tytuł: Jaskółki z Czarnobyla
autor: Morgan Audic
tytuł oryginału: De bonnes raisons de mourir
tłumaczenie: Paweł Łapiński
wydawnictwo: Mova
premiera: 12 sierpnia 2020
ISBN: 9788366611405
liczba stron: 560
Ostatnie wpisy:
- Przerażająca gra wywiadów o najwyższą stawkę
- Pasjonująca przygoda z bursztynem w roli głównej!
- To jak jazda rozpędzonym bolidem – ostra i niebezpieczna!
- Fascynująca podróż do mroków średniowiecza
- Podróż do tak mrocznego świata, że aż cierpnie skóra!
- Prawda jest okrutniejsza od najbardziej wymyślnej fikcji!
- Nie trzeba od razu skakać na bungee - można sięgnąć po „Dolinę szpiegów”!
- Zakończenie niczym erupcja uśpionego wulkanu!
- Diabli wiedzą…
- Dwa domy, dwa miejsca, ale czy na pewno dwie historie?
Jaskółki z Czarnobyla
Morgan Audic
Przez Prypeć, teren dawnej zony, przetaczają się wycieczki turystów zafascynowanych nuklearnym wysypiskiem postsowieckiego świata. Podczas jednej z takich wypraw zostaje znalezione zmasakrowane ciało mężczyzny, w którym znajduje się…wypchana jaskółka. Para policjantów, Josif Melnyk i Galina Nowak, ustalają, że ciało należy do Leonida Sokołowa, syna niegdysiejszego wysokiego funkcjonariusza partii w Prypeci.Aleksander Rybałko, były gliniarz, w dniu katastrofy w Czarnobylu stracił ojca. Pewnego dnia przyjmuje on prywatne zlecenie od Wiktora Sokołowa. Ma rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci jego syna. Zaczyna się wyścig z czasem. Morderstwo Leonida w zatrważający sposób przypomina zbrodnię dokonaną przed laty w noc wybuchu reaktora jądrowego numer 4. Co jeszcze łączy te dwie sprawy? Czy uda się je wyjaśnić?
"Doskonale pamiętam ten dzień, 26 kwietnia 1986 roku, i informacje o tym, co stało się w Czarnobylu. W książce Morgana Audica nie tylko pobrzmiewa groza z tamtego czasu, ale też w rzetelny sposób opisano skomplikowaną sytuację polityczno-społeczną Europy Wschodniej. Wszystko to w cieniu śledztwa makabrycznej zbrodni i przerażających jaskółek. Polecam".
Vincent V. Severski
"Zona przeraża i fascynuje zarazem. A co jeżeli rozegra się tam brutalne morderstwo? Doskonała lektura."
Katarzyna Puzyńska
O AUTORZE
fot. Samuel Kirszenbaum
Morgan Audic (ur. 1980) pracuje w liceum jako nauczyciel historii i geografii, jest autorem dwóch powieści, poprzedni tytuł – „Trop de morts au pays des merveilles" (2016) – również był thrillerem.
FRAGMENT KSIĄŻKI
Policjant rozsunął nieco styropianową piankę, a wtedy jego oczom ukazał się okrągły kształt o jadowicie niebieskim kolorze. Po kolejnej chwili grzebania było już widać całą głowę ptaka. Była to wypchana jaskółka, ułożona w tak naturalnej pozycji, że człowiekowi robiło się nieswojo. Pomimo panującego w gabinecie chłodu Melnyk poczuł, jak na czoło występują mu kropelki potu. Wypchane zwierzę... ostatni raz widział coś podobnego w mieszkaniu w Prypeci – w tym samym, z którego wywieszono na zewnątrz ciało Leonida Sokołowa. Przyjrzał się ptakowi, obejrzał wszystkie szwy, a następnie się upewnił, że w pudełku, wśród uszczelnienia, które chroniło jaskółkę, nie ma już nic innego. Kiedy miał pewność, że nie pominął żadnej wiadomości, skupił się na znaczkach. Wszystkie pochodziły z czasów ZSRR. Miały niebieski kolor i coś na kształt olimpijskiego medalu pośrodku. Były tak stare, że niektóre przyczepiono przezroczystą taśmą, bo ich klej dawno wysechł. Zgodnie z napisami wypuszczono je z okazji 100. rocznicy pierwszych igrzysk olimpijskich. Melnyk po krótkich poszukiwaniach ustalił, że pierwsze igrzyska odbyły się w tysiąc osiemset osiemdziesiątym szóstym roku, a zatem znaczki pochodziły z...
Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty szósty. Znaczki trafiły do obiegu w roku śmierci Olgi Sokołowej, matki Leonida. Nie było co do tego żadnych wątpliwości – paczka pochodziła od mordercy. Czy to miało być ostrzeżenie? Prowokacja? Zapowiedź nowej zbrodni?
Melnyk chwycił butelkę wódki, którą trzymał w metalowej szafie razem z karabinkiem, i nalał sobie kieliszek. Alkohol rozpalił mu gardło, a potem rozszedł się przyjemnym ciepłem po klatce piersiowej, odrobinę poluźniając supeł, który skręcał mu żołądek.
W tym śledztwie od początku wszystko szło nie tak. Odwołano sekcję zwłok, gdyż zdaniem lekarzy sądowych ciało Leonida było zbyt radioaktywne. Trzeba było zadowolić się pospiesznymi oględzinami, które nie przyniosły prawie żadnych informacji. Po tej pierwszej porażce kapitan i jego zespół odbijali się od kolejnych przeszkód. Nie było ani jednego świadka zabójstwa. Próbki pobrane z miejsca zbrodni okazały się praktycznie bezużyteczne poza kilko- ma odciskami buta w rozmiarze 47 oraz rozbryzgami krwi należącej do ofiary.
Co gorsza, sam Leonid Sokołow najwyraźniej również bardzo się starał, żeby po jego wyprawie w te strony pozostało jak najmniej śladów. Wiadomo było tylko, że Rosjanin tydzień przed swoją śmiercią wsiadł w samolot w Moskwie i wylądował w Kijowie. Oraz że trzy dni później przekroczył punkt kontrolny w Ditjatkach z grupą turystów. Zapłacił gotówką za zorganizowaną wycieczkę w wersji „z dreszczykiem”, obejmującą dwa dni w zonie, w tym jedną noc w Czarnobylu. Później zarezerwował cztery noce w jedynym hotelu w Sławutyczu, który opuścił wcześnie rano z plecakiem i w obuwiu trekkingowym. Następnie zniknął. Odnaleziono go dopiero wiszącego na fasadzie jednego z bloków w Prypeci.
Melnyk miał pewność, że śmierć Leonida była powiązana ze śmiercią jego matki trzydzieści lat wcześniej, ale na razie nie miał na czym oprzeć swojej hipotezy. Dlatego nalał sobie jeszcze jeden kieliszek i po raz kolejny zaczął przeglądać dokumentację ze sprawy podwójnego zabójstwa, do którego doszło w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym szóstym roku. Dowody ze śledztwa zniknęły daw- no temu, zawieruszone przez niedbałość albo po prostu porzucone w napromieniowanym komisariacie w Prypeci, ale część dokumentacji z dochodzenia nadal była dostępna, zdeponowana w lichym kartonowym segregatorze. W zasadzie zakrawało to na cud: cyfryzację starych radzieckich archiwów co rok odkładano z braku pieniędzy – tak sprawnie, że większość dokumentacji z okresu przed tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym pierwszym rokiem zwyczajnie zgniła, zapomniana przez wszystkich, pochłonięta przez szczury i wilgoć. Melnyk ostrożnie wyciągnął z segregatora zapisane maszynowo kartki, pożółkłe od upływu czasu, po czym porozkładał je na biurku. Następnie włożył okulary i przeleciał wzrokiem przez pierwsze ustalenia dokonane przez milicjantów, którzy trafili na ciała Olgi Sokołowej oraz Łarisy Leonskiej, drugiej ofiary z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego roku.
Ciało Łarisy znaleziono na piętrze jej daczy, w małżeńskim łożu. Miała na sobie wyłącznie bieliznę zachodniej marki – teoretycznie niedostępną w ZSRR. Takie rzeczy zdobywało się na czarnym rynku albo w wyniku znajomości wśród dyplomatów z krajów kapitalistycznych. Piotr Leonski, mąż denatki, w wieczór zabójstwa pełnił akurat dyżur w elektrowni. Twierdził, że nic nie wiedział o bieliźnie. Czy kłamał ze strachu, że oskarżą go o posiadanie kontrabandy? Zaprzeczał również temu, jakoby jego żona miała kochanka, z którym spotkała się w ich daczy. W tej kwestii przeczył mu raport lekarza sądowego: biegły stwierdził, że Łarisa niedługo przed śmiercią odbyła stosunek płciowy.
Olga natomiast była całkiem ubrana. Jej ciało znaleziono na parterze, obok otwartych na oścież drzwi. W kieszeni miała latarkę, co świadczyło jakoby, że pod dom Leonskich przyszła w nocy piechotą.
Melnyk zwizualizował sobie Olgę w daczy kilka godzin przed jej zabójstwem. Kobieta śpi. W jej pokoju jest duszno, więc okna są otwarte. Śpi głęboko – pracuje jako nauczycielka, a w szkole pełną parą trwają przygotowania do obchodów pierwszomajowych. Jest wyczerpana. Nagle, w samym środku nocy, coś ją budzi. Być może eksplozja w elektrowni o pierwszej dwadzieścia trzy. A może kobiecy krzyk? Wstaje, zapala lampkę nocną, potem spogląda na budzik. Jest bardzo późno. Rzuca okiem na zewnętrz. Pięćdziesiąt metrów dalej znajduje się dacza Leonskich, jedyna, w której tej nocy ktoś przebywa. Olga postanawia pójść i sprawdzić, czy z Łarisą wszystko dobrze. Chwyta latarkę i szybko kroczy po suchej trawie. Jest odważną kobietą: w dokumentach ze śledztwa wspomniano, że zanim przyjechała z mężem, by zamieszkać w Prypeci, służyła jako pielęgniarka na froncie w Afganistanie.
Panuje ciemna noc. Drzewa kołyszą się na wietrze. Ich szmery i trzaski towarzyszą Oldze po drodze. Czy waha się przed drzwiami daczy Leonskich? Czy otwiera drzwi drżącą ręką?
Wchodzi. W salonie nikogo nie ma. Panujący tam bałagan, choć typowy, ma w sobie coś niepokojącego. Na kanapie walają się ubrania. Butelka wina zostawiła na stoliku bordowe okręgi. Wosk ze świeczek wyciekł na jasne drewno półki. Czy Olga się domyśla, że Łarisę odwiedził mężczyzna, który nie jest jej mężem?
W powietrzu unosi się znajomy zapach. Na piętrze, w łazience, milicyjni śledczy natrafili na flakonik Czerwonej Moskwy, który się roztłukł, spadając na podłogę. Damskie perfumy drażnią węch Olgi, kiedy kobieta kroczy po schodach na górę. Nagle w korytarzu przystaje. Coś jest nie tak. Z aromatem Czerwonej Moskwy miesza się jeszcze inny zapach. Odór śmierci.
MATERIAŁY WYDAWNICTWA