#

Protektor

Jola Czemiel

Istnieją takie tajemnice, których lepiej nie odkrywać.

Benedict Rutherford, najemnik zmęczony życiem, otwiera w Londynie biuro detektywistyczne. Już pierwszy klient uświadamia mu, że nie da się uciec od przeszłości. Mimo że zlecenie wydaje się banalnie proste: odnalezienie notesu i odebranie kilku starych skrzyń, jego wykonanie okaże się największym wyzwaniem w karierze Rutherforda. Gra, w którą został wplątany, może mieć tragiczne konsekwencje dla niego i całej ludzkości. Towarzyszy mu piękna agentka Sara i grono przyjaciół, którzy nieprzypadkowo wplątali się w tę misterną intrygę. Tropieni przez bezlitosnych zabójców, próbują dotrzeć do osoby, która za tym wszystkim stoi. Czy uda im się wyjść cało z niebezpiecznej misji? Jaką mroczną historię skrywają mumie sprzed kilku tysięcy lat? I kim tak naprawdę jest tajemniczy Protektor?


Czy taka wizja przyszłości czeka współczesny świat? Tajemnicza i intrygująca lektura, od której ciężko się oderwać.
Adrian Bednarek autor


Protektor to wciągająca historia, która wbija w fotel, porażając wszelkie czytelnicze zmysły. Sięgnijcie po ten tytuł koniecznie i wejdźcie do gry wraz z Benedictem Rutherfordem.
Tomasz Kosik bloger
CZYT-NIK.PL


Akcja pędzi jak szalona, a z każdą kolejną przeczytaną stroną serce bije coraz mocniej. Czy i Ty dasz się wciągnąć w tę niebezpieczną grę?
Damian Pełkowski bloger


NASZA RECENZJA


FRAGMENT POWIEŚCI:

Prolog

Przed Pałacem Westminster, dokładnie naprzeciwko słynnej wieży zegarowej, stał mężczyzna. Nie rzucał się w oczy, ale ktoś, kto ma jakiekolwiek pojęcie o modzie, zwróciłby uwagę na jego wyrafinowany styl. Nienagannie skrojony szary garnitur, śnieżnobiała koszula, cholernie drogie, wypastowane do granic możliwości półbuty i elegancki kapelusz. Wyglądał jak avatar wyciętyz plakatu reklamującego usługi bankowe. A jednak się poruszył. Wyciągnął z kieszeni telefon i zrobił jedno ujęcie tarczy zegarowej Big Bena. Właśnie dochodziła ósma.

– Roześlij to zdjęcie do wszystkich. Jeśli nie zrozumieją, wytłumacz – rzucił beznamiętnym głosem do niewielkiego mikrofonu przypiętego do klapy marynarki.

– Zdajesz sobie sprawę, jak ważne jest dotrzymanie terminu? Tempus fugit.

– Kilkadziesiąt ośrodków właśnie zakończyło wszczepianie implantów. – Major nie był przygotowany na dokładniejszą odpowiedź. – Z tego, co wiem, potrzebujemy jeszcze dwóch tygodni – poprawił się szybko.

– I ani dnia dłużej. Nie możemy ryzykować. Jakieś problemy? – spytał pro forma.

– Właśnie chciałem poinformować. Pan mnie uprzedził swoim telefonem. – Czuł, że coraz bardziej się pogrąża. – Ale na pewno sam sobie z tym poradzę.

– Wycofał się szybko. Nie czekał, aż Protektor podda w wątpliwość jego kompetencje.

– Czyli rozumiem, że za godzinę złożysz szczegółowy raport.

– Tak jest, podłączę się w naszym centrum dowodzenia.

– Major chciał dodać coś jeszcze, ale ściśnięte gardło nie pozwoliło mu na wypowiedzenie nawet jednej sylaby.

Protektor podniósł głowę i spokojnie wyczekał, aż duża wskazówka przesunie się na dwunastkę. Dokładnie z wybiciem godziny ósmej wcisnął w telefonie przycisk z napisem PLAY. Tarcza londyńskiego zegara zmieniła kolor na czerwony, następnie na żółty. Potężna kula światła uniosła się nad pałacem i poszybowała w niebo. Potem wszystko zniknęło. Na ekranie telefonu wyświetlił się napis. TESTING COMPLETED.


Rozdział 1

Benedict Rutherford – prywatny detektyw.

Nieźle nawet zabrzmiało – pomyślał, wkładając wizytówki do kieszeni. Co prawda, w dzisiejszych czasach ktoś może uznać je za staromodne, ale liczył, że się jednak przydadzą. Zakończył misję i postanowił coś zrobić ze swoim życiem. Nie nadawał się na płatnego zabójcę, chociaż zdobył pewne doświadczenia w tym zakresie. Posługiwanie się bronią nie nastręczało mu specjalnej trudności. Po prostu męczyły go ciągłe przeprowadzki i podróże. Potrzebował spokoju. Nie chciał się zanudzić, stąd koncept na otwarcie agencji. Dość zabawnym pomysłem wydało mu się umiejscowienie jej na Baker Street i żałował nawet, że pod adresem 221b figurowało Muzeum Sherlocka Holmesa, którego zresztą nie omieszkał odwiedzić. Prawdę mówiąc, ten numer naprawdę nie istniał, a budynek tkwił między 237 i 241. Zielony szyld umieszczony nad wejściem wprawiał go w dobry nastrój. Zmartwił się jednak, że sama ulica nie przypomina już tamtej zatopionej we mgle, którą Sir Artur Conan Doyle opisywał w swoich powieściach. Dzielnica City of Westminster jawiła mu się dość ciekawie, a uliczka Baker odwiedzana przez rzesze turystów wypadających falami z pobliskiej stacji metra,zaopatrzona w puby i sandwich bary, niezmiernie przypadła mu do gustu. Kuta żelazna brama, przez którą można wejść na dziedziniec starej, odrapanej kamieniczki, za dnia stała otworem. Działo się tak z powodu licznych firm wynajmujących pomieszczenia w tym budynku, a co za tym idzie przelewającego się tłumu, któremu to cierpliwy portier nie nadążał otwierać. Na pierwszym piętrze, w lokalu numer 8 usadowił się właśnie nowy lokator. Przysadzisty jegomość, który chciał skorzystać z usług agencji, zastał go przed drzwiami.

– Pan też do pana Rutherforda? – zapytał uprzejmie.

– W zasadzie tak, tylko muszę się uporać z zamkiem.

Zdziwiona mina nieznajomego oraz drgający pod wielkim nosem sumiasty wąs zmusiły go do dodania w trybie natychmiastowym.

– Pan do mnie? Przepraszam, nie przedstawiłem się. Benedict Rutherford. Zapraszam do środka. Jak pan widzi, udało się w końcu dopasować klucz. – Nie zamierzał tłumaczyć, że jest tu właściwie pierwszy raz.

Kto chciałby zlecać sprawę nowicjuszowi? Gabinet urządził dość ciekawie. Nie straszył klientów zbytnim przepychem. Ciężkie dębowe biurko, biblioteczka, fotel z zielonym obiciem i żakardowe zasłony

nadawały mu powagi, ale nowoczesny stół z przysuniętymi do niego sześcioma krzesłami równoważył nieco jego barokowy charakter, dodając lekkości i świeżości. Doświadczenie i nowoczesność. Takie chciał zrobić wrażenie i trzeba przyznać, wybornie mu się to udało.

– Proszę spocząć. – Benedict wskazał miejsce przy stole. – W czym mogę panu pomóc? – użył chyba najbardziej oklepanego pytania w dziedzinie zdobywania informacji. Może by się nawet zaczerwienił, ale na szczęście już dawno z tego wyrósł.

– Ja, proszę pana, chciałbym skorzystać z pańskich usług, które, jak zapewnia mój przyjaciel, są absolutnie niezrównane. Chodzi mianowicie o odzyskanie pewnej przesyłki. Po prostu trafiła pod zły adres, a ktoś ją bezczelnie odebrał i teraz się tego wypiera. Rozumie pan. – Położył na kolanach staromodny czarny kapelusz i nerwowo szarpnął lewy wąs. – Należałoby udowodnić, że ten ktoś znalazł się w jej posiadaniu. Co ja mówię, udowodnić nie wystarczy. Trzeba ją koniecznie odzyskać. – No tak, czy mógłbym poznać więcej szczegółów, bo nie wiem, czy zdołam się tego podjąć. Może nie leży to w zakresie moich usług. – Skrzywił się lekko, gdyż sprawa wydała mu się nad wyraz nieciekawa. – Nie powiedziałem jeszcze najważniejszego. – Wąsacz pochylił się w stronę detektywa. – Proszę się trochę przysunąć – szepnął. Benedict mimowolnie skłonił głowę. Po chwili jego oczy zrobiły się okrągłe, a krawat dziwnie mocno zaczął uciskać szyję. Wstał. Sekundę później znalazł się przy oknie. Nalał wody ze stojącego na parapecie dzbanka i wypił ją jednym haustem. Żałował, że nie ma pod ręką whisky.

– I jeszcze jedno. – Mężczyzna wyjął kopertę z wewnętrznej kieszeni marynarki.

– Sam pan rozumie, że więcej z nikim nie mogę rozmawiać. Proszę przyjąć to zlecenie. Na kopercie jest adres. Proszę się skontaktować z panem Potterem. Co do honorarium, mam nadzieję, że proponowana kwota okaże się satysfakcjonująca. Notabene – umieściłem ją na pańskim koncie.

- Dołożyliśmy nieco na koszty, które zapewne pan poniesie – na moment zawiesił głos, jakby chciał coś dodać.

– Nie zamierzam pana dłużej niepokoić. Żegnam. Nie do widzenia. – Położył kopertę na stole, z łoskotem odstawił krzesło i wyszedł.

– No, to pierwsze i ostatnie zlecenie, jak mniemam – Benedict burknął pod nosem i zajrzał do koperty, w której znalazł karteczkę z dwoma numerami: konta i telefonu, następnie podszedł do biurka, otworzył laptopa i wpisał kod. – O kur… – wymknęło mu się – niezła suma, pięćset tysięcy funtów. – Zerknął raz jeszcze na ekran i z wrażenia wylądował na zielonym fotelu, zdając sobie sprawę, że się pomylił o jedno zero. Na monitorze komputera w rubryce stan konta zobaczył okrągłe pięć milionów. Instynktownie spojrzał na drzwi.

Pustynia Nazca, Peru Młody mężczyzna w jasnym, sportowym ubraniu usiadł na ziemi. Tuż obok drobna brunetka namiętnie fotografowała przedmioty znajdujące się w trzech kartonowych pudełkach. Nakręciła też krótki filmik.

– No nie, nie możemy im tego oddać – chłopak głośno wyraził swoje zdanie. – Zrobią z nas głupków i tyle. Lepiej poszukajmy niezależnych ekspertów, którzy bezstronnie ocenią nasze znalezisko. – Zakrył twarz dłońmi. Silny wiatr poderwał drobinki piachu, tworząc lekką mgłę. Dziewczyna należała do osób raczej sceptycznych. Nie wierzyła, że w dzisiejszych czasach ktoś postawi na szalę swoją reputację i tak bezinteresownie się wypowie.

– Poczekajmy trochę, może coś wymyślimy – próbowała grać na zwłokę.

– Prawdopodobnie zginęli, tak jak większość mieszkańców pechowego miasta, z powodu lawiny piroklastycznej.

– Zwariowałaś? – nie odpuszczał. – Przecież nie mamy pojęcia, jak się tym zająć. Znajdźmy specjalistę.

Nawet przy transporcie możemy je zniszczyć. Wiesz, ile one mogą mieć lat? – Opuścił dłonie, splunął w krzaki i zerknął znacząco na pudła.

– Dobra, opatulimy je tym piachem i zawieziemy do hotelu. Potem postanowimy, co dalej. Na razie puszczam info do sieci, bo później nikt nam nie pozwoli. Delikatnie zasypali piaskiem drobne, zmumifikowane ciała. Za małe, jak na dorosłych, za dobrze wykształcone, jak na dzieci. Pudła wstawili do bagażnika wynajętego samochodu i ruszyli w drogę. Chcieli na wieczór dotrzeć do Limy.

– Uważaj przy zamykaniu, położyłem obok swój plecak. Nie chcę, żeby się suwały na zakrętach – poprosił.

– Pojedziemy teraz Panamericaną. Nie musimy nigdzie zbaczać. Czterysta pięćdziesiąt kilometrów to jakieś siedem godzin, jeżeli starczy nam paliwa, bo wiesz, że zostało nam tylko parę soli. – Usadowiła się za kierownicą.

– Kierujemy na zmianę, po dwie godziny.

– Mam jeszcze setkę. – Chłopak przechylił się przez siedzenie i sięgnął do plecaka.

– Zawsze coś trzymam na czarną godzinę. Możemy kupić wodę.

– Nie ma potrzeby. Nabrałam w kanister na ostatnim postoju, powinno wystarczyć. W sumie dobrze, że schowałeś, bo wydałabym na jeszcze jeden peruwiański kocyk – zaśmiała się zalotnie.

Spojrzał na dziewczynę i odwzajemnił uśmiech. Takie rzeczy się nie zdarzają – pomyślał. Tak naprawdę oboje nie mogli w to uwierzyć. Chociaż z wiarą to wiele wspólnego nie miało. Zdawali sobie jednak sprawę, że do rozwikłania tej zagadki należy użyć nauki. I to nauki na bardzo wysokim poziomie.


o autorce:

Jola Czemiel - absolwentka SGH. Prywatnie miłośniczka nauki, podróży, dobrej książki, muzyki, filmu i sztuki w pełnym tego słowa znaczeniu. Wielbicielka zwierząt. Aktywna członkini Rotary International. Pisze powieści sensacyjne, ale też miniaturki – krótkie formy literackie, zebrane do tej pory w jednej książce Skryba i Ja. Należy do Grupy Literackiej Verte, często uczestniczy w przedsięwzięciach literackich. Absolwentka szkoły pisania thrillerów Dana Browna oraz kursów kreatywnego pisania dr Krystny Bezubik. FB – Jola Czemiel, FB – Skryba i Ja.



źródło: materiały prasowe wydawnictwa