#

Lee Child i „Sto milionów dolarów”

​Przenieśmy się do roku 1996 – czasu, kiedy dzwoniło się z budek telefonicznych i barów, a w Internecie nieliczni jego użytkownicy spędzali pół godziny na miesiąc. Jesteśmy w Hamburgu, siedem lat po upadku Muru Berlińskiego. Miasto ciągle boryka się ze społecznymi skutkami niedawnego podziału, a poczucie politycznej niesprawiedliwości sprzyja formowaniu się niebezpiecznych grup nacjonalistycznych. Świat niecierpliwie czeka na obchody milenium, jednocześnie obawiając się globalnych zagrożeń związanych z postępującą informatyzacją i rosnącymi możliwościami terrorystów. Co w takim klimacie może być warte sto milionów dolarów?

CIA dostaje przeciek, że znajdujący się w Hamburgu Amerykanin negocjuje z kimś niebotyczną kwotę. Nic więcej nie wiadomo. Jack Reacher, zasłużony oficer żandarmerii wojskowej i bohater dwudziestu poprzednich książek Lee Childa, razem z agentami FBI i CIA ma rozwiązać tę zagadkę. W tej dziwnej, tajnej sprawie dotychczasowemu samotnikowi Reacherowi przyjdzie współpracować nie tylko z wielkimi agencjami, ale także z zaufaną sierżant Neagey, szefem hamburskiej policji oraz piękną zwierzchniczką – przedstawicielką amerykańskiego rządu.

Lee Child, wplątując w jedną historię kompetencje dwóch państw, agencji rządowych, a także policji, wojska oraz kilku zdecydowanych na wszystko jednostek, buduje świetną platformę dla wielopoziomowej, wciągającej opowieści. Autor jest widocznie zafascynowany wielkimi organizacjami, które świetnie umiejscawia w klimacie społeczno-politycznym 1996 roku. Fascynacja ta dotyczy tak rządów i administracji, jak działania policji, służb zwiadowczych, wojska, nieformalnych i niebezpiecznych grup społecznych, a nawet projektów krajów, miast czy związanych z nimi kultur. W „Stu milionach dolarów” tworzy wielopoziomową sieć łączącą wszystkie te struktury, wplatając w nią losy i działania bohaterów, banalne, ludzkie przypadki oraz zbiegi okoliczności. Child pokazuje, na jak wielu poziomach przenikają się różne sfery organizacji rzeczywistości.

Choć autor wyraźnie zarysowuje granicę między dobrem a złem, nie krystalizuje przedstawianych organizacji – rządów, policji, CIA czy wojska – pokazując, że porządek wewnątrz tych układów osiągany jest za pomocą pewnych wyrzeczeń. W konfrontacji z grupami przestępczymi czy bezwzględnymi jednostkami, które działają nie licząc się ze środkami, opiniami ani etyką, policja i przedstawiciele rządów wydają się chwilami słabsi, uwiązani przez polityczne i biurokratyczne przeszkody. „Ci źli” jednak w każdej chwili mogą wpaść we własne sidła – chaosu, nieprzygotowania i niskich, emocjonalnych pobudek. Niemal do końca powieści nie wiadomo, która siła wygra ten pojedynek.

Jack Reacher znajduje się natomiast pomiędzy – wie, kiedy należy działać zgodnie z prawem, a kiedy sytuacja wymaga jego przekroczenia. Bohater umiejętnie porusza się po labiryncie znaczeń i związków, kierując się intuicją i przyjmując otwartą, elastyczną postawę. Na tym zasadza się jego urok oraz skuteczność – uwodzi czytelnika swoją bezkompromisowością, niezależnością od wielkich struktur i rządzących nimi zasad, umiejętnością sprawnego łączenia prostych, choć ukrytych elementów. Co wyjątkowe w „Stu milionach…” w porównaniu z innymi książkami z serii, tym razem Reacher potrafi współpracować, prosić o pomoc, docenić siłę działania zespołowego, a czasem nawet… dać sobą zawładnąć.

Od pierwszych stron autor, posługując się wrażliwą intuicją Reachera, subtelnie wprowadza nas na kolejne stopnie zagadki. Banalne obserwacje, na jakie w pierwszej chwili nie zwrócimy uwagi, kilkanaście stron później mogą stać się ważnym tropem, który niemal przegapiliśmy. Wielość szczegółów, czasem zawiłych i dość formalnych, może w pierwszej chwili przytłaczać, warto jednak czytać uważnie – każdy element tej wielopoziomowej układanki może okazać się jej istotną częścią.

„Sto milionów dolarów” nie zawiedzie ani starych fanów Jacka Reachera, ani nowych czytelników. Pojęcie wszystkich szczegółów, jakie autor wplątuje w historię, może na początku wydawać się wymagające, im głębiej jednak wtapiamy się w tę swoistą, przypominającą związki neuronów sieć, tym lepiej czujemy klimat powieści i z większą niecierpliwością czekamy na jej finał. Zadziwiające, jak Lee Child potrafi utrzymywać tempo – to ani przez chwilę nie jest zbyt szybkie, ani zbyt wolne. Autor umiejętnie, regularnie ujawnia kolejne dna zagadki. Nie jest to książka, którą pochłania się w jedną noc, w pogoni za akcją tracąc z oczu szczegóły. Przyjemność czytania warto rozłożyć na dłużej, by jak najlepiej wczuć się w tę misternie utkaną przez Childa sieć.


Aleksandra Sitkiewicz