#

Pitbulle czasów transformacji

Aleksander Sowa ma niewątpliwą przewagę nad większością kryminopisarzy, którzy powołali na pierwszoplanowych bohaterów swoich powieści policjantów. Sam jest policjantem. We wznowionych właśnie nakładem Wydawnictwa Lira „Gwiazdach Oriona” to widać, słychać i czuć.

Widać, ponieważ z zawodem stróża prawa dobrze współgra chłodne i sprawozdawcze pióro Sowy. Słychać, gdyż powieść ta nie stroni od obfitości tzw. komisariatowych dialogów, czytaj: bezpardonowych, przesiąkniętych testosteronem i nierzadko bardzo dosadnych. Czuć, jako że precyzyjne opisy schematów, jakich trzymać się powinni policjanci – i których nie zawsze się trzymają – oraz analityczna praca śledczych umysłów ukazane zostały z dużą precyzją. Jednak to nie wszystko. „Gwiazdy Oriona”, chociaż bez większych problemów „przeczytalne” dla czytelnika, który nie wychował się na Śląsku, są tym rejonem przesiąknięte.

Na początek jednak wprowadzenie w omawianą powieść, która od pierwszej strony wrzuca odbiorcę w chorą, zbrodniczą otchłań. W październiku 1989 r. wracająca z pracy bytomianka zostaje napadnięta przez nieznanego jej mężczyznę. Ze względu na wyścieloną gazetami dla lepszej ochrony przed chłodem czapkę pierwszy cios w głowę metalowym prętem nie jest śmiertelny. Drugi też nie. Dla zaatakowanej Janiny Przybylok nie jest to bynajmniej równoznaczne z ocaleniem życia. Napastnik nie ma dla niej litości. Ale ma coś innego – specyficzny rodzaj pożądania… Mija rok. W Dąbrowie zostaje zamordowana kobieta. Modus operandi zabójcy nasuwa skojarzenie z morderstwem w Bytomiu, chociaż początkowo skierowanemu na miejsce zbrodni komisarzowi Grzesikowi z Katowic nie chcę się w to wierzyć. Gdy jakiś czas później w Nowej Rudzie zostaje zabita krewna premiera Bieleckiego, Komenda Głowna Policji powołuje grupę operacyjną o kryptonimie „Pająk” złożoną z doświadczonych śledczych, w tym Grzesika. Do zespołu, którego zadaniem jest wytropienie seryjnego mordercy kobiet, zostaje przydzielony także Emil Stompor, młody szeregowy mający nad innymi nietypową w czasach transformacji przewagę – ukończone studia z psychologii klinicznej z wybitnie dobrze obronionym egzaminem z kryminalistyki. Sierściuch, jak nazywają nowego mundurowi z wieloletnim stażem, nie budzi zaufania przełożonych i współpracowników. Konflikt jest nieunikniony. Tymczasem morderca uderza ponownie…

Ponownie i za każdym razem bezlitośnie. Aleksander Sowa nie cacka się z czytelnikami. Jest autorem, który morderstwo opisuje na chłodno, a zarazem detalicznie przy jednoczesnym posiłkowaniu się sztandarowymi śledztwami dotyczącymi seryjnych morderców PRL-u, z których na pierwszy plan wysuwa się oczywiście „wampir z Zagłębia”. W „Gwiazdach Oriona” nie ma miejsca na artystyczne porównania czy spuszczanie zasłony milczenia na skrajne okrucieństwo. Sowa nie inscenizuje, nie uprawia tzw. teatru śmierci, mimo że zbrodnie przez niego opisane przywodzą na myśl chore przedstawienie. A przedstawienie to ma służyć, jak sądzę, fabularnej oryginalności, nie artystycznym ambicjom. Dodatkowo jedna z kilku [sic] zastosowanych narracji momentami wyzwala współodczuwanie ze zbrodniarzem. Może i nie jest to żadne gatunkowe novum, ale po raz kolejny spełnia swoje zadanie. Trudno nie mieć empatii dla człowieka, którego depczą ci, co powinni wspierać. Depczą. Łamią. Duchowo zabijają.

Zbrodnicza detaliczność to istotny element powieści Sowy, ale na szczęście nie jedyny. W „Gwiazdach Oriona” ogromne znaczenie ma okres przejściowy pomiędzy PRL-em a demokracją, która niby już oficjalnie zaistniała, ale tak naprawdę guzik jeszcze może, bo przez lata komuna zbyt głęboko wbiła w Polskę pazury. Stare prawa ścierają się z nowymi, dawni esbecy nadal maczają palce w priorytetowych dla opinii publicznej sprawach, a wycofani służbiści, których próbują namierzyć młodzi ideowcy oddani społeczeństwu, robią rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Jednak Sowa w swoim zestawieniu starego z nowym posuwa się jeszcze dalej – co i rusz ustami swoich bohaterów daje do zrozumienia, że za PRL-u niekoniecznie było gorzej.

Ile razy obiło się nam o uszy sprowadzone do powiedzonka zdanie „Panie, za komuny było lepiej!”? Ile razy ci, którzy dorastali w Polsce, gdzie kiść bananów na stole i komputer w domu były normą, lekceważąco kręcili głowami na te biadania starszych, nie zagłębiając się w to, co tak naprawdę chcą przekazać? Teraz, czytając „Gwiazdy Oriona”, mają okazję w przystępnej i interesującej formie wydestylowanego mili-/policyjnego kryminału dowiedzieć się, co starsi od nich mogą mieć na myśli. I jest to daleko poważniej rozpisane niż u wiodącego w neomilicyjnej prozie Ryszarda Ćwirleja oraz znacznie mniej sympatycznie przedstawione niż w tzw. buddy stories, czyli fabułach o zżytych kumplach pijących razem po pracy w barze.

Powieść Sowy jest niewygodna, wręcz brzydka. I właśnie z tego powodu specyficznie urokliwa. Jak Śląsk, którego zaniedbane postkomunistyczne horyzonty autor opisuje maksymalnie sugestywnie, a przecież, podobnie jak całą resztę „Gwiazd Oriona”, za pomocą literackiej destylacji. Szkoda jedynie, że przy tak interesującej i gatunkowo zwartej treści redakcja i korekta pozostawiają niedosyt. Oby przy wznowieniach kolejnych części astronomicznego cyklu Aleksandra Sowy było lepiej. Policjant piszący o policji bez uładnień i bawełny po prostu na to zasługuje.


WIĘCEJ O KSIĄŻCE I FRAGMENT DO POCZYTANIA


Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. D Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)