#

Żużel to twardy sport

"Gazeta Zielonogórska" nie wydaje się najszczęśliwszym miejscem do pracy. Najpierw ginie jeden z dziennikarzy, potem następny. Uszczuplona redakcja musi stawić czoła pomysłowości charakternej wicenaczelnej podczas końcówki sezonu żużlowego. Uszczuplona w swych szeregach policja zaś znaleźć winnych. Czy obie śmierci coś łączy? Czy ofiary zostały wybrane przypadkowo? Komisarz Ilona Mrozińska i dziennikarz Daniel Jung zaczynają rozplątywać to kłębowisko niepewności, każdy ze swojej strony. Ich poszukiwania wydają się donikąd nie prowadzić, choć tak naprawdę są bardzo, bardzo blisko. Potrzebny jest tylko pełen obrazek w tej plątaninie puzzli.

Alfred Siatecki przedstawił kolejną odsłonę serii o byłym policjancie, a obecnie dziennikarzu, Danielu Jungu. Nieustępliwy, nieco zadziorny pracownik "Gazety Zielonogórskiej" posiada wszystkie te cechy, które powinien mieć dziennikarz śledczy. Zestawiając jego działania z pracą policji, prowadzoną przez zbliżającą się do wcześniejszej, wymarzonej emerytury komisarz Mrozińską (wspieraną przez pozostającego wciąż w pobliżu aspiranta Araszkiewicza) stanowiłyby zapewne świetny materiał na powieść. Jednak Siatecki zaskoczył mnie ruchem, który tę roboczą koncepcję zaburzył.

Jak na standardy kryminału bardzo, bardzo szybko czytelnik dowiaduje się, kto jest mordercą. Ten zabieg nie zamyka historii – policja i Daniel Jung dalej tego nie wiedzą i wiedzieć nie mogą – jednak zupełnie inaczej rozdaje karty. Czytelnik zamiast „kto” zaczyna się zastanawiać „dlaczego”, by następnie zwrócić się w stronę: ale do czego to wszystko doprowadzi? Nie jest pytaniem kto zabił, w ramach toku powieści ciężar zagadki przetacza się na stronę: kto i kiedy dowie się o tym pierwszy? Czy działania czarnego charakteru doprowadzą go do zamierzonego skutku? Nie kategoryzowałabym "Porąbanego" jako kryminału. Bliżej mu właśnie do powieści śledczej (co nie dziwi, patrząc na zamiłowania Daniela), gdzie problemem jest nie wina sprawcy, a jej udowodnienie. I kto pierwszy tą winę wydobędzie na widok publiczny.

Element zaskoczenia w tej konstrukcji historii nie jest wystawiony na frontową linię, co nie znaczy, że w powieści nie ma dla czytelnika smaczków. Mimo niespiesznego tempa i stawianych hipotez, które czytelnik zaznajomiony z mordercą sam zaraz odrzuca, jest w "Porąbanym" coś, co sprawiło, że przygoda z książką mija całkiem przyjemnie. I tym czymś jest zdecydowanie drugi plan.

"Kto ma przyjaciół, ten musi mieć i wrogów" (s. 143). Choć poszukiwany kryminalista jest niewątpliwie barwną postacią, to szala uwagi czytelnika przeznaczona na ciemne charaktery zostaje całkowicie pochłonięta przez wicenaczelną Monikę Chudą. Aspirująca do patrzenia zdecydowanie wysoko i lubiąca narzucać swój punkt widzenia, Monika kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Jej własne spojrzenie na język polski, charakterystycznie budowanie wypowiedzi, każde wejście – jest wyraziste i przyjemnie. Choć teoretycznie nic nie przemawia za tym, żeby ją polubić, choć jest na stanowczym końcu listy wymarzonych szefów, to z perspektywy czytelnika jest jedną z najmocniejszych postaci w tej opowieści.

Drugim mocnym punktem są – choć oderwane od głównego wątku – spojrzenia na sytuacje społeczną w Polsce, na zdarzenia, które przytrafiają się każdemu z nas. Alfred Siatecki ma w swoim dorobku również powieści obyczajowe i mam wrażenie, że potrafi bardzo dobrze wyłuskiwać ze zwykłego życia momenty, które zmuszają człowieka do przemyśleń. A każdy z nas czasem powinien się nad pewnymi sytuacjami zastanowić.

Tak więc "Porąbany" ma duże szanse spodobać się zwolennikom powieści śledczych, szukających w książkach dobrych akcentów obyczajowych, oraz... miłośnikom żużla, bo o tym sporcie jest tu sporo. Oraz tym, którzy zawsze marzyli o zawodzie dziennikarza. Mamy tu możliwość przymierzyć śledcze buty i zmierzyć się w nich z przestępcami.

Marzena Kieres