#

Koniec jest początkiem

„Winni jesteśmy wszyscy”, najnowsza powieść Bartosza Szczygielskiego, wsysa niczym wodny wir. Nie tak obrazoburcza jak „Krok trzeci”, nie tak pulpowa jak Trylogia Serca, niemniej wciągająca tak mocno, że powodująca, by tak rzec, czasokurczliwość.

Przyczyny owego zasysania czasu i uwagi widzę trzy. Po pierwsze, bo to Bartosz Szczygielski – inteligentny, wrażliwy facet, który we wczesnej młodości – a może i obecnie także – oglądał za dużo pulpowego kina klasy B, co załadowało do jego umysłu nieprzebrane odmęty mrocznej wyobraźni. Po drugie, ponieważ wspomnianą wrażliwość oraz całkiem konkretne pokłady empatii autor przerzuca na pochylanie się nad swoimi bohaterami, zarówno męskimi, jak i kobiecymi. Postaci Szczygielskiego – nieważne, czy są stonowane jak everyman Konrad z omawianej powieści, czy komiksowe jak prostytutka Kaśka z trylogii – przeżywają intensywnie, nienawidzą głęboko, kochają prawdziwie. A jak nie kochają, a jedynie udają – potrafią to w przekonujący sposób za pomocą pióra swego twórcy wytłumaczyć. Taka (nad)emocjonalność wciąga, i to bardzo.

Powodowi trzeciemu zasysających właściwości „Winnych” rozmyślnie poświęcam osobny akapit, ponieważ jak żyję, nigdy dotąd nie spotkałam się z takim zabiegiem narracyjnym w literaturze. Szczygielski mianowicie… pisze od tyłu. Narracja w prologu przywodzi na myśl tę z Nolanowskiego filmu „Memento”, chociaż sama powieść nie porusza tematu utraty pamięci. Finał wstępu do „Winnych” – czyli w rzeczywistości pierwsza ich sekwencja jako taka – to czysta jatka, która wrzuca w żywą, mięsistą, a zarazem niepozbawioną silnych wzruszeń akcję. Wraz z kolejnymi przewracanymi stronami obserwujemy, jak doszło do dramatycznych wydarzeń, które zniszczyło życie kilku osób, w tym głównego bohatera. W „cofającym się” prologu każdy szczegół ma znaczenie, nawet głupia kawa zamawiana w kawiarni w holu korporacyjnego biurowca.

Po wstępie, gdy akcja przenosi się pół roku później, a poszczególne części „Winnych” płyną już zwyczajowym – czytaj: od początku do końca – trybem, byłam już tak zaintrygowana przyczynami strzelaniny w siedzibie firmy, że Szczygielski zabrał mnie na mroczny spacer na luźnej smyczy i niemal bezwysiłkowo. A przynajmniej takie wrażenie sprawia powieść – jakby jej napisanie przyszło autorowi z dużą łatwością. (Szczygielski, który zwykle narzeka, że pisanie idzie mu wolno, że się rozprasza, przeczytawszy powyższe słowa, zapewne zaśmieje się w głos.)

Czy wrażenie czytelnika o łatwości pisania autora świadczy o zawodowstwie tego drugiego? Nie wiem. Natomiast jestem pewna, że świadczy o nim umiejętność przykucia uwagi i pisarska wrażliwość względem tworzonych postaci, niekoniecznie do twórcy podobnych. Są takie sceny w „Winnych”, podczas czytania których ślinę przełykałam zbyt często, a oczy – w domyśle – zdradziecko mi się błyszczały. Są też takie momenty, kiedy z bohaterów wychodzą cechy skrajnie przeciwne niż te, które dotąd sobą reprezentowali – a wrażenia temu towarzyszące porównywalne są z mocnymi, niespodziewanymi policzkami. Niecnie wykołowany umysł piecze, jest zaczerwieniony, ślad zostaje przez dłuższą chwilę. Tak, to niewątpliwie jest zawodowstwo.

Pal sześć, że Szczygielski jak zwykle zaczyna powieść zdaniem absolutnie doskonałym – tym razem brzmi ono: „Śmierć miała znajomą twarz”. I że ponownie zastosował swój – chyba mogę się tak wyrazić – firmowy znak w postaci słownego montażu poszczególnych sekwencji. Autor bawił się słowem od pierwszej swojej książki, co konsekwentnie kontynuuje. Jednak powieść „Winni jesteśmy wszyscy” idzie o krok dalej, mianowicie żonglowanie słowem sprowadza do dramatycznego przeinaczenia. Właściwe zrozumienie tej żonglerki z dużym prawdopodobieństwem jeszcze bardziej zmieni życie głównego bohatera niż fakt, że pół roku wcześniej umożliwił mordercy wejście do biurowca.

Koniec ponownie okazuje się zarazem początkiem. Wymowne.


WYWIAD

O KSIĄŻCE

FRAGMENT DO CZYTANIA


Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)