#

Jego krwawe zamiary

Graeme Macrae Burnet popełnił nie tylko nieoczywistą gatunkowo lecz także bogatą w konteksty i poznawczą literaturę, którą okrasił eleganckim, odrobinę niedzisiejszym językiem, co świetnie współgra z opisywaną w niej epoką. „Jego krwawe zamiary” nie są lekturą dla każdego, a ze względu na obfitość niuansów nie nadają się do połknięcia w jeden wieczór i odnotowuję to jako cechy pozytywne.

Szkocja, XIX wiek, potrójne brutalne morderstwo w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc. Raczkująca kryminologia, wnikliwe badanie motywów zbrodni, psychologiczna kostka Rubika. Quasi-dokumentalna relacja literacka, szczypta erotycznego podtekstu, spora garść niedopowiedzeń. I to, wobec czego trudno przejść obojętnie, gdy czytamy nie tylko po to, by odkryć nową opowieść, ale też dla jej stylu, wartości poznawczych, kontekstów kulturowych i wrażliwości autora – miejscówka w ścisłym finale The Man Booker Prize for Fiction, bodaj najbardziej prestiżowej nagrody literackiej w Wielkiej Brytanii. Po trzech latach od ojczystej premiery do polskich księgarń trafiają „Jego krwawe zamiary” Graeme Macrae Burneta – paradokumetalny thriller z elementami grozy ściśle zespolony z dramatem sądowym.

Opowieść szkockiego autora zaczyna się tak, że gdyby nie zamieszczone w książce posłowie czy powszechny dostęp do Internetu, niejeden czytelnik, kolokwialnie rzecz ujmując, zgłupiałby. Oto Burnet w przedmowie do powieści wspomina, że jego dzieło tak naprawdę nie jest JEGO, ponieważ ogrom części niniejszego, to zapiski niejakiego Rodericka Macrae, o czym zresztą mowa już w podtytule książki, który specjalnych niedopowiedzeń nie pozostawia – „Dokumenty dotyczące sprawy Rodericka Macrae”. Mało tego! Na pamiętnik ów trafił autor, przekopując się przez biblioteczne zbiory wiekowych gazet i rękopisów, w poszukiwaniu informacji na temat swojego dziadka o nazwisku – jakżeby inaczej! – Macrae. Oczywiście zwróciliście uwagę na pierwsze nazwisko pisarza? Wynika z tego ni mniej, ni więcej, że dziadek autora, a zatem i sam autor, z ogromnym prawdopodobieństwem są spokrewnieni z autorem relacji spisanej w XIX w.

A kim był ten, kto relację spisał? Nikim innym jak siedemnastoletnim potrójnym mordercą, który czekając na wyrok w więzieniu w Inverness, wziął do ręki pióro na prośbę swojego adwokata. Obrońca miał najwyraźniej nadzieję, że pamiętnik pomoże oskarżonemu podczas procesu, ale niestety tego rodzaju dokument nie mógł być wzięty pod uwagę w przewodzie sądowym. Lecz przydaje się nam, czytelnikom, by móc zestawić go potem z relacjami świadków i wnioskami wypowiadanymi przez biegłych. Przydaje się tym bardziej, że Burnet nie podaje na tacy jedynych słusznych interpretacji i rozwiązań. Wszystko zależy od czytelnika – jego czujności, moralności, doświadczeń, wiedzy i wrażliwości.

I tak doszłam do bodaj najbardziej interesującej części „Jego krwawych zamiarów” – części, w której dramat sądowy gatunkowo przeważa. Burnet rozegrał sprawę po mistrzowsku. Ciężar suspensu przerzucany jest pomiędzy tym, co oskarżony zaświadczył w ww. pamiętniku a relacjami innych świadczącymi o tym, że młody mężczyzna niekoniecznie był szczery co do swoich motywów. W punkcie kulminacyjnym procesu, kiedy głos zabiera specjalista w dziedzinie raczkującej wówczas kryminologii, James Bruce Thompson (warto odnotować, że żył on naprawdę, a autor posługuje się rzeczywistymi artykułami jego autorstwa), napięcie – proszę wybaczyć oklepane określenie, ale naprawdę trudno tu o lepsze – sięga zenitu.

Jednak jest jeszcze coś. „Jego krwawych zamiary” okrzyknięte zostały jedną z najważniejszych powieści grozy ostatnich lat. Można by pomyśleć: gdzie dramat sądowy, a gdzie groza, toż to nie idzie w parze! Cóż, Burnet podzielił powieść na części tak pomysłowo, że nie tylko stało się to możliwe, lecz także frapująco wybrzmiało. Groza w „Jego krwawych zamiarach” ma staroświecki, folklorystyczny charakter bliski temu, co z powodzeniem przemycił w głośnym filmie „The Witch” (2015) Robert Eggers. Pełen niedopowiedzeń młodzieńczy erotyzm walczy o pierwszeństwo z wierzeniami w nieuchronność przypisanego Losu, nieomylność Boga i z frenetycznymi przeczuciami nadchodzącej śmierci. Do tego dochodzi wiszące w powietrzu narastające przekonanie, że zaraz stanie się coś złego. Pod tym względem autor doprowadza do nieznośnej, wręcz bolesnej gęstości, na której przecięcie czytelnik zaczyna w pewnym momencie czekać z utęsknieniem. Zastanawiające, czekać z utęsknieniem na zło… Zło, które u Burneta urasta do symbolu zbawienia.

Z wykonanego riserczu dowiedziałam się, że Burnet jest autorem jeszcze dwóch powieści, w których także „bawi się” grozą. Liczę, naprawdę liczę na to, że niniejsza książka dobrze się w Polsce przyjmie, co, mam nadzieję, pozwoli wydawcy nie obawiać się inwestycji w pozostały dorobek autora.

Paulina Stoparek


INFORMACJE O KSIĄŻCE I O AUTORZE ORAZ FRAGMENT DO POCZYTANIA