tytuł: Czerwony świt
autor: Jędrzej Pasierski
wydawnictwo: Czarne
premiera: 26 lutego 2020
ISBN: 9788380499775
Ostatnie wpisy:
- Przerażająca gra wywiadów o najwyższą stawkę
- Pasjonująca przygoda z bursztynem w roli głównej!
- To jak jazda rozpędzonym bolidem – ostra i niebezpieczna!
- Fascynująca podróż do mroków średniowiecza
- Podróż do tak mrocznego świata, że aż cierpnie skóra!
- Prawda jest okrutniejsza od najbardziej wymyślnej fikcji!
- Nie trzeba od razu skakać na bungee - można sięgnąć po „Dolinę szpiegów”!
- Zakończenie niczym erupcja uśpionego wulkanu!
- Diabli wiedzą…
- Dwa domy, dwa miejsca, ale czy na pewno dwie historie?
Czerwony świt
Jędrzej Pasierski
20 marca 2015 roku cała Polska wpatruje się w niebo i podziwia zaćmienie słońca. W tym czasie w swoim lofcie na warszawskiej Pradze umiera Sara Kosowska – wzięta aktorka młodego pokolenia. Policja podejrzewa morderstwo.Sprawą zajmuje się komisarz Nina Warwiłow, która niedawno wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim. Nie będzie jednak miała łatwego zadania. Przyjaciele ofiary plączą się w zeznaniach, jakby celowo chcieli zmylić tropy. Nina musi też odnaleźć tajemniczą nieznajomą, która w chwili śmierci Sary była w jej mieszkaniu. A wszystko to w błyskach fleszy, bo media śledzą każdy krok policji…
Jeśli oczekujesz szybkich strzelanek, to nie jest książka dla ciebie. Ale jeśli lubisz inteligentną intrygę, klimatyczne tło i niebanalnych bohaterów, połkniesz „Czerwony świt" tak jak ja, w dwa wieczory! Nina Warwiłow to moja ulubiona bohaterka. Rzadko facet potrafi nakreślić tak trafiony portret kobiety!
Marta Guzowska
O AUTORZE
fot. Kamil Gubała
Jędrzej Pasierski (ur. 1984) – prawnik, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Pracował w organizacjach zajmujących się prawną ochroną środowiska, międzynarodową pomocą rozwojową oraz współpracą państw Europy Środkowo-Wschodniej. Laureat II wyróżnienia w konkursie Czarny Kapelusz 2019 organizowanym przez Poznański Festiwal Kryminału „Granda” za kreację postaci komisarz Niny Warwiłow. Autor thrillera W imię natury oraz cyklu powieści kryminalnych o Ninie Warwiłow Dom bez klamek i Roztopy. Czerwony świt to kontynuacja serii o warszawskiej policjantce.
FRAGMENT DO CZYTANIA
Zimno kawy podrapało Pawłowi gardło, było jednak orzeźwiające. – Robi się już jaśniej – zauważył z rozczarowaniem Lutek.
– Nie przejmuj się – skomentowała Karolina. – Zobaczysz jeszcze zaćmienie.
– Takie za pięć lat – powiedział Borewicz.
– Mogę nie dożyć – zaśmiał się Lutek.
– Jesteś chory? – zapytał Paweł.
– Nie.
– To po co tak chrzanisz? – powiedział Paweł, a potem podszedł do telefonu i zmienił w nim muzykę. Poleciały dźwięki Syren Artura Rojka. Lutek wzruszył ramionami, a Bartek złożył palce w prostokąt i mrużąc oczy, skierował dłonie w stronę słońca.
– Do czegoś cię to inspiruje? – zapytała Karolina.
– Być może – odparł, mrugając. – Jeszcze nie wiem.
Paweł rozejrzał się.
– Gdzie jest Sara? – zapytał.
Lutek spojrzał na tackę z tektury, stał tam jeszcze jeden kubek z frappé. Nie był to jednak kubek z owcą.
– Pewnie wyszła – skomentował.
Karolina rzuciła Pawłowi pytające spojrzenie. Poczuł instynktowny niepokój.
– Sprawdzę, co u niej – powiedział.
W mieszkaniu, w którym zdążyli zapalić wszystkie światła, panowała teraz jasność jak na zewnątrz. Pół górnego salonu zajmowała gigantyczna, pachnąca jeszcze nowością kanapa. Paweł przyjrzał się leżącej na niej postaci. W rzeczywistości Sara była drobniejsza niż na ekranie. Obydwoje byli mali. Sara mierzyła niewiele ponad metr sześćdziesiąt, telewizja dodawała jej wzrostu. Niedawno obcięte krótkie blond włosy opadły jego siostrze na oczy, nie poruszała się.
Do pokoju weszła Karolina, za nią reszta. Paweł wyczuwał zapach spirytusu w powietrzu.
– Co z nią? – zapytał Lutek. – Jakoś dziwnie wygląda.
Paweł wzruszył ramionami, czując w mięśniach lekki paraliż. Minął go Lutek, usiadł na brzegu kanapy i położył dłoń na czole Sary. Obserwowali go, kiedy nachylił się nad jej ustami. Przystawił dwa palce do szyi dziewczyny, usiłując chyba znaleźć tętno, a potem spojrzał w ich stronę. Wyglądał na przestraszonego.
– Kurwa, nie oddycha – powiedział.
Nikt nie skomentował. Czas zatrzymał się w miejscu.
– Chyba musimy wezwać lekarza – dodał.
Ciszę przerwał zduszony krzyk Karoliny.
Był 20 marca, pierwszy dzień wiosny i policja powinna zajmować się tym, żeby nikt dzisiaj nie wpadł do Wisły. Tymczasem Nina Warwiłow czuła się, jakby ktoś pomylił tygodnie i tak naprawdę był piątek trzynastego. Dochodziła dwunasta i od pół godziny wiedziała, że nie żyje Sara Kosowska, primadonna telewizji i kina, co dla Warwiłow oznaczało jedno: strumień szlamu. Prasa nie zdążyła jeszcze wyniuchać tematu, ale stanowiło to kwestię minut.
Technicy zabezpieczyli pomieszczenia, zwłoki Kosowskiej odjechały już do prosektorium na Oczki, wraz z nimi zaś prokurator Maciej Stassberg, pozostawiając Warwiłow nadzór nad śledztwem. I patrzyła teraz na jedno z lepszych mieszkań, jakie widziała w tym mieście: dwupiętrowy loft z oknami na całą wysokość ścian, wykończony w klasycznym, ale niezłym stylu.
Podłogi wyłożono dębowym parkietem, kuchnię umeblowano mnóstwem lakierowanych białych szafek, ładnie kontrastujących z blatami z czarnego marmuru. Nawet kominek tutaj się znalazł, w rogu przepastnego salonu. Jednego z dwóch: ten wyższy, sąsiadujący z tarasem, umieszczono na antresoli. Cała ta chata musiała kosztować majątek.
Przy tym wszystko wyglądało jak wyjęte prosto z pudełka i tak samo pachniało: świeżą farbą, tekstyliami, plastikiem. Ani śladu woni człowieka, w ogóle jego obecności. Jedynym w miarę zamieszkałym miejscem wydawała się sypialnia Sary Kosowskiej. Bluzki i bielizna walały się po podłodze obszernej garderoby, na toaletce stało kilkanaście kosmetyków i nawet pachniało tutaj trochę kobiecymi perfumami.
Warwiłow z zadowoleniem odnotowała jednak, że biała toaletka, służąca wyraźnie także za biurko, jest dosyć zaśmiecona. Leżały tutaj kluczyki do samochodu marki Audi, poza tym ołówek, przewrócona butelka po wodzie i kalendarz, do którego przyklejono szereg karteczek. Nie był zbyt skrupulatnie prowadzony. Komisarz przewróciła parę stron, a potem wróciła do pierwszej.
– Kilka razy pojawia się nazwisko Stern. Sprawdź to – poleciła Chodkowskiemu, który pojawił się w sypialni niedługo po niej.
– W porządku. Zatrzymujemy też kluczyki do samochodu?
– Starszy aspirant zakręcił je sobie na palcu. – Chyba dobry wózek.
– Zabezpiecz. I sporządź mi notatkę o naszych świadkach.
Za pięć minut zaczynamy przesłuchania.
– Tutaj?
– Tak.
– Kogo pierwszego?
– Tego, kto znalazł zwłoki. – A po chwili namysłu dodała:
– Albo nie. Przepytam wszystkich naraz. Sprawdźmy zbiorowe oko. Co o nich wiesz?
– Brat Kosowskiej, jego dziewczyna i dwóch facetów. Podobno wszyscy są bardzo blisko. Przyjaźnią się od zawsze.
– Skąd wiesz?
– Nie ukrywali tego przede mną.
– Tym lepiej. Zbierz ich, zaraz do ciebie przyjdę.
Minąwszy ekipę techniczną skupioną wokół kanapy, na której znaleziono Sarę Kosowską, Warwiłow wyszła na zewnątrz. Zmrużyła oczy od słońca, które po zaćmieniu wydawało się atakować ze zdwojoną siłą.
Powierzchniowo taras korespondował z resztą apartamentu; wyglądał tak, jakby można było na nim zagrać w golfa. I nikt by się nie dowiedział, co się tutaj wyprawia.
Biała, wysoka i gruba szyba osłaniała flanki tarasu, a betonowa ściana – jego przód. Tutaj człowiek mógł swobodnie opalać się nago. Od kiedy takie mieszkania powstawały w Warszawie? I to dwieście metrów od Ząbkowskiej, dawniej najniebezpieczniejszej ulicy w mieście, i trzysta metrów od królestwa bloków spółdzielni RSM Praga. Tego samego, na którym Nina się wychowywała.
Wróciła do środka. Czworo świadków już zajęło miejsca przy stole prezydialnym. Słyszała szelest folii, którą pokryte były jeszcze krzesła. Sama usiadła u szczytu, jak gdyby właśnie rozpoczynali obiad rodzinny.
Trzech mężczyzn i kobieta. Tuż po trzydziestce albo nawet młodsi, bo byli wyraźnie szarzy, zmarniali i to mogło ich postarzać. W każdym razie bez dwóch zdań przedstawiciele generacji Y, czyli pokolenia, które komunizm pamiętało przez pryzmat pewexów. Wydawali się otępiali i wyczuwała w powietrzu dość nieprzyjemny zapach przetrawianego alkoholu.
Skoro ofiara była kobietą, to była – dawniej – grupa dwa plus trzy. Jaką rządziła się dynamiką? Jeden z mężczyzn podobno był bratem Kosowskiej. Który?
Na oko odpadał zupełnie niepodobny do ofiary brunet o semickim typie urody, równie ładny, co brzydki. Bo czy przystojnym można nazwać faceta z nosem jak lotniskowiec, o twarzy pozbawionej wszelkich obłości? A jednak Warwiłow nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to jeden z atrakcyjniejszych mężczyzn, jakich ostatnio spotkała. Nawet pasowała mu trupia bladość twarzy. Pozostali mężczyźni nie byli tak charakterystyczni: mocno zbudowany ciemny blondyn z wysokim czołem i lekko postawionymi włosami i drugi, drobny blady szatyn o zmierzwionej fryzurze a la młody Brando. Dziewczyna zaś miała krótkie włosy, wydatną brodę i była pięknie zbudowana, wąskie biodra i szerokie barki. Androgeniczna, ale bardzo atrakcyjna.
Chodkowski usiadł na krześle obok i wręczył Warwiłow ściągę. Zerknęła na nią, zadowolona z metodyczności podwładnego i jego zdrowego rozsądku. Imiona i nazwiska świadków zapisane były w takim samym układzie, jak siedzieli przy stole, i zagadka brata szybko się rozwiązała.
– Mamy do państwa kilka pytań – oznajmiła, przesuwając spojrzenie z twarzy na twarz.
MATERIAŁY WYDAWNICTWA