#

​Śledztwo poszlakowe

Jest takie powiedzenie, że gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. A co w sytuacji, gdy wcale nie ma potrzeby jej tam wysyłać, ponieważ… ona już tam jest? Albo jeszcze ciekawiej – one są tam dwie? No, cóż... W takim wypadku scenariusze mogą być najprzeróżniejsze, ale najbardziej prawdopodobny jest ten, że oto trzymacie w ręku najnowszą część przygód znanego, zdolnego i odnoszącego spektakularne sukcesy detektywistycznego duetu - Daisy Wells i Hazel Wong. Tak, tak – dobrze kombinujecie. Doczekaliśmy się! Oto przed Państwem "Zbrodnia na piątkę", czyli dziewiąty tom cyklu "Zbrodnia niezbyt elegancka" autorstwa Robin Stevens. Witam zatem w renomowanej Szkole Żeńskiej Deepdean.

Nazwać atmosferę w Deepdean napiętą to jak nic nie powiedzieć. Słynna szkoła, do której uczęszczają nasze bohaterki przygotowuje się bowiem do wyjątkowego i radosnego wydarzenia - obchodów pięćdziesięciolecia jej założenia. Począwszy od piątku, 3 lipca przez cały weekend planowane są najprzeróżniejsze atrakcje dla zaproszonych gości – koncerty, mecze pokazowe, spektakl teatralny czy uroczysta kolacja. Władzom i pracującym w szkole nauczycielom zależy szczególnie na zaprezentowaniu się obecnym i potencjalnym klientom. Na okoliczność owych prób i innych przygotowań poświęcono nawet część zajęć. Uczennice ćwiczą role, szlifują pokazy, doszkalają się w dobrych manierach, czy przygotowują wszelkie niezbędne akcesoria, np. montują fajerwerki. Po prostu w ciągu tych kilku uroczystych dni wszystko musi być „na tip-top”!

Emocje związane z uroczystością dotykają oczywiście i członkiń Towarzystwa - Daisy, Hazel oraz całej reszty. W niektórych przypadkach są one wynikiem wewnątrzszkolnej rywalizacji, a co za tym idzie gry o ważniejszą rolę w obchodach i pozycję w grupie. Są jednak też i emocje bardzo osobiste. Dziewczyny przeżywają – każda na swój sposób – wizyty rodziców w szkole. Jedne cieszą się na spotkanie z bliskimi, inne wręcz przeciwnie. Są też i takie, którym bardzo trudno pogodzić się z nieobecnością któregoś z rodziców (lub obojga). I tu Towarzystwo Detektywistyczne staje na wysokości zadania – w każdej chwili jest się komu wyżalić, przed kim popłakać i od kogo usłyszeć słowo pocieszenia.

Tuż przed samą uroczystością dzieje się coś niewytłumaczalnego. Jedna z detektywek Towarzystwa Rebecca Martineau zwana „Fasolką” staje się świadkiem morderstwa. To znaczy tak twierdzi, bo owo morderstwo miało wydarzyć się na polanie w odległym lesie Oakeshoot, a ona widziała wszystko ze szkolnego okna. To znaczy podobno widziała ;-) Towarzystwo Detektywistyczne zaprzeczyłoby własnym zasadom, gdyby zignorowało taką okazję, więc wykorzystując przerwę obiadową dziewczyny udają się na miejsce potencjalnej zbrodni. Co prawda znajdują tam jakieś - raczej wątpliwej wagi - dowody, ale generalnie mają tylko poszlaki i zeznania Fasolki. To niewiele biorąc pod uwagę fakt, że brakuje zarówno mordercy, jak i zwłok jego ofiary. Każdy z nas słyszał pewnie o śledztwie opartym na poszlakach, a nawet i o takim procesie, dodatkowo zakończonym wyrokiem skazującym, ale śledztwo Towarzystwa w sprawie morderstwa, którego (chyba ;-)) nie było, byłoby precedensem nad precedensami! Daisy i Hazel ufają jednak swojej detektywistycznej intuicji, opracowują plan śledztwa, zawężają grono potencjalnych zbrodniarzy i potencjalnych ofiar, a tym samym rozpoczynają kolejne trudne, ale jakże ciekawe dochodzenie. Czytelnicy mogliby ciut z przymrużonym okiem obserwować dalszy przebieg zdarzeń, lecz oto na ich oczach i na oczach wszystkich zebranych na uroczystej kolacji dokonuje się kolejna zbrodnia! Pani Jean Rivers, przewodnicząca rady szkoły zostaje otruta arszenikiem. Na wszystkich (czytelnik ma gęsią skórkę – gwarantuję!) pada blady strach – niektórzy rodzice postanawiają wyjechać i zabrać ze szkoły swoje córki, niektórzy zastanawiają się, kto będzie następny, a władze szkoły boją się, że ta w konsekwencji tak przykrych wydarzeń zostanie niestety zamknięta. Bo kto chciałby posyłać swoje dziecko do miejsca, gdzie zamiast posiłku serwuje się arszenik, a zamiast spaceru po lesie – uduszenie? Tylko nasze detektywki nie tracą rezonu i z całą energią prowadzą - już teraz podwójne – śledztwo! Czy uda im się rozwikłać tę niezwykle zagmatwaną historię i zapobiec nie tylko kolejnym zbrodniom, ale i uratować ich ukochaną Deepdean?

Czytając najnowszą część "Zbrodni niezbyt eleganckiej" czasami zapominałam, że to powieść dla młodzieży. Autorka wie, że współczesny nastoletni czytelnik to trudny – nie!, to nie jest odpowiednie słowo, o wiele odpowiedniejszym będzie "wymagający i świadomy" - czytelnik. To czytelnik, który wyrósł z bajek i bajeczek, który nie "kupi" już byle czego, który chce czegoś poważniejszego. Z własnego doświadczenia wiem, że tacy czytelnicy z pełną świadomością poruszają się po gatunkach literackich. Już dziewięcio-, dziesięciolatek wie, czym jest powieść detektywistyczna, przygodowa, obyczajowa, horror. Stąd też wniosek, że literatura tworzona dla nich powinna, a wręcz musi, dostosować się do tych oczekiwań. Robin Stevens jest w tym rewelacyjna. Bo jakże inaczej nazwać umiejętność zainteresowania młodych ludzi historią rozgrywającą się w żeńskiej szkole sprzed ponad wieku. Stevens po prostu oddaje w ręce czytelników (prawie ;-)) dorosłą intrygę kryminalną. Mamy tu wszystko – dynamiczną, pełną zwrotów i do końca nieprzewidywalną akcję, fałszywe tropy, szczyptę suspensu, grę pozorów, pełnowymiarowych bohaterów i wyborny finał.

Niewątpliwą zaletą książek Robin Stevens jest także ich język. Autorka wypracowała własny literacki głos. Stevens urzeka właśnie tym pięknym literackim językiem, poetyckim, ale nie napuszonym stylem przeplatanym z lekkim humorem. Zachwycają doskonałe dialogi, cięte riposty i ... specyficzne nazewnictwo. Dzięki temu świat, którego dawno już nie ma ożywa na naszych oczach i jest zrozumiały dla pokolenia, które urodziło się w świecie nowoczesnych technologii i któremu trudno sobie wyobrazić życie bez internetu czy smartfonów. Zaręczam młodym czytelnikom, że nawet najmądrzejsze urządzenie nie odpowie na pytanie, dlaczego do tej elitarnej szkoły uczęszczają ... krewetki. Odpowiedzi na takie i podobne pytania znajdziecie tylko i wyłącznie w "Zbrodni na piątkę"!

W jednej z poprzednich recenzji książki Stevens wspominałam, że autorka zachęca do poszukiwaniu na własną rękę informacji o opisanym przez siebie wydarzeniu historycznym czy ciekawostce kulturowej. Wtedy "namówiła" mnie do poszerzenia wiedzy o triadach, a teraz trochę podstępem zainteresowała mnie jednym z najtragiczniejszych wydarzeń w nowożytnej historii Szkocji, czyli rzezią rodu MacDonaldów z Glencoe i samym miejscem. Czy wiecie, że nazwę doliny Glencoe tłumaczy się z języka gaelickiego jako Dolina Łez? A wiecie, że to trochę surowe, a trochę baśniowe miejsce często wykorzystuje się przy kręceniu filmów? Ależ to fascynująca historia! Polecam Waszej uwadze.

Niezmienne zachwyca mnie również szata graficzna serii, która łączy w sobie minimalizm i niezwykłą elegancję. Wiem, wiem – nie ocenia się książki po okładce, ale sami przyznacie, że nie trzeba być detektywem ze szkłem powiększającym, by stwierdzić, że książki te prezentują się naprawdę przepięknie. Szczególnie w komplecie!

Polecam! Bawcie się dobrze!

O książce

przeczytaj fragment


Ewa Suchoń – nałogowa czytelniczka, która uwielbia swoją pasją zarażać innych. Miłośniczka mrocznych kryminalnych i thrillerowych klimatów. Życiowa optymistka. Zakochana w swoich rodzinnych Beskidach. Pasjonatka fotografowania i smakoszka kawy.