucieczka spojrzeniem znaczy więcej niż tysiąc słów…

Bardzo nie chciałabym, aby za sprawą powyższego akapitu ktokolwiek odebrał „Roztopy” jako melodramatyczne czy, co gorsza, jako „babską literaturę” i z tego tytułu do lektury się zniechęcił. Powieść Pasierskiego nie od parady przypisana jest do cenionej na literackim rynku serii „Ze Strachem” Wydawnictwa Czarnego (notabene z siedzibą w Gorlicach – ot taki sympatyczny lokalny kontekst) i intryga kryminalna pełni w niej istotną rolę. Rozwija się niespiesznie, a im dalej w las, tym czytelnik dostaje więcej informacji, które paradoksalnie potęgują liczbę fabularnych luk. Od tychże luk, póki w finale wszystkie klocki nie wskoczą na swoje miejsce, skutecznie odwraca uwagę wspomniana świetnie zarysowana psychologia bohaterów i układy pomiędzy nimi. Nie czas i miejsce tu na analizę, ale biorąc pod uwagę powyższe, Pasierskiemu blisko jest do kryminalno-obyczajowej wrażliwości Skandynawów.

„Roztopy” to, nomen omen, taka cicha woda. Pełno w nich podskórnych emocji wygranych na delikatnych, taktownych, chwilami niemal bezgłośnych dźwiękach, które narastają do nieznośnie wręcz emocjonalnego crescendo. A gdy odbiorcza ciekawość rozbudzona fabularną intrygą zostaje już zaspokojona, uświadamiamy sobie coś jeszcze – że to po prostu przekonująca i zajmująca powieść o ludzkich namiętnościach i bolączkach. Jest i rozrywkowo, i wrażliwie, pomysłowo, a zarazem niespodziewanie subtelnie. I następuje to, co powinno nastąpić po dobrej lekturze – czytelnicze upojenie.


Paulina Stoparek